Mamo, tata miał rację, gdy mówił, iż coś jest nie tak z twoją głową! Teraz sam widzę, iż jesteś nienormalna. Może spróbuj się leczyć?” – wyznał syn

16 godzin temu

„Mamo, a tata miał rację, gdy mówił, iż z twoją głową nie wszystko w porządku! Teraz sam widzę, iż jesteś nienormalna. Leczyłaś się kiedyś?”

Antonina Piotrowska spojrzała na syna zaskoczona. Tak, zawsze był trudnym chłopcem, ale żeby tak od razu, prosto w oczy, mówić własnej matce takie słowa…

…Nigdy by nie pomyślała, iż przyjdzie jej się rozstać z mężem po dwudziestu pięciu latach małżeństwa. A jednak to ona wystąpiła o rozwód.

Pewnego dnia nagle zrozumiała, iż go wcale nie zna. Wydawałoby się, iż po tylu latach można poznać człowieka na wylot. A jednak… Stało się, co się stało. Dominik okazał się człowiekiem o kamiennym sercu.

Gdy Antonina przyniosła do domu wychudzonego szczeniaka, którego żebra można było policzyć, mąż wpadł w szał.

„Tonia, czy ty nie masz nic lepszego do roboty?!” wrzeszczał po całym mieszkaniu. „Po co przyniosłaś tę nędzę do domu?”

„Dominiku, co ty mówisz?” Antonina patrzyła na niego ze szczerym zdumieniem. „Spójrz na niego. To żywy szkielet. Jak można przejść obojętnie?”

„Wszyscy przechodzą, a ty nie mogłaś? Matka Teresa się znalazła? U nas zawsze musisz być najświętsza, co?”

Tego dnia Antonina długo płakała. I nad biednym szczeniakiem, który ledwo stał na łapkach, i nad mężem, który pokazał swoje prawdziwe oblicze.

Nigdy nie był ideałem, ale starała się nie zauważać jego wad. Wierzyła, iż idealnych ludzi nie ma. ale tamtego dnia Dominik przekroczył granicę. „Jak można być tak pozbawionym człowieczeństwa?” szlochała. „Jak można przejść obok cierpiącego stworzenia i choćby nie spróbować pomóc?”

Oczywiście, nie skończyło się na jednej awanturze. Mąż dawał jej do zrozumienia, iż ta „nędza”, jak nazywał szczeniaka, działa mu na nerwy.

„Kiedy wreszcie się go pozbędziesz? Ile można znosić tę półpsizę w domu?”

„Półpsizą” nazywał go tylko dlatego, iż szczeniak był chudy i cały czas się trząsł, choć w mieszkaniu było ciepło.

Zamiast pomóc żonie postawić malca na nogi i znaleźć mu dobry dom, Dominik uciekał do garażu, gdzie odpoczywał ze swoimi kumplami podobnymi niedojdami, którzy uciekali od własnych żon.

Wracał późno, pod wpływem alkoholu, i znów zaczynał narzekać na żonę i „śmiecia”, którego przyniosła.

„Rozumiem, iż nie lubisz zwierząt, ale czy naprawdę nic do mnie nie czujesz?” myślała Antonina, siedząc w salonie. „Nie widzisz, jak mi ciężko?”

Tak, nie było jej łatwo. Często musiała brać wolne, by zawieźć szczeniaka do weterynarza lub z nim wyjść. Bała się też zostawiać go samego z mężem. Po tylu latach małżeństwa przestała go rozpoznawać. Wiedziała, iż od niego można się teraz spodziewać wszystkiego, zwłaszcza iż coraz częściej zaglądał do kieliszka.

Pewnego dnia w pracy Antoninę ogarnęło dziwne przeczucie. Serce ścisnęło się jak w kleszczach, a na duszy łaskotały koty.

Wróciła wcześniej do domu i zastała męża na gorącym uczynku. Niósł Burego w stronę garaży. Pewnie chciał się go pozbyć raz na zawsze. Tego mu nie wybaczyła. Złożyła pozew o rozwód.

„Przez psa?!” wrzeszczał Dominik, wymachując rękami. „Zwarjowałaś na starość?”

Antonina zignorowała jego słowa. Nie uważała się za starą ani za szaloną. Po prostu zrozumiała, iż nie może z nim dalej żyć.

Mieli dorosłego syna, który mieszkał w innym mieście z dziewczyną. Ku jej zaskoczeniu, stanął po stronie ojca:

„Mamo, czy ty jesteś normalna? Jak można niszczyć rodzinę przez jakiegoś psa?”

„Synku, tej rodziny już dawno nie ma…” westchnęła ciężko Antonina. „Rozwodzę się nie przez psa, ale dlatego, iż twój ojciec przestał być człowiekiem.”

„Można nie lubić zwierząt, można je ignorować, ale krzywdzić je? Nie, prawdziwy mężczyzna nigdy by tak nie postąpił!”

Jej słowa nie przekonały syna. W geście protestu i męskiej solidarności przestał się z nią kontaktować. Powiedział tylko, iż to nie ojciec, ale ona straciła ludzkie oblicze, zostawiając go bez dachu nad głową.

Mieszkanie należało do Antoniny jeszcze przed ślubem, więc Dominik nie miał prawa do jego połowy.

Od rodziców dostał dom na wsi, ale ponieważ tam nigdy nie bywał, nie było wiadomo, czy jeszcze stoi. Antoninę to nie interesowało.

Dominik dokonał wyboru. Nikt go nie zmuszał, by stał się okrutnym potworem. Strasznie było pomyśleć, co by zrobił ze szczeniakiem, gdyby nie wróciła na czas.

Została więc sama z Borysem. Postawiła go na nogi, przywróciła wiarę w ludzi. Początkowo chciała znaleźć mu nowy dom, ale w końcu zostawiła go u siebie.

„Skoro cię znalazłam, to teraz ja jestem za ciebie odpowiedzialna” powiedziała puszystemu kundelkowi.

„Hau!” z euforią zamerdał ogonem. Wcale nie chciał się z nią rozstawać.

Z czasem Antonina zaczęła pomagać w lokalnym schronisku dla zwierząt. Była tam za darmo, bo placówka ledwo wiązała koniec z końcem.

„U nas z finansami krucho” mówiła ze smutkiem kierowniczka. „Nie stać nas choćby na pensje. To groszowe stawki.”

„Nie martw się” odpowiadała Antonina. „Robię to dla idei.”

Pewnego dnia Borys zaprowadził ją do starego psa o smutnych oczach. Schronisko nazywało go Burkiem, bo często warczał, gdy próbowano go wyprowadzić.

„Znaleźliśmy go trzy lata temu” opowiadała pracownica. „Błąkał się po mieście, patrzył ludziom w oczy. Szukał pana. Okazało się, iż tamten przywiązał go do latarni i odjechał. Nikt go nie chciał. Stare psy rzadko znajdują dom.”

„Nikt go nie porzuci po raz kolejny” postanowiła Antonina.

Rozpoczęła poszukiwania nowego domu dla Burka. W końcu odezwała się kobieta, która chciała go zabrać.

„To u pana na zdjęciu beagle? Od dawna marzyłam o tej rasie.”

„Mieszaniec, ale wspaniały pies” odpowiadała Antonina. Tylko… został zdradzony. Potrzebuje miłości.”

Kobieta zabrała Burka, ale gdy Antonina zobaczyła go po dwóch tygodniach, ledwo go poznała. Był wychudzony.

„Co się stało?” spytała.

„Nie

Idź do oryginalnego materiału