Gdy wczesnym rankiem zadzwonił telefon, Kamila ledwie zorientowała się, czy jeszcze śni, czy już leży w łóżku. Na wyświetlaczu widniało nazwisko – „mama“. Sen od razu uleciał. Głos matki był pełen energii, niemal radosny:
— Śpisz, leniuchu? A ja już ciasta wsadziłam do piekarnika. Jutro czekam na was – ciebie i Piotrka. Musimy porozmawiać. Nie, nie o ogródku. O testamencie! Nie chcę, żebyście po mojej śmierci darli koty o dom i pieniądze. Przyjeżdżajcie oboje, żadnych wymówek!
Kamila zastygła. Testament? Śmierć? Co się dzieje? Ale matka mówiła z taką pewnością, iż dyskusja nie wchodziła w grę.
Tymczasem Helena Nowak, matka Kamili i Piotra, siedziała przy stole, poprawiając wełniany szal. Obok niej sąsiadka Grażyna patrzyła z niepokojem:
— Helu, jesteś chora? Skąd te ponure rozmowy? Straszysz mnie…
— Nie martw się, Grażynko, po prostu chcę zobaczyć dzieci. Rok się nie widzieliśmy. Każde sobie, jakbyśmy byli obcy. A jeżeli jutro coś mi się stanie, kto im wszystko wyjaśni? No i chcę ich sprawdzić. Zobaczyć, jak naprawdę się do mnie odnoszą.
Po tych słowach Helena zamknęła drzwi za sąsiadką i poszła odpocząć. Jutro miał być istotny dzień.
Poranek był pochmurny, jakby dopasowany do jej planu. Posprzątała dom, założyła starą szlafrok, przetarła twarz i usiadła w fotelu, wstrzymując oddech. Po godzinie zapukano do drzwi.
Pierwsza wpadła Kamila – spocona, zaniepokojona.
— Mamo! Co się stało? Jesteś chora? O co chodzi z testamentem? – zaczęła, rzucając się ku matce.
Za nią, bardziej powściągliwie, wszedł Piotr.
— Rozkręciłaś nas, matka. Już się pakujesz? Może jeszcze za wcześnie?
— Siadajcie przy stole, dzieci – spokojnie powiedziała Helena. – I przyprowadźcie swoje drugie połówki. Agato, Tomek, wchodźcie, nie krępujcie się.
Gdy wszyscy zasiedli, zaczęła mówić.
— Słuchajcie i nie przerywajcie. Chcę wam coś ważnego powiedzieć. Starość to nie radość, a ja żyję sama. Choroby nie pytają, kiedy przyjść. Więc postanowiłam: powiem, póki mogę. Ale najpierw pomoc w domu. Kto pomoże starej kobiecie, jeżeli nie rodzina? Drewno do rąbania, obiad do gotowania…
Kamila z Agatą skinęły głowami i zabrały się do pracy. Helena obserwowała: ciasto lepiło się do palców, ziemniaki kroiły się za grubo, garnki hałasowały. „Miejscy nieudacznicy“, pomyślała z goryczą, ale nie skomentowała. Nie o to chodziło.
Po posiłku poprosiła Tomka i Agatę, by wyszli – została sam na sam z dziećmi.
— Słuchajcie uważnie. Dom, w którym dorastaliście, zostawię Grażynie, sąsiadce. Ona jest blisko, pomoże, gdy zajdzie potrzeba. Piotrek, tobie zostawiam narzędzia i gospodarstwo. Zrób z nimi, co chcesz. A tobie, Kamilo, zapisuję oszczędności. Od lat odkładam emeryturę, mało wydaję.
W pokoju zapadła ciężka cisza.
— Dom obcej kobiecie? – w końcu wybuchnął Piotr. – Mówisz poważnie?
— A dlaczego nie? Rok mnie nie odwiedziliście. A Grażyna codziennie wpada. A ty, Piotrek, choćby nie zaprosiłeś mnie na swój ślub – wstydziłeś się wiejskiej matki? A ty, Kamilo, od twojego drugiego ślubu z Tomkiem ledwie cię widuję. I choćby wtedy się obraziłaś, pamiętasz? Gdy powiedziałam, iż Krzysiek nie jest dla ciebie. Miałam rację…
— Mamo, nie zaczynaj… – szepnęła Kamila.
— Nie czuję się dobrze. Pójdę się położyć – powiedziała zmęczonym głosem i zamknęła za sobą drzwi do sypialni.
Na zewnątrz wybuchła kłótnia.
— To przez ciebie! – syczał Piotr. – Mogłaś zajrzeć do matki! Teraz dom pójdzie Grażynie!
— Ach, jasne! Ja całe dnie pracuję! A ty z Agatą co robicie? Ona przecież siedzi w domu, mogła zaglądać do mamy!
Krzyczeli, przekrzykując się. Helena siedziała w fotelu, patrząc przez okno. W oczach miała łzy. Gdzie są te dzieci, które biegały latem boso po podwórku? Gdzie ich serdeczność, troska o siebie nawzajem?
Gdy wrócili do domu, nie leżała – siedziała wyprostowana, spokojna, ale oczy zdradzały emocje.
— Mamo, co z tobą? Przecież jesteś chora… – zaczął Piotr.
— Już lepiej – odparła cicho. – Wszystko zrozumiałam. Nikomu nie jestem potrzebna. Testament? Będzie. Tylko później. Gdy sami zdecydujecie – po co wam ten dom: by w nim żyć, czy by się o niego kłócić?
Rano przy śniadaniu panowała cisza. Tylko skrzypienie krzeseł i brzęk łyżek śniadaniowych. Pierwsza odważyła się odezwać Kamila:
— Wybacz nam, mamo… Nie mieliśmy racji. Będę przyjeżdżać, naprawdę. Jesteśmy przecież rodziną…
Helena skinęła głową. Przy stole zaległo ciepłe milczenie.
Od tamtej pory wiele się zmieniło – i nic. Piotr prawie się nie pokazywał, ale regularnie przysyłał pieniądze. A Kamila zaczęła zaglądać częściej. Zupa, konfitury, pomoc w ogródku. Ale o testamencie nikt już nie pytał.
I nikt nie wiedział, iż od dawna leżał w dolnej szufladzie komody, podpisany i opieczętowany. Wszystko zostało podzielone po równo. Bo Helena Nowak wciąż kochała swoje dzieci. choćby jeżeli one czasem o tym zapominały.