12 kwietnia, poniedziałek – Klatka schodowa przy ul. Puławskiej, Warszawa
Dziś rano, stojąc w holu przy wejściu, ściskałam starą metalową konewkę, jakby to była jedyna broń przeciwko chaosowi. Na podłodze pierwszego piętra, zwykle ozdobionej moimi glinianymi doniczkami z petuniami, geraniami i fiołkami, panował prawdziwy rozgardiasz: trzy doniczki roztrzaskały się, ziemia rozlała się po wyblakłym linoleum, a płatki leżały jak ofiary burzy. W powietrzu unosił się zapach wilgoci, pleśni i lekko metalicznego posmaku od poręczy. Z mieszkania nr 12 dobiegała głośna, elektroniczna muzyka z ciężkimi basami.
Patrzyłam na sprawcę – nowy czarny rower, przywiązany łańcuchem do poręczy, stojący dokładnie w miejscu mojej kwiatowej wyspy.
— Kto to znowu narobił? — wymamrotałam, a głos drżał ze złości. — Moje kwiaty! Hodowałam je pół wieku, a tu… barbarzyńcy!
Drzwi mieszkania nr 12 otworzyły się z hukiem i na klatkę wyskoczył Michał, dwudziestosiedmioletni sąsiad w szarej koszulce sportowej i krótkich spodenkach. Jego ciemne włosy były rozwichrzone po treningu, a w dłoni trzymał butelkę wody z jaskrawą etykietą.
— Bronisławo, po co krzyczysz? — rzucił, rozglądając się po bałaganie. — To tylko przez te doniczki? Upadły, bo rower się zachylił. Kupię nowe, nie ma sprawy.
Uderzyłam konewką w jego stronę, woda rozprysnęła się po podłodze.
— Nie sprawa? To nie tylko doniczki, Michale! To dusza naszej klatki! A wy, młodzieży, tylko rozbijacie i nic nie rozumiecie!
Michał przewrócił oczami, popijając wodę.
— Dusza? Babciu, to rośliny. Mój rower jest ważniejszy – jeździę na nim do siłowni, mam pracę. A twoje doniczki wciąż zajmują całą przestrzeń!
Z mieszkania wyjrzała Kasia, młodsza siostra Michała, z blond kędzierzawymi włosami związanymi w niechlujny koczek i pod pachą podniszczony podręcznik psychologii – przygotowuje się do egzaminu na studia. Na koszulce wielki napis „Marz się wielko”.
— Michale, serio? — powiedziała, patrząc na połamane doniczki. — Bronisławo, przepraszam, on nie pomyślał. Posprzątam.
Bronisława tylko przewróciła oczami, a pod okularami zabłysnęły jej oczy.
— Nie pomyślał? To egoizm, Kasiu! Wy, młodzi, tylko o sobie myślicie! Moje kwiaty cieszyły cały dom, a on je wyrzuca na śmietnik!
Z góry zniżyła się Marzena, trzydziestopięcioletnia matka dwójki dzieci z mieszkania nr 15. Pchała wózek z małym synkiem, a jej dżinsy były poplamione jabłkowym musem. Za nią szła starsza córka Lena z plecakiem.
— Co za hałas? — zapytała, rozglądając się po klatce. — Michale, to ty rozbiłeś doniczki? Bronisławo ma rację, one upiększają nasz przedsionek!
Michał rzucił butelkę na parapet, który dźwiękiem uderzył w szkło.
— Upiększają? Połowa już zwiędła! Lepiej wymienić żarówki w klatce niż podlewać te kwiatki!
Obok pojawił się Olek, samotny programista z mieszkania nr 10, wystając zza drzwi z laptopem pod pachą. Jego okulary ześlizgnęły się na nos, a koszulka z logo Linuxa była pomarszczona.
— Michale, nie denerwuj się — odparł, poprawiając okulary. — Kwiaty to ekologia, tlen. Twój rower możesz schować w piwnicy.
Michał odwrócił się, podnosząc głos.
— Ekologia? Olek, ty wchodzisz na klatkę raz w miesiącu, siedząc przy kodzie! A gdzie mam postawić mój rower?
Klatka zamieniła się w arenę, a połamane doniczki stały się symbolem wojny sąsiadów, każdy z nich widział w kwiatach coś innego.
Następnego dnia konflikt rozgorzał jeszcze mocniej. Bronisława przyniosła nowe doniczki z piwnicy, w której trzymała zapas, i demonstracyjnie podlała petunie, szemrząc o „niewychowaną młodzieży”. Jej barwny szlafrok falował, a konewka lśniła pod słabym światłem. Michał, wracając po treningu, zobaczył, iż jego rower znów stał w kącie, otoczony pustymi doniczkami, i zawołał siostrę:
— Kasiu, co to za cyrk? — krzyknął, wskazując na doniczki. — Mówiłem, iż potrzebuję miejsca!
Kasia, siedząca przy kuchennym stole w ich mieszkaniu, otoczona stertą notatek, odłożyła podręcznik.
— Michale, nie zaczynaj. Rozmawiałam z Bronisławą – naprawdę jest zdruzgotana. Może się przeprosić?
Michał wzdychnął, zrzucając buty sportowe