– Wystarczy kilka minut między kwiatami – i one te nerwy wyciągają. Znikają gdzieś. Zieleń leczy. Zapach leczy. I piękno leczy – tak o swojej pracy opowiada Pani Grażyna, nowohucka kwiaciarka.
Pamięta Pani swój pierwszy sprzedany bukiet?
Oczywiście. Jak mogłabym zapomnieć? To było lata temu, kiedy dopiero zaczynałam pracę w tej konkretnej kwiaciarni. Przyszedł chłopak, młody, bardzo uprzejmy – i kupił bukiet dla… innego chłopaka. Wtedy to jeszcze nie było takie oczywiste jak dziś, ludzie patrzyli ukradkiem, komentowali. Ale ja? Ja tylko się uśmiechnęłam i doradziłam, co najlepiej będzie pasować. Wybrał delikatne, koktajlowe kwiatuszki – coś subtelnego, z klasą. Pamiętam zapach tamtego bukietu do dziś. Taka świeżość, lekkość, trochę słońca i dużo delikatności. Jakby te kwiaty mówiły coś więcej, niż można było wtedy wypowiedzieć słowami.
Jaka pora roku jest najtrudniejsza dla kwiaciarni?
Bez wątpienia – lato. Kwiaty wtedy dosłownie… padają. Zwłaszcza w małych kwiaciarniach bez klimatyzacji. Trzeba być czujnym: codziennie przycinać, zmieniać wodę, dbać o każdy listek. W lecie wszystko dzieje się szybciej – i niestety, szybciej więdnie. A klienci nie lubią zwiędłych kwiatów, choćby jeżeli były piękne jeszcze rano. A zimą? Zimą odwrotnie – trzeba grzać. Wtedy ważne, żeby kwiatów nie przewiało, nie przeziębiło. I tak się cały rok kręci – latem chłodzenie, zimą ogrzewanie. Trzeba się opiekować. Zresztą lato to też wyzwanie logistyczne. W jednej chwili trzeba zrobić bukiet i cała kwiaciarnia lata.
Czy kwiaty się zmieniły przez te lata?
O, bardzo. Kiedyś były mocniejsze. Trzymały się dłużej, pachniały intensywniej. Dziś są delikatniejsze, czasem wręcz kapryśne. Dużo chemii się stosuje – widać to, czuć. Ale wyglądają obłędnie. Teraz mamy takie odmiany róż, iż serce mięknie. Tylko iż trzeba o nie dbać jak o dziecko – nie przetrwają byle czego. Zależy,też co się kupi. Kwiaty dzielą się na gatunki – pierwszy, drugi, trzeci. Pierwszy jest najlepszy – długo się trzyma, pięknie pachnie, jest sortowany, mniej chemii. Ale też droższy, znacznie droższy. Większość kwiaciarni pracuje na drugim gatunku, bo inaczej ciężko się utrzymać. Klient często nie wie, iż różnica w cenie bukietu to nie tylko wygląd, ale i trwałość.
Co dziś najczęściej wybierają zakochani nastolatkowie, a co panowie po pięćdziesiątce?
Nastolatkowie zrobili się romantyczni. Biorą białe róże, często z dużą ilością gipsówki. Gipsówka wróciła do łask – taka delikatna mgiełka wokół róży, coś cudownego. A starsi panowie? Tu nie ma zaskoczenia – czerwona róża. Zawsze. choćby jak próbuję podsunąć coś innego, bardziej nowoczesnego, delikatniejszego – nie, ma być czerwona róża i koniec. I niech Pani nie myśli, iż to się zmienia. To trwałe jak beton.
Zdarzyło się, iż ktoś chciał oddać bukiet?
Nieczęsto, ale tak. Jeden pan zamówił przez telefon, nie podał konkretnej kwoty, więc zrobiłam bukiet za 80 zł. A on oczekiwał… no pięknego, dużego, efektownego bukietu. Więc wrócił, prosząc, żeby dołożyć do 200 zł. I dobrze! Bo lepiej jak klient powie szczerze, co myśli. Ja cenię takich – wtedy człowiek się mobilizuje, chce zrobić coś naprawdę dobrego. Wolę to niż niezadowolonych w ciszy.
Czyli klienci są teraz bardziej wymagający?
Tak. I dobrze! Lubię wymagających klientów. To oni sprawiają, iż się uczysz, iż nie stoisz w miejscu. Trzeba się edukować z florystyki, śledzić trendy, znać się na stylach bukietów. Zwłaszcza młodzi przychodzą z inspiracjami z Internetu, z Instagramem, z Pinteresta. Każdy ma pomysł, oczekiwania. A ja się staram. Zawsze. choćby jak czasu mało, choćby jak ciężko.Trendy zmieniają się cały czas! adekwatnie trzy razy do roku – lato, jesień, święta… Co sezon coś nowego. Jak się nie chodzi na szkolenia, to trzeba śledzić internet, obserwować konkurencję.
Czy jakiś kwiat jest dla Pani symbolem Nowej Huty?
Róże. Bez wątpienia. Mamy Aleję Róż – to już samo mówi za siebie. Kiedy zaczynałam pracę, Nowa Huta była pełna tych kwiatów. Na balkonach, w ogródkach, przed blokami. Teraz… coraz mniej. Prawda jest taka, iż kiedyś Huta pachniała. Była ukwiecona, kolorowa, mimo szarości bloków. Dziś jakby wszystko zbladło. Ach, dawniej to balkony w Hucie były jak ogrody. Pełne, pelargonii, surfinie wisiały kaskadami. Dziś już tego nie ma. Niektórzy mówią, iż spółdzielnie zakazują trzymać donic, inni po prostu nie mają do tego serca. A może też dlatego, iż kwiaty są słabsze. Kiedyś były mocniejsze, teraz są bardziej delikatne i mniej trwałe.
Czy są kwiaty, które “nie lubią się sprzedawać”?
Lilie. Ja je uwielbiam – są dostojne, eleganckie, biały kolor kojarzy mi się z nadzieją. Ale ludzie mówią, iż śmierdzą. Że zapach jest zbyt intensywny. Że kojarzą się z cmentarzem. I już, nie chcą. Trudno wcisnąć je starszemu mężczyźnie – to jakby próbować sprzedać mu perfumy, których nie zna. Ale młodzi czasem biorą – po jednej, do bukietu, tak z gustem.
Czy wierzy Pani, iż kwiaty czują emocje?
Oczywiście. Jak się z nimi rozmawia, jak się dba – to one to czują. Rośliny są jak ludzie. Mają humory, mają dni lepsze i gorsze. Pracuję tu tyle lat i wiem jedno – jak się wejdzie z nerwami, to wystarczy kilka minut między kwiatami, i one te nerwy wyciągają. Znikają gdzieś. Zieleń leczy. Zapach leczy. I piękno leczy. Naprawdę. Każdy powinien mieć choć jeden kwiat w domu. To działa. Na duszę, na głowę, na serce. Zieleń, kolory, zapachy – wszystko to działa na człowieka. Frezje, hiacynty, dawniej róże – ich zapachy potrafią poprawić humor natychmiast. W kwiaciarni człowiek się uzdrawia. Jak ktoś przyjdzie zmartwiony, to wychodzi uśmiechnięty.
Czyli zapach.
Niektóre kwiaty pachną tak intensywnie i pięknie, iż człowiek od razu ma lepszy dzień. Konwalie, piwonie, goździki… Zwłaszcza te wielokwiatowe goździki potrafią pachnieć obłędnie. No i frezje – one też są cudowne. Tylko niestety, muszę powiedzieć z żalem, iż dziś coraz mniej róż pachnie. Te ogrodowe jeszcze tak, ale te cięte – rzadko. A szkoda, bo dawniej róże miały zupełnie inny zapach. Teraz to już częściej pytają klienci: „A ma pani jakieś pachnące róże?” I szukam, ale ciężko.
A są okresy, kiedy kwiaty się słabiej sprzedają?
Tak, wrzesień i wakacje to martwy sezon. Mało imienin, mało okazji. Choć teraz młodzi kupują raczej na urodziny albo… bez okazji. I za to ich kocham! Naprawdę. Ci 20–30-latkowie często przychodzą w sobotę po kwiaty do domu. Żeby było ładnie, żeby poprawić sobie humor. Faceci też! I to jest cudowne. Bo mogli kupić w markecie, a jednak przychodzą tu.
A jak ma Pani tylu różnych klientów, to zdarza się, iż Pani widzi, iż ten ktoś to… margerytka, lilia? Czy da się tak dopasować kwiat do człowieka?
Oj tak, oczywiście. To się bardzo często czuje, zwłaszcza kiedy przychodzi ktoś po bukiet na jakąś okazję – ślub, rocznica… Zawsze wtedy zwracam uwagę na to, jak ktoś wygląda, jaką ma urodę, ale też jaki ma nastrój. Bo każdy z nas ma trochę inną energię. I ja staram się do tego dopasować, to jest taka moja mała wizja. Na przykład – ktoś przychodzi i widać, iż jest wkurzony, spięty… No to nie dam mu czerwonych kwiatów, bo one tylko to jeszcze podkręcą. Lepiej wtedy dać coś spokojniejszego – pastele, beże, może coś herbacianego. A jak ktoś przyjdzie smutny – to żółty! Żółty i herbaciany bardzo dobrze działają na psychikę, naprawdę od razu widać, iż się człowiek rozjaśnia.
A są jakieś mity o kwiaciarniach?
Oj są! Najczęstszy to ten, iż prowadzenie kwiaciarni to żyła złota. Że kwiaciarze to tacy „badylarze” – jak to się kiedyś mówiło – bogaci ludzie. I rzeczywiście, kiedyś można było na tym zarobić. W latach 80., choćby mieszkanie sobie kupić za pieniądze z kwiatów. A dziś? To już walka o przetrwanie. Zwłaszcza w małych, lokalnych kwiaciarniach. Praca od świtu do nocy, w niedzielę, święta… Nie ma zmiłuj.
Ale właśnie – lokalna kwiaciarnia to chyba też relacje?
Zdecydowanie. U nas wszyscy się znają. Klienci przychodzą, opowiadają, dzielą się historiami. Jak rodzina. I bywa śmiesznie – wpadają w ostatniej chwili, „za dwie minuty mam autobus, proszę bukiet!”. I trzeba działać ekspresowo. Czasem właśnie takie szybkie bukiety wychodzą najlepiej!
Pamięta Pani jakieś wyjątkowe zamówienie?
Oj tak! Ostatnio przyszedł chłopak – podekscytowany, w szoku. Dowiedział się, iż zostanie tatą. Pierwszy raz miałam klienta, który kupił bukiet, żeby uczcić taką wiadomość! Było to dla mnie bardzo wzruszające. No i są też tacy, co w panice wpadają – „zapomniałem, moja żona mnie zabije!” – i trzeba coś pięknego stworzyć w dwie minuty.
A co Pani najbardziej lubi w tej pracy?
Kocham wszystko, ale najwięcej euforii mam w takie dni jak Dzień Kobiet, Matki czy Walentynki. Wtedy mogę się artystycznie wyżyć! Bo od kilku lat panowie kupują już nie tylko pojedyncze kwiatki, ale całe bukiety. Jest wtedy mnóstwo pracy, ale to daje mi ogromną satysfakcję. Czuję się spełniona, w swoim żywiole.
A czy ta praca nauczyła Panią czegoś o ludziach?
Oj bardzo dużo. I powiem szczerze – kiedyś, jak już będę na emeryturze, choć nie wiem czy w ogóle przestanę pracować – to napiszę książkę. Bo przez te wszystkie lata poznałam tyle historii, tyle emocji… Kwiaciarnia to nie tylko kwiaty. To też ludzie, ich radości, smutki, sekrety. To życie.Kocham to. Choć z wykształcenia jestem politologiem – wytrzymałam trzy miesiące w biurze. I więcej nie chcę. Tu jest moje miejsce. Tu są moje kwiaty, moi klienci. Ci, co przychodzili jako dzieci, dziś kupują kwiaty swoim dziewczynom. I to jest coś pięknego. Staram się. Zawsze. Bo nie lubię dziadostwa. choćby jak mężczyzna nie zna się na kwiatach, to ja wiem, iż on daje je kobiecie. I chcę, żeby ta kobieta się uśmiechnęła, a nie skrzywiła.




















Czytaj także:
- Od 20 lat pracuje w Sex Shopie na Długiej. “Trzeba być psychologiem bez dyplomu”
- Niepozorna pracowania robi fenomenalne kołdry. “Nie mogłem się wydostać”
- “Wziął kęs, zaczerwienił się, łzy napłynęły mu do oczu”. Dwóch Meksykanów karmi Krakusów