Wśród członków koalicji Śląskie Kwitnące działającej na rzecz zmian w podejściu do miejskiej przyrody ma opinię fotografa natury, nie ruszającego się nigdzie bez aparatu fotograficznego, „szwędacza”.
Do tego „skarbnicy wiedzy na temat historii przemysłu i przemian jakie następowały w śląskich miastach”. Sam o sobie skromnie mówi „nie jestem nikim ciekawym, już ciekawsze są te trzy sroki na drzewie”. Oczywiście to nieprawda!
Muzyka z walkmana, wspomnienia i natura
Wychował się na katowickim osiedlu Tysiąclecia. Tam chodził do szkoły podstawowej, mieszkał i spędzał czas w osiedlowej i pobliskiej przyrodzie. Wspomina, jak kilka dni od ogłoszenia stanu wojennego wyszedł z innymi dziećmi na sanki przed blokowisko, a w ostateczności rzucali śnieżkami w pojazdy wojska. Na szczęście żołnierze odebrali dziecięcą zabawę pozytywnie i machali do nich. W okolicach stawu było też boisko – Wembley – dzisiaj zarośnięte, a niegdyś prawdziwy stadion marzeń dla chłopaków z okolicy. Wraz z kolegami przeskakiwali Rawę na linie, gdy któryś wpadł ubranie, ze względów zapachowych nadawało się już tylko do wyrzucenia. Park Śląski był blisko, więc jeździł tam na rowerze. Z początku z walkmanem (to takie przenośne urządzenie do słuchania muzyki), z czasem muzykę z kaset zamienił na odgłosy natury. Tak zaczęła jego wieloletnia przygoda z przyrodą.
A zaczęło się od spaceru
„Szwędanie się” trwa do dzisiaj i przynosi interesujące obserwacje, działania. Dalszym etapem obserwacji przyrody parkowej było robienie zdjęć. „Nie można było szaleć tak jak teraz, na filmie było maksymalnie 36 klatek” – wspomina. Szczególnie „u siebie” czuje się nad stawem Maroko w Katowicach. Odnosi się wrażenie, iż miejsc w których czegoś nie zaobserwował po prostu już nie ma. Sroki, sikorki bogatki, kokoszki i kaczki krzyżówki w korycie rzeki Rawy, kacze gniazdo w pniu obumarłego drzewa. Ślady dzików, zajęcy, a choćby porzucone żółwie egzotyczne wygrzewające się przy brzegu stawu. Tak samo dobrze jak i w katowickiej przestrzeni czuje się w dolinie Kochłówki. To tam wraz z innymi zaangażowanymi mieszkańcami doprowadził do utworzenia Użytku ekologicznego. Spacerując w okolicy docenił zarówno rosnące w pobliżu drzewa owocowe, miejsca na hałdzie i w zapadliskach gdzie przyroda radzi sobie sama. Wspomina pierwsze spotkanie z zimorodkiem podczas śnieżycy, wskazuje miejsce gdzie goniły się bażanty i opowiada o kamuflujących się do ostatniego momentu skowronkach. A to tylko niewielka część tego co może opowiedzieć o przyrodzie. Obserwacje zwykle kończą się sesjami zdjęciowymi i ciekawymi felietonami.
Miejskie dzikie zwierzęta, czyli rzecz o edukacji
Do dzikich zwierząt nie czuje strachu. Wie jak się zachować gdy je spotka. Poza tym niemal bezbłędnie określa ich ślady i zapachy, także ciężko go zaskoczyć. Mówi, iż to szczęście, gdy „wiatr wieje od nich w jego kierunku”. Niestety wśród wielu użytkowników terenów zielonych panuje brak wyobraźni i wiedzy. Podaje przykład starszego pana karmiącego łabędzie chlebem. Tłumaczenia, prośby – nic do niego nie przemawiało do czasu gdy młody ptak padł na jego oczach. Teraz karmi tylko pokarmem przeznaczonym dla ptaków. Czasem to nie tylko dobre intencje połączone z brakiem wiedzy, ale i zwykła bezmyślność. Wspomina o właścicielce psa, która spuściła zwierzę ze smyczy aby pogoniło sobie wiewiórki w parku. To prawda, przydałaby się większa świadomość i doświadczenie otaczającej nas natury.
Edukacyjnie oprócz robienia zdjęć organizuje wspaniałe spacery przyrodnicze. Czyta o przyrodzie i pisze. I to nie byle jak – felietony na profilu koalicji Śląskie Kwitnące mają już stałych czytelników.