Teraz Lexus dodaje do swojej coraz bardziej rozbudowanej oferty miejskiego crossovera, licząc na rekordową sprzedaż. Czy LBX może się stać rynkowym hitem? Pomimo kilku zalet nie będzie to proste, bo w przypadku Lexusa nie zmienia się jedno. Ceny. Bardzo, bardzo wygórowane…
Tym razem historię o sprawdzanym ostatnio samochodzie muszę zacząć od tego, co zwykle zostawiam na koniec. Od pieniędzy. Po zapoznaniu się ze specyfikacją prasowego egzemplarza solidnie się zdziwiłem, choć stale rosnące ceny nowych aut robią na mnie coraz mniejsze wrażenie. Przyjmuję je z grymasem, ale i zobojętnieniem, tłumacząc sobie, iż przecież wszystko drożeje. Tymczasem kwota 218 900 złotych za crossovera z segmentu B, ze 136-konnym hybrydowym napędem, zwaliła mnie z nóg i zmieniła optykę na japoński wóz, który nie jest złym pojazdem. Niemniej absolutnie niewartym takiej kasy. Jasne, przejęty do testu model był demonstracją tego, co można wsadzić do małego Lexusa, żeby uczynić go jak najbardziej luksusowym i nowoczesnym. Żeby nikt nie miał wątpliwości, iż to maluch z segmentu premium. Przykłady? Adaptacyjne w pełni ledowe reflektory z doświetlaniem zakrętów, wysokiej klasy system audio uznanej firmy Mark Levinson z trzynastoma głośnikami czy rozbudowany układ kamer z panoramicznym widokiem 360 stopni dookoła samochodu. Nowy LBX może być oczywiście sporo tańszy, ale wciąż z tanim nie będzie miał nic wspólnego. Podstawowa wersja pozbawiona wielu bajerów kosztuje co najmniej 146 900 złotych…