Liban

4 dni temu
Wczoraj udałem się na mały piknik towarzyski nad Kamieniołomem Libana. Nigdy tam nie byłem, a poznanie nowego miejsca brzmiało ciekawie. Spacerowałem przez chaszcze, dreptając po ziemi w samych sandałkach. Ogrodzenie oddzielało nas od kilkudziesięciometrowej przepaści w bajkową niby dżunglę otoczoną zrębowymi wzgórzami. Później zaliczyłem wyprawę na miasto, zjedliśmy kolację w wietnamskiej knajpie, a potem chodziliśmy od baru do baru. W jednym piliśmy kraftowe piwo, w innym zamówiliśmy tacę z szotami z dodatkiem mandarynkowej wódki, o której nigdy wcześniej nie słyszałem. Trzy razy spotkało nas urwanie chmury. Będąc ubrany zbyt lekko, drżałem z zimna i nie chciałem ruszyć tyłka spod zadaszenia na jednej z bocznych uliczek, mimo iż miałem nad głową parasol. Nie planowałem, wychodząc z domu o siedemnastej, iż wrócę do niego o czwartej nad ranem. Odpuściłem planowany trening, wydałem trochę pieniędzy, przez co czułem się jakbym popełnił jakiś grzech, ale ostatecznie i tak dobrze mi to zrobiło. Nie zamierzałem kisić się w swoim pokoju i pogłębiać swoich negatywnych emocji, histeryzować i obrażać się na wszystko dookoła. Przez kilkanaście godzin zachowywałem się jak mało oryginalny, zurbanizowany, kosmopolityczny globtroter, który udaje, iż nie chce być modny. Czasami tak trzeba, bo nie zawsze jest ku temu okazja. Dobre samopoczucie jest ważne. Jeszcze będzie pięknie.
Idź do oryginalnego materiału