Michalinka: Nie dogonisz lata

goniec.net 3 dni temu

A mnie jest szkoda lata, choćby tego upalnego i suchego. Czyż nie jest to lato, o którym się opowiadało? Moja babcia z Wielkopolski słynęła z tego, iż potrafiła zamawiać deszcz. A skoro go zamawiała, to przecież była susza. Jak to robiła? Zbierała datki od gospodarzy sąsiadów i zamawiała mszę świętą. Wieść się poniosła, i już niedługo sami gospodarze przychodzili do niej, iż miała taką moc, iż jej zamówienie mszy bardziej skutkowała, niż zamawianie przez innych. Ponoć bywało i tak, iż deszcz pojawiał się ni stąd ni zowąd tylko nad wytypowanymi we mszy polami. Nic tylko czyste pozostałości pogaństwa z chrześcijaństwem.

Brzmi jak przelotne opady? Mój piesek też był taki przebiegły, i jeżeli deszcz padał z tyłu, to maszerował do drzwi frontowych, licząc, iż tam nie pada. On bardzo nie lubił deszczu.
Wiem, iż to nieładnie porównywać wysiłki dawno zmarłej ś.p. babci z ukochanym pieskiem, ale… Przecież to czysta magia. No bo co? Msza święta zamówiona przez kogoś innego miała mniejszą moc sprawczą? Pamiętam jak moja, też już ś.p. matka wtrącała, żeby nie mieszać Boga do nierównego traktowania bauerów (czyli dużych gospodarzy rolnych – powyżej 50 hektarów). Nie zżymajcie się na tych bauerów, bo miasteczko jest w Wielkopolsce, w poznańskiem (kraj nad Wartą) i do czasu Powstania Wielkopolskiego w roku 1918/1919 należało formalnie do Niemiec, choć mieszkańcy byli 50/50 Polakami i Niemcami. Żydzi wyjechali wcześniej do Palestyny, w czasie pierwszej i drugiej aliji.

A w mojej biednej dziecięcej główce, która była już bardzo bombardowana opowiadaniami o bebokach, zmorach i utopcach z Górnego Śląska, gdzie zamieszkaliśmy po upaństwowieniu majątku dziadków, wszystko się mieszało i do dzisiaj nie mogę się z tymi opowieściami uporać. Boję się wszystkiego, wierzę w zabobony (ale tylko niektóre), tłumaczę sobie nielogicznie wydarzenia z mojego życia. Ach, i wierzę w sny.

I właśnie miałam taki sen: lato zeszłego roku. Nic tylko lało. Tak jak w tym roku nie nadążałam z podlewaniem, a niektóre roślinki powysychały choćby podlewane, tak zeszłego lata szlauch wyciągnęłam całe dwa razy, i to wcale nie koniecznie. Tak było wilgotno i chłodno, iż mi rzeczy w skrzynkach w szafie zapleśniały, czego nie odkryłam aż do generalnego sprzątania przed świętami.

Moja koleżanka z klubu seniora mówi mi, iż zaczynamy po przerwie letniej na jesieni. Myślałam, iż w październiku, a ona mi mówi, iż nie, po długim weekendzie po Dniu Pracy (Labour Day). No fakt, dzieci wracają do szkoły pod koniec lata. A wojna (ta w 1939) wybuchła 1 września, w piękny późno letni dzień. To ostatnie też wiem z opowiadań rodzinnych.

Więc nie żałujmy róż, gdy płoną lasy. No właśnie płoną. Na mojej wsi wybuchł niekontrolowany pożar lasu i chaszczy w odległości 16 km od mojego siedliska. Wodne bombowce były w użytku. Nabierały wodę z pobliskiego jeziora. Te pożary w Kanadzie są coraz częstsze, i coraz rozleglejsze. Co można na to poradzić? Mówią, iż niewiele. choćby burza deszczowa jest zagrożeniem, ze względu na błyskawice. Faktem jest, iż północno wschodnie Ontario jest wysuszone na pieprz. Czegoś takiego jeszcze nie doświadczyłam. Jedyne do dobre, iż nie trzeba trawy kosić, bo jej po prostu nie ma. Nie ma trawy, to nie będzie i grzybów, bo za sucho. A mnie jest po prostu szkoda każdego lata, i tego mokrego zeszłorocznego, i tego upalnego i suchego tegorocznego. Cieszmy się więc latem, bo jesienna słota już czai się za węgłem.

MiichalinkaToronto@gmail.com

Idź do oryginalnego materiału