Ludzie interweniują w sprawie Sary w Krapkowicach. Boją się, iż skończy jak Timo

1 tydzień temu

Nasza redakcja otrzymała prośbę o pomoc. Ludzie, którym na sercu leży los czworonogów, boją się o Sarę w Krapkowicach. Interwencji było kilka: „Zróbcie coś, nagłośnijcie to, trzeba ratować psa, który żyje!”, „Wszyscy zapomnieli, iż tam pozostało drugi pies”, „Nie dajmy zamieść tej sprawy pod dywan i ochrońmy bezbronne zwierzę”.

Ludzie boją się o Sarę w Krapkowicach. Brak słów, żeby to opisać

Przypomnijmy, pod koniec stycznia na terenie zakładu produkcyjnego został zabity jeden z psów stróżujących rasy akita. Był nieposłuszny i uciekał, dzień wcześniej naraził się, bo ugryzł swojego oprawcę w trakcie „karcenia”. Do powieszenia Timo (bo tak miał na imię pies) doszło w obecności kilku pracowników.

Jeden z nich odważył się zgłosić na policję.

– 66-letniemu mężczyźnie postawiono zarzut uśmiercenia zwierzęcia ze szczególnym okrucieństwem, co jest zagrożone karą do 5 lat więzienia – relacjonuje st. sierżant Dominik Wilczek z Komendy Powiatowej Policji w Krapkowicach.

66-latek odmówił składania zeznań. Złożyli je jednak świadkowie.

– Ponadto otrzymaliśmy drugie zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa w tej samej sprawie: z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii – dodaje st. sierżant Wilczek.

– Mężczyzna zgłosił tam śmierć psa oraz to, iż został ugryziony. Zabezpieczyliśmy nagrania monitoringu. choćby jeżeli zostały skasowane, specjaliści raczej potrafią je odtworzyć.

Jeśli chodzi o przebieg wydarzeń, policyjny rzecznik mówi, iż „brak mu słów” by je opisać. Wiadomo, iż człowiek ten zawiązał na szyi Timo metalową pętlę, a jej koniec przymocował do podnośnika wózka widłowego. Następnie podniósł zwierzę i trzymał w górze, aż się udusiło w męczarniach. Pozbył się martwego psa, a w inspektoracie weterynarii zgłosił, iż wrzucił go do rzeki.

„O!Polska” dotarła do relacji jednego ze świadków, z której wynika, iż pies wisiał na wózku kilkanaście minut. Osoby, które to widziały, krzyczały, widząc ,że psu wywróciły się już białka i piana poszła z pyska. Ale 66-latek nie reagował…

„To ciężki człowiek”

Z rozmowy z byłymi już pracownikami zakładu wynika, iż nie był to pierwszy przypadek, gdy psy (te i również poprzednie, które też już nie żyją) były dotkliwie karane przez tego właśnie człowieka. A jednak drugiego ze zwierząt nie odebrano z zakładu. Dlaczego?

– 66 latek, któremu przedstawiono zarzut uśmiercenia psa, nie był jego właścicielem, ani nie jest też właścicielem drugiego psa. Jest nim jego syn – mówi st. sierżant Wilczek. – Nie mamy też informacji, aby ten drugi – żyjący pies – był zaniedbywany.

Przeprowadzone kontrole nie dały podstaw prawnych, by Sarę odebrać właścicielowi. / Fot. Beata Szczerbaniewicz

Sprawa jest trudna: nie można zabrać psa komuś, kto nie jest właścicielem. Nie można też zabrać go właścicielowi, skoro ten go nie krzywdzi… Właściciela w chwili mordu nie było w firmie. I nadal bywa, iż go nie ma. Ale oprawca Timo jest tam prawie codziennie. To on był właścicielem firmy do 2006 roku, a potem przepisał ją na syna. Podobno stało się tak, gdy pojawiły się problemy finansowe.

A jednak to właśnie stary przez cały czas tam rządzi – mówi nam jeden z byłych już pracowników (nazwisko do wiadomości redakcji). – To „ciężki” człowiek: do zwierząt i do pracowników. Krzyki, wyzwiska, awantury były na porządku dziennym. Jestem w kontakcie z osobami, które wciąż tam pracują i mam od nich informacje, iż czują się zastraszani. On zachowuje się tak, jakby nie miał poczucia winy. Przeciwnie, obarcza nią te osoby, które poinformowały policję i Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami (TOnZ), mówiąc, iż „tylko narobiły kłopotów”. Czy to nie jest próba wpływania na świadków? Słyszałam, iż część osób już boi się zeznawać.

Obrońcy zwierząt rozkładają ręce

W sprawę zaangażowało się opolskie TOnZ, które w procesie karnym występować będzie w roli oskarżyciela posiłkowego, reprezentując pokrzywdzonego, czyli zabitego bestialsko psa. Ale jeżeli chodzi o drugiego psa, TOnZ rozkłada ręce.

– TOnZ przeprowadził wraz z urzędnikami gminnymi, strażą miejską i policją całe postępowanie sprawdzające dobrostan drugiego psa – mówi mecenas Agnieszka Staszków–Bularz, pełnomocnik TOnZ.

Przeprowadzone kontrole nie dały podstaw prawnych, by zwierzę odebrać. Zgodnie z ustawą o ochronie zwierząt, nie można odbierać zwierząt, jeżeli nie ma bezpośrednio zagrożenia ich zdrowia czy życia. A nie ma też podstaw by przypuszczać, iż ten człowiek, o którym mówimy, zrobi mu krzywdę… o ile byłoby zawiadomienie, iż temu psu dzieje się krzywda, wtedy możemy interweniować. Były tylko wytyczne odnośnie poprawienia kojca. o ile ktoś będzie świadkiem, iż dzieje się coś złego, powinien to oczywiście zgłosić na policję lub straż miejską.

Dopóki krzywdy nie ma, nie będzie interwencji. Choć rzeczniczka TOnZ przyznaje, iż organizacja też odbiera sygnały, iż drugi pies – Sara – powinien zostać zabrany. Ludzie boją się o Sarę w Krapkowicach, dlatego były choćby deklaracje od osób, które chciały da mu tymczasowy dom.

– Po tym zdarzeniu zadeklarowaliśmy zabezpieczenie psa jego właścicielowi. Ale odmówił – mówi Dorota Jeleniewska z TOnZ Opole. – I zablokował kontakt do nas na telefonie. Nie chciał w ogóle z nami rozmawiać. Wydelegował pracownicę, która wyszła przed zakład i przekazała, iż jego ojciec nie ma już dostępu do psa.

„Sytuacja mnie przerosła”

Kilka dni później TOnZ i redakcja „O!Polskiej” otrzymały informacje, iż to nieprawda. Ponieważ 66-latek jest na terenie zakładu niemal co dnia. Sprawdziliśmy i faktycznie… Zastaliśmy ojca właściciela, ale jego samego już nie. Zapytany o deklarację, iż nie będzie miał dostępu do psa, 66-latek demonstracyjnie podszedł do kojca Sary i wsadził rękę przez kraty, by ją pogłaskać.

– To nieprawda – mówi ojciec właściciela zakładu. – Nikt od nas nie miał choćby kontaktu z tym towarzystwem. To, co podają media i policja, to nieprawda. To był nieszczęśliwy wypadek.

66-latek przekonuje nas, iż to on i firma są tu „ofiarami nagonki i linczu”. Mówi, iż Timo był pupilem wszystkich i nikt go nigdy nie uderzył. Psy jednak sprawiały problemy, bo uciekały. Były niebezpieczne. Wiele razy miała w ich sprawie podobno interweniować policja i straż. Były „trudne”. Zwłaszcza samiec.

– Chciałem go zamocować do linki, by nie uciekał – przekonuje 66-latek. – A potem… sytuacja mnie przerosła.

Nasze prośby o kontakt z właścicielem psów – czyli synem podejrzanego o zabicie zwierzęcia i właścicielem firmy – pozostają bez odpowiedzi. W końcu 66-latek wybija na telefonie jego numer i włącza tryb głośnomówiący: – Proszę, sama go pani zapyta.

I w tym momencie dochodzi do bardzo dziwnej sytuacji. Właściciel firmy mówi do ojca: „Do psa nie masz dostępu, o zakazie wstępu do firmy nie było zobowiązania”. 66-latek wchodzi mu wtedy w słowo i zagłusza, mówiąc: „Mam dostęp do firmy i mam dostęp do psa”. I rozłącza się.

Konflikty za konfliktem

Na koniec 66-latek mówi jeszcze coś dziwnego: – Znam zeznania świadków i pracownicy inaczej opisywali te zdarzenia niż policja.

Pracownicy, którzy byli świadkami śmierci psa, nie zdecydowali się na bezpośrednią rozmowę z dziennikarką. Podobno się boją. Ale otrzymaliśmy relację spisaną przez jedną z osób. Jest wstrząsająca. I rozmawialiśmy z kilkoma byłymi pracownikami.

– Te psy, i te które były tam wcześniej, bywały bite zawsze pod nieobecność „młodego” – mówi jedna z osób (imię i nazwisko do wiadomości redakcji). – Kiedy stary wpadał w furię, one sikały pod siebie ze strachu. Bił je na przykład sztilem od kosy. Nie dziwię się, iż Timo próbował się bronić, ale to były bardzo dobre, łagodne psy. Wszyscy je lubili, wszyscy je głaskali, dokarmiali…

Firma X jest znana w Krapkowicach. M.in. z głośnych konfliktów byłego właściciela (ojca) z zakładami położonymi po sąsiedzku. Sprawy sądowe ciągnęły się latami, bywała wzywana policja, choćby biuro Krzysztofa Rutkowskiego interweniowało…

– Psy uciekały, bo ktoś wciąż złośliwie niszczy nasze ogrodzenie i to celowo, zgłaszaliśmy to policji – mówi właściciel jednej z pobliskich firm. – My też interweniowaliśmy, bo te psy biegały nam po zakładzie, skakały na ludzi, na wózki widłowe. To bywało niebezpieczne. Nie wiem czemu, niszczyli to ogrodzenie. Może by nam utrudnić pracę? Tu jest konflikt za konfliktem. Wtedy, jak doszło do tego zdarzenia, też akurat nasz płot został wyrwany. Potem oni zastawili go paletami. Ale ta suka, która została, może znów się tam przecisnąć. Oby nie..

***

Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.

Idź do oryginalnego materiału