Koszt skrywanej tajemnicy: jak pewien mężczyzna prawie stracił żonę

3 tygodni temu

Cena jednej skrytki: jak Witek prawie stracił żonę

Gdy Krystyna wyszła na podwórko rozwiesić pranie, dzień był wyjątkowo pogodny. Słońce prażyło jak w środku lata, a mokre t-shirty schnęły w mgnieniu oka. Mimowolnie spojrzała przez płot — w sąsiednim ogrodzie Witek nerwowo przeszukiwał każdy kąt. Zaglądał pod werandę, grzebał w szopie, sprawdzał choćby pod drewnianą ławką.

— Witek, co zgubiłeś? Wczorajszy rozum? — zażartowała, śmiejąc się lekko.

Lecz mężczyzna choćby się nie odwrócił, machnął tylko ręką i zniknął w domu. Krystyna wzruszyła ramionami, ale zanim zdążyła wrócić do siebie, drzwi gwałtownie się otwarły i do środka wpadła zapłakana Halina — żona Witka.

— Halinko, co się stało?! — krzyknęła zaniepokojona Krystyna.

— Jak on mógł? — powtarzała sąsiadka, łkając. — Jak w ogóle mógł coś takiego pomyśleć?!

Krystyna niepewnie pogładziła przyjaciółkę po ramieniu, ale nie rozumiała, o co chodzi. Przecież ci dwoje zawsze żyli w zgodzie — zero awantur, zero pretensji, tylko kwitnące rabatki i zapach świeżego chleba unoszący się z ich okna.

Halina i Witek mieszkali w domku na przedmieściach Lublina. Ich posesja wyglądała jak z pocztówki — latem tonęła w kwiatach, zimą miała idealnie odgarnięte ścieżki. Córka była już zamężna, a syn Tomek kończył technikum. Witek pracował jako mechanik, Halina zaś szyła w lokalnej fabryce. Sąsiedzi — Krystyna i Wiesiek — przyjaźnili się z nimi od lat, wspólnie świętowali imieniny i pomagali sobie nawzajem.

Ale Witek miał jedną dziwną cechę — uwielbiał robić skrytki. Chował pieniądze w różnych miejscach: w komórce, pod grządką, choćby pod deską w altanie. Nie po to, by je ukryć — po prostu tak czuł się bezpieczniej. Potem tylko zapominał, gdzie je schował, i rozpoczynał poszukiwania.

Halina wiedziała o tym. Na początku się denerwowała, z czasem machnęła ręką — nie da się go zmienić. Nigdy nie brała tych pieniędzy, choćby gdy przypadkiem je znalazła. Dwadzieścia sześć lat małżeństwa nauczyło ją cierpliwości.

Tego ranka Krystyna znów widziała, jak Witek biega po podwórku i szuka kolejnej „skarbonki”. Zaczęła się śmiać:

— Znowu zgubiłeś swoje grosze, gapo?

Lecz już pół godziny później do jej domu wpadła Halina, z czerwonymi od płaczu oczami. Krystyna posadziła sąsiadkę przy stole, nalała herbaty, podała ciastka.

— Wyobraź sobie — wydukała Halina — oskarżył mnie, iż ukradłam mu pieniądze! Powiedział: „Znalazłaś, zabrałaś i milczysz!” To Witek! Ten sam, który zawsze mówił: „Ty jesteś moim skarbem”. A teraz jestem złodziejką? Nigdy nie tknęłam jego forsy, chociaż setki razy na nią wpadałam!

Krystyna aż zakrztusiła się herbatą. Nie spodziewała się takiego zachowania po Witku. Halina była cicha, troskliwa, najmilsza kobieta pod słońcem. Obrazić ją — to jak splunąć na ołtarz.

— Halinko, nie bierz tego do serca. On sam sobie przypomni, znajdzie swoją „skrytkę” i będzie błagał o wybaczenie.

— A ja nie chcę! Za tydzień jadę na urlop, do mamy w okolice Kazimierza. I nie wracam! Niech sobie żyje ze swoimi pieniędzmi!

Tymczasem Witek błąkał się po osiedlu, szukając nie tylko gotówki, ale i żony. Wpadł do sklepu, gdzie pracowała Ela, koleżanka Haliny.

— Elu, Halina tu nie była?

— Nie, nie widziałam. Co, zgubiłeś swoją połowicę? Wróci. Nie jest z tych, co uciekają.

Witek wrócił do domu, ale po drodze spotkał syna. Tomek szedł z Agatą — swoją dziewczyną. W rękach trzymała bukiet czerwonych róż.

— Agatka, urodziny? — spytał Witek, przypominając sobie, iż syn niedawno prosił o pieniądze na prezent.

— Tak, dziewiętnastka! Wieczorem idziemy z kolegami do kawiarni — odparła radośnie dziewczyna.

Witek się uśmiechnął, ale w środku coś go ukłuło. Przecież nie dał Tomkowi ani grosza. Skąd wziął na kwiaty?

Zadzwonił do syna:

— Tomek, skąd masz kasę na prezent?

— Tato, wczoraj znalazłem na werandzie — pod pudełkiem. Szukałem plecaka, a tam koperta. Wiedziałem, iż to twoje. Chciałem ci później powiedzieć…

Witek zamilkł. Ze wstydu i ulgi ścisnął telefon:

— No dobra, synu… Tylko Agaty nie zawiedź.

Teraz najważniejsze — znaleźć Halinę. I przeprosić.

Zawitał do sąsiadów. Wiesiek naprawiał furtkę, zobaczył Witka i parsknął śmiechem:

— Narozrabiałeś, bracie. Halina jest u nas, Krystyna ją pociesza. Co ty wygadujesz, iż żona ci kradnie? Masz szczęście, iż nie spakowała jeszcze walizek.

— Wiem… — mruknął zawstydzony Witek. — Idę się kajać. A ta skrytka… poszła na kwiaty dla Agaty.

— Dobry chłopak! — zawołała z ganku Krystyna. — A teraz się zastanów, czym Halinę przebłagasz!

Witek pomyślał chwilę, wrócił do domu, zebrał wszystkie „tajne” koperty, wsiadł do auta i odjechał. Po godzinie wrócił — z małą czarną torebeczką.

Podszedł do Haliny:

— Przepraszam, głupi jestem. Sam nie wiem, jak mogłem tak pomyśleć. Wróć, proszę.

Halina spojrzała spode łba, ale widać było, iż jej serce już zmiękło.

— Nie wrócę… — burknęła, ale bez łez.

— A to dla ciebie. Pamiętasz, w jubilerze podobała ci się ta zawieszka? Widziałem, jak na nią patrzyłaś.

Podał jej pudełeczko. Halina drżącymi rękami otworzyła je — w środku była złota chaina z wisior w kształcie jej znaku zodiaku.

— Oj, Witek… — szepnęła i, nie mogąc się powstrzymać, zarzuciła ją na szyję.

— No i po problemie! — klasnęła w dachonie Krystyna. — Za takie podarunki można wybaczyć każdą skrytkę!

Śmiali się długo. Krystyna nakryła stół w ogrodzie, a historia o „zgubionej”A od tamtej pory Witek trzymał wszystkie pieniądze w jednym miejscu – w portfelu Haliny.

Idź do oryginalnego materiału