Moi teściowie zostawili swoim dzieciom naprawdę wyjątkowy spadek – dom z dwoma wejściami. Budowali go specjalnie tak, by po ich śmierci wszystko zostało podzielone po równo: jedna połowa dla syna, druga dla córki. Dom jak w lustrzanym odbiciu: dwa ganki po obu stronach i identyczne działki. Wydawałoby się – żyć i się cieszyć, bo każdy dostał tyle samo. Ale siostra mojego męża okazała się osobą trudną i życie w naszym własnym domu zamieniło się w koszmar.

przytulnosc.pl 5 dni temu

Kiedy poznałam męża, jego ojciec jeszcze żył i to on doglądał całej budowy. My wtedy wynajmowaliśmy mieszkanie, a siostra z rodziną od dawna mieszkała już w swojej części domu. Po śmierci teścia wprowadziliśmy się do naszej połowy – i wtedy zaczęły się prawdziwe problemy.

Trzeba wiedzieć, iż siostra męża jest starsza od niego o dziewięć lat. Kiedy zmarła ich mama, mój mąż miał tylko 14 lat, a siostra przejęła nad nim pełną opiekę – pomagała w lekcjach, wychowywała, gotowała. Przyzwyczaiła się przez lata rządzić i do dziś uważa, iż ma do tego prawo. Mąż ją szanuje, a choćby trochę się jej boi, więc nie potrafi sprzeciwić się jej decyzjom.

To ona decyduje o wszystkim – w jakim kolorze malujemy elewację obu połówek domu, co sadzimy w ogrodzie. Kiedy chciałam postawić małą szklarnię na pomidory, usłyszałam:
– Na targu kupisz! Ogród ma być ozdobny, a nie warzywnik.

Sama zamówiła projekt u ogrodnika, posadziła dekoracyjne krzewy i kwiaty – oczywiście także na naszej części. Ale za jej pomysły my musieliśmy płacić. Mąż choćby wziął kredyt, żeby pokryć koszty. A ja muszę to wszystko pielęgnować tak, jak życzy sobie „pani architektka”.

Dzieci też mają różne prawa: jej dwunastoletnia córka może biegać, gdzie chce, choćby do nas wpadać bez pukania. Ale nasza pięcioletnia córeczka nie może wejść na ich stronę, bo „zadepcze rabatki”. choćby u nas przed domem powinna chodzić ostrożnie, bo „ogród ma wyglądać jak w katalogu, niech sąsiedzi zazdroszczą”.

Jedynie we wnętrzu naszego domu siostra męża nie ma nic do gadania – i za to dziękuję mężowi, iż przynajmniej tu potrafił się jej postawić.

Między działkami stoi altanka. Ona nazywa ją „domem rodzinnych narad”. Organizuje tam spotkania, na których w praktyce wydaje nam polecenia: kto co ma robić, jak podzielić prace – a najcięższe roboty zawsze spadają na nas. Nasz samochód musi wozić worki z nawozami, bo jej auto to przecież „salon na kółkach”.

Czasami, przy wspólnych świętach, bywa milsza, przeprasza, obiecuje współpracę. Ale następnego dnia wraca do roli szefowej całego domu.

Wielu znajomych radzi nam prosto: sprzedajcie swoją połowę i kupcie mieszkanie gdzieś indziej. Ale mąż nie chce choćby o tym słyszeć – jego ojciec budował ten dom specjalnie dla dzieci i sprzedaż uważa za zdradę pamięci. Poza tym okolica jest świetna: blisko szkoła, przedszkole, sklepy, do pracy ma tylko pół godziny samochodem. Ja też mam tu pracę, więc teoretycznie wszystko jest idealne… gdyby nie ta kobieta.

Jej mąż to spokojny człowiek, nigdy się nie odzywa. Ale córka – wykapana mama, też zaczyna patrzeć na nas z góry.

Nie chcielibyśmy stąd odchodzić, bo dom jest naprawdę piękny i dobrze położony. Ale żyć całe życie pod jednym dachem z taką „szefową” to też nie sposób.

Co robić? Jak dalej żyć w tej sytuacji?

Idź do oryginalnego materiału