**Dziennik, 15 czerwca**
Kobieto, wszystko w porządku? współczujący głos mężczyzny wyrwał ją z odrętwienia. Podniosła na niego zapłakane, niewidzące oczy i wybuchnęła płaczem. Głośno, nie zważając na przechodniów, którzy ze zdziwieniem rozstępowali się na boki.
Helena już nie pamiętała, kiedy ostatnio spała dłużej niż pięć godzin. Jej dzień zaczynał się przed świtem i kończył długo po północy. Sprzątanie ogromnego mieszkania, gotowanie dla trzech mężczyzn (mąż, syn, leżący teść), pranie, prasowanie A wieczorem druga zmiana: mycie podłóg w biurowcu. Dla siebie nie zostawało czasu zupełnie.
Stało się to nie od razu, ale jakoś niezauważalnie. Najpierw teściowa, która mieszkała piętro niżej, zaczęła częściej wpadać na herbatkę, zostawiając po sobie stos brudnych naczyń i cenne rady. Potem mąż uznał, iż domowe obowiązki to wyłącznie kobiece zajęcie.
Syn, który dawno już dorósł, gwałtownie przyswoił sobie te zasady. choćby w pracy szef nie wahał się obarczać ją dodatkowymi zadaniami, mówiąc wprost: Nie podoba się za drzwiami czeka kolejka. Helena kiwała głową i robiła swoje.
Kiedyś, przed ślubem, była świetną cukiernicą. Jej torty wzbudzały zachwyt. Ale niekończące się rodzinne problemy, choroba teścia, ciągły brak pieniędzy sprawiły, iż porzuciła ukochaną pracę dla ciężkiej, niewdzięcznej harówki.
Córka dawno wyjechała za granicę nie liczyła na jej pomoc, choć cieszyła się z jej szczęścia z daleka.
Zmęczenie stało się jej drugim imieniem. Co wieczór padała na łóżko, zapadając w ciężki sen bez marzeń, by za kilka godzin znów zaczynać to szaleństwo. Lata takiego życia odcisnęły piętno.
Przestała dbać o siebie. Nadwaga, którą mąż złośliwie nazywał niedźwiedziem, matowe włosy spięte w kok, stary szlafrok i wiecznie zmęczona twarz.
Helena dawno już machnęła na siebie ręką, zapominając, kiedy ostatnio kupiła coś ładnego, a nie tylko praktycznego. Mąż, Marek, patrzył na nią z ledwo ukrywaną odrazą.
Jego uwagi stawały się coraz bardziej przykre, a tamten żart o olimpijskim niedźwiedziu był tylko jednym z wielu. Coraz częściej znikał wieczorami, wracając nad ranem z obcym zapachem perfum.
Dopełnieniem była teściowa. Jej jadowite szepty i skargi na nieudolną synową stały się codziennością. Helena czuła na sobie jej oceniające spojrzenie.
Było smutno i źle, ale nie miała już siły walczyć. Z każdym dniem czuła się coraz mniej kobietą, a bardziej niewidzialną maszyną do spełniania cudzych potrzeb.
Helu, popatrz na siebie! przestraszyła się kiedyś szkolna koleżanka. Rzuć to wszystko, zajmij się sobą!
Nie mogę, Ola. Rodzina to najważniejsze szepnęła Helena, spuszczając wzrok. Ale słowa koleżanki trafiły prosto w serce.
Punkt zwrotny nadszedł nagle. Zmęczona do granic, zasnęła w autobusie i przejechała przystanek. Wysiadła w obcej dzielnicy i szła w stronę metra, mijając kawiarniane ogródki.
Nagle zastygła. Przy jednym ze stolików siedział Marek. Śmiał się, obejmując zadbaną blondynkę w sukni, która kosztowała pewnie więcej niż trzy jej wypłaty.
Świat zawirował. Zimny ucisk w piersi, dzwonienie w uszach Podeszła.
Marku?
Obejrzał się. Przelotny strach zastąpiło zirytowanie. Blondynka zmierzyła Helenę wzrokiem.
Kochanie, kto to? przeciągnęła kapryśnie.
Wtedy Marek, patrząc gdzieś obok, wycedził:
To no, nikt. Z pracy.
Z pracy. Nie żona, nie matka jego dziecka tylko z pracy. To bolało bardziej niż policzek.
Kobieto, wszystko w porządku? głos nieznajomego wyrwał ją z transu. Podniosła na niego oczy i rozpłakała się. Płakała nie przez zdradę. Płakała za zmarnowanym życiem, za sobą za tą Heleną, której już nie było.
Wróciła do domu jak we śnie. Minęła syczącą teściową. Otworzyła drzwi swoim kluczem.
Mamo, gdzie są moje niebieskie skarpetki? dobiegło z pokoju syna. Nie spytał, czemu ma spuchnięte oczy.
Zadzwonił telefon. Szef.
Helena, Kowalska znowu na L4! Jutro rano musisz być w biurze!
Nie przyjdę odparła cicho.
Co?! Oszalałaś?! nacisnęła zakończ.
Spakowała torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami i wyszła. Pojechała do matki. Przez dwa tygodnie dzwonili mąż, syn, szef. Milczała. Zrozumiała: nie potrzebowali jej, tylko jej usług.
Siedziała godzinami, wpatrzona w okno. Aż pewnego dnia przyszła jasna myśl. Winna nie tylko oni. Winna ona sama. Pozwoliła się tak traktować.
Z gniewem uderzyła pięścią w stół. Stara filiżanka z serduszkiem, prezent od Marka, spadła i rozbiła się.
Koniec pomyślała. Stara ja umarła. Nie ma powrotu.
Minął rok.
Słońce świeciło, Helena siedziała w kawiarni, śmiejąc się z żartów towarzysza. Elegancka, pewna siebie, z błyszczącymi oczami przyciągała spojrzenia.
Odnalazła pasję cukiernictwo. Jej ciasta stały się popularne. Schudła, zmieniła garderobę. Syn przeprosił wybaczyła, ale nie wróciła. Marek dzwonił nie odbierała.
Jej towarzysz ten sam mężczyzna, który spytał: Wszystko w porządku? spotkał ją przypadkiem kilka tygodni wcześniej. Nie mógł uwierzyć, iż to ta sama kobieta.
Wtedy jej wzrok padł na przechodnia. Zarośnięty mężczyzna w wytartym swetrze niósł ciężkie torby. Usłyszawszy jej śmiech, odwrócił głowę i zastygł. Poznał ją.
Marku, stoisz jak wryty! Spóźnimy się! skrzeczała teściowa. Wpadła na syna, rozsypując zakupy.
Helu, znasz ich? spytał towarzysz.
Wzięła łyk kawy, uśmiechnęła się lekko i spokojnie odpowiedziała, patrząc prosto na Marka:
To? Tak tylko z pracy.
Czy postąpiła słusznie? Czy warto wybaczać takie upokorzenie i zdradę? A może lepiej, jak ona, rozbić starą fil