Kobieto, wszystko w porządku? męski głos wyrwał ją z odrętwienia. Podniosła na nieznajomego zapłakane, niewidzące oczy i… wybuchnęła płaczem. Głośno, bez wstydu przed przechodniami, którzy zdziwieni rozstępowali się na boki.
Hania już nie pamiętała, kiedy ostatnio spała dłużej niż pięć godzin. Jej dzień zaczynał się przed świtem, a kończył długo po północy. Sprzątanie wielkiego mieszkania, gotowanie dla trzech mężczyzn (mąż, syn, leżący teść), pranie, prasowanie… A wieczorem druga zmiana: mycie podłóg w biurowcu. Na siebie nie zostawało czasu wcale.
Stało się to nie od razu, ale jakoś niezauważalnie. Najpierw teściowa, która mieszkała piętro niżej, zaczęła częściej wpadać na herbatkę, zostawiając po sobie stertę brudnych naczyń i bezcenne wskazówki. Potem mąż uznał, iż domowe obowiązki to wyłącznie kobiece zajęcie.
Syn, który dawno już dorósł, również gwałtownie przyswoił sobie zasady gry. choćby w pracy szef nie wahał się obarczać ją zadaniami chorych koleżanek, subtelnie sugerując: Nie podoba się za drzwiami kolejka. Hania kiwała głową w milczeniu i robiła swoje.
Kiedyś, jeszcze przed ślubem, była świetną cukiernicą. Jej torty wzbudzały zachwyt. Ale niekończące się rodzinne problemy, choroba teścia, ciągły brak pieniędzy sprawiły, iż zapomniała o ukochanym zajęciu i poszła tam, gdzie płacili za ciężką, niewdzięczną pracę.
Córka dawno wyjechała za granicę nie liczyła na jej pomoc, ale Hania i tak nie narzekała, ciesząc się zdalnie jej szczęściem.
Zmęczenie stało się jej drugim imieniem. Każdego wieczoru dosłownie padała na łóżko, zapadając w ciężki sen bez marzeń, by za kilka godzin znów zacząć to szaleństwo. Lata takiego życia nie przeszły bez śladu.
Przestała dbać o siebie. Nadwaga, którą mąż z przekąsem nazywał niedźwiedzią, matowe włosy związane w kok, stary szlafrok i wiecznie zmęczona twarz.
Hania dawno machnęła na siebie ręką, zapominając, kiedy ostatnio kupiła coś ładnego, a nie tylko praktycznego. Mąż Krzysztof nie tylko stracił zainteresowanie patrzył na nią z ledwo ukrywaną odrazą.
Jego przytyki stawały się coraz bardziej upokarzające, a tamten niedawny żart o olimpijskim niedźwiedziu był tylko jednym z wielu. Coraz częściej znikał wieczorami, wracając nad ranem z pustym wzrokiem i zdradzieckim zapachem obcych perfum.
Dopełnieniem obrazu była teściowa. Jej jadowite szepty i skargi na nieudolną synową stały się codziennością. Przechodząc obok ławki, Hania fizycznie czuła na sobie jej czepiający się wzrok i słyszała urywki plotek z sąsiadkami.
Było nudno i ohydnie, ale sił, by walczyć, już nie miała. Z każdym dniem czuła się coraz bardziej jak funkcja niema maszyna do zaspokajania cudzych potrzeb.
Haniu, popatrz na siebie! przeraziła się kiedyś szkolna przyjaciółka przy przypadkowym spotkaniu. Rzuć to wszystko, zajmij się sobą!
Nie mogę, Ola. Rodzina to najważniejsze mruknęła Hania, odwracając wzrok. Ale słowa przyjaciółki trafiły prosto w serce.
Rozwiązanie nadeszło nagle i brutalnie. Przemęczona do granic Hania zasnęła w autobusie, przejechała przystanek. Wysiadła w nieznanej dzielnicy i szła w stronę metra przez ruchliwą ulicę z letnimi ogródkami kawiarni.
I nagle zastygła. Przy jednym ze stolików siedział jej Krzysztof. Promieniał jak wypolerowany samowar i czule obejmował zadbaną blondynkę, której suknia pewnie kosztowała tyle, co trzy jej wypłaty.
Świat wokół Hani zbladł, stał się ołowiano-szary. Lodowata obręcz ścisnęła piersi, w uszach zadzwoniło… Zebrała resztki sił i podeszła.
Krzysztofie?
Obejrzał się. Na jego twarzy mignął strach, ale gwałtownie zmienił się w irytację. Blondynka spojrzała na Hanię z góry na dół z wyraźną dezaprobatą.
Kochanie, kto to? przeciągnęła kapryśnie.
Wtedy Krzysztof, patrząc gdzieś obok Hani, wycedził:
A, to… Tak, nikt. Z pracy.
Z pracy. Nie żona, nie matka jego dziecka, tylko z pracy. Zawstydził się jej. Wstydził przed tą wymalowaną lalką. To było gorsze niż policzek. Ból, upokorzenie, lata poświęceń, niezauważonych ofiar wszystko runęło na nią naraz.
Odwróciła się i odeszła, nie widząc drogi, chwiejąc się jak pijana. Świat wokół zamglił się, zwolnił… W piersiach ściskało tak, jakby kamień spadł prosto na serce. W głowie huczało jedno: Z pracy… z pracy…
Kobieto, wszystko w porządku? troskliwy głos znów wyrwał ją z odrętwienia. Podniosła zapłakane oczy na nieznajomego i znów wybuchnęła płaczem. Głośno, bez wstydu przed przechodniami, którzy omijali ją szerokim łukiem. Płakała nie przez zdradę. Płakała nad zmarnowanym życiem, zniszczonymi marzeniami, nad sobą nad Hanią, której już nie było.
Do domu wróciła jak we śnie. Minęła syczącą teściową. Otworzyła drzwi swoim kluczem.
Mamo, wyprałaś moje niebieskie skarpetki? Włożyłaś do szafy? dobiegło z pokoju 25-letniego syna. choćby nie spytał, dlaczego wróciła tak późno i czemu ma opuchnięte oczy.
Zadzwonił telefon. Dzwonił szef.
Haniu, Nowakowska znów na L4! Jutro rano do biura, tu zaległości!
Nie przyjdę ledwo słyszalnie odpowiedziała.
Co?! Oszalałaś?! Ja cię zw… nacisnęła odrzuć i schowała telefon do kieszeni starej kurtki.
Bez słowa spakowała małą torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami i wyszła z mieszkania, które dawno przestało być jej domem. Pojechała do matki. Przez pierwsze dwa tygodnie telefon nie milknął dzwonili mąż, syn, szef. Ale Hania milczała. Zrozumiała: nie potrzebowali jej, tylko jej funkcji ugotować, posprzątać, zastąpić.
Siedziała godzinami w kuchni matki, wpatrzona w okno. Aż pewnego dnia przyszła do niej krystalicznie czysta myśl. Winny nie tylko