Mirosława jest po rozwodzie, jej córeczka ma sześć lat. Z pierwszym mężem nie miała szczęścia. Rodzice namawiali ją, by przeniosła się do miasta, bo na wsi trudno było jej ułożyć sobie życie osobiste. I właśnie wtedy, pewnego dnia, na stację przyjechał Aleksander. Miał trzydzieści dziewięć lat, też rozwiedziony. Jak sam później przyznał – nigdy by nie pomyślał, iż w takim lesie spotka swoją miłość

przytulnosc.pl 6 dni temu

W jednej malowniczej górskiej wiosce znajduje się mała stacyjka, do której jeździmy pociągiem na grzyby. Kilometr od stacji leży niewielka wieś, a za nią – las pełen grzybów i jagód. I gdyby nie te leśne skarby, nikt by pewnie o tej stacji choćby nie wspominał. Latem często tam zaglądam, by pochodzić po lesie i pozbierać grzyby. A na stacji, grzybiarze i jagodziarze kupują bilety powrotne. Budynek stacji jest maleńki – w środku jedna ławeczka i ogromny fikus. W centrum pomieszczenia – małe okienko z napisem „Kasa”.

Gdy tylko ktoś wchodzi do środka, od razu zwraca uwagę na jasnowłosą kasjerkę w okienku. Patrzysz na nią i zastanawiasz się: skąd w tej głuszy taka uroda? Jasne włosy, wielkie niebieskie oczy, delikatne rysy twarzy. Spokojne, życzliwe spojrzenie, zawsze uśmiechnięta – z uśmiechem wita i z uśmiechem żegna.

Stali bywalcy to głównie osoby starsze. Starsi panowie, którzy mogliby być jej ojcami czy choćby dziadkami, prostują plecy przed piękną kasjerką; a starsze panie, patrząc na nią, uśmiechają się i wspominają własną młodość. Słowem – kasjerka na tej stacji to prawdziwa ozdoba całej okolicy.

Wszyscy już się przyzwyczaili do pięknej Mirosławy i traktowali ją jak starą znajomą. Minął rok. Pod koniec lipca zaczęły się grzyby, więc z koleżanką ruszyłyśmy do lasu. Wracając na stację, zajrzałyśmy po bilety. Ale w okienku nie było znajomej Mirosławy. Siedziała tam jakaś sześćdziesięcioletnia kobieta z bujną fryzurą i wyraźnie pomalowanymi ustami.

Nie wytrzymałyśmy i zapytałyśmy, gdzie jest Mirosława – czy ma urlop, czy może ma wolne. Kobieta zsunęła okulary na nos, wstała, rozejrzała się, czy ktoś czeka w kolejce. Upewniwszy się, iż jesteśmy tylko we dwie, zaczęła z chęcią opowiadać:

– Widzę, iż panie to stałe grzybiarki i Mirosławę znają – zaczęła. – No to powiem wam, iż naszej Mirosławie się naprawdę poszczęściło: wyszła za mąż za młodego przedsiębiorcę z miasta. Mówią, iż to bardzo zamożny człowiek. Przejeżdżał obok, zobaczył naszą piękność i zabrał ją ze sobą.

Historia brzmiała jak z bajki, więc nie powstrzymałam się i uśmiechnęłam:

– Proszę się nie gniewać, ale jakoś trudno mi sobie wyobrazić, iż młody biznesmen jeździ pociągiem na grzyby.

– I słusznie! – wykrzyknęła kasjerka. – Nie pociągiem, tylko samochodem. Cała historia wyglądała tak: przyjechał z kolegami na grzyby. W zasadzie interesuje się głównie polowaniem, ale jeden z kolegów uwielbia grzyby. Więc przyjechali tutaj właśnie z jego powodu. I akurat tak się złożyło, iż samochód im zgasł prosto przed naszą stacją. Aleksander wszedł do budynku, żeby zapytać, czy w okolicy jest jakiś transport, który mógłby im pomóc – coś z akumulatorem było nie tak.

No i tam, jak księżniczka w wieży, siedziała nasza Mirosława. Zobaczył ją i od razu „przykleił się” do tego okienka. Koledzy poszli do wioski po pomoc, a on przez cały ten czas rozmawiał z Mirosławą.

Mirosława była rozwiedziona, córka miała sześć lat. Z pierwszym mężem nie wyszło. Rodzice bardzo chcieli, by wyjechała do miasta, bo tu ciężko o szczęście. Ale nie miała dokąd jechać, nie miała tam gdzie mieszkać. A Aleksander – tak miał na imię – obiecał jej, iż wróci za tydzień, żeby się z nią spotkać.

A wrócił już następnego dnia. I potem przyjeżdżał regularnie, poznał rodziców. Miał trzydzieści dziewięć lat, też rozwiedziony. Ale, jak sam mówił – nigdy by nie przypuszczał, iż w takim lesie znajdzie swoją miłość.

Przez miesiąc do niej jeździł, a potem Mirosława przeprowadziła się do miasta. Nie minęło choćby pół roku, a już była uroczystość weselna. Rodzice Mirosławy pokazywali zdjęcia – Mirosława z Aleksandrem wyglądali jak książę z księżniczką – piękni, aż miło było patrzeć!

– Rzeczywiście – powiedziałam z podziwem – naprawdę Mirosławie się poszczęściło.

– No jeszcze się okaże, komu się bardziej poszczęściło! – z dumą odpowiedziała kasjerka. – Mirosława to cudowna dziewczyna: dobra, piękna, pracowita, bardzo wrażliwa, a i pieniądze jej w głowie nie przewróciły. Cała nasza wieś się z niej cieszy. Aleksander w tej naszej głuszy skarb prawdziwy znalazł.

Słychać, iż dobrze im się wiedzie, dziecka się spodziewają. Może pogadałybyśmy jeszcze z rozmowną kasjerką, ale nadjeżdżał nasz pociąg i musiałyśmy się zbierać. Koła jednostajnie stukały, oddalając nas od stacji, która okazała się szczęśliwa dla dwojga przypadkowo spotkanych ludzi – Mirosławy i Aleksandra.

Idź do oryginalnego materiału