Każdy wiedział, iż on to prawdziwy pechowiec, a jego przezwiska były odzwierciedleniem jego wybryków.

1 tydzień temu

Wszyscy sąsiedzi wiedzieli, iż Jan to niezdara, leniwy bęcwał, pusty łeb, czasem baran, czasem cap, czasem pies. Przezwiska zależały od wagi jego przewinień. Zasięg wpadek był różny, więc i gniew żony miał zmienną moc.
Dla męża Zofia była: Zajączkiem, Lisem, Słoneczkiem lub Jaskółką. Słysząc jej wrzaski, ludzie myśleli, kiedy ten baran wreszcie trąfi zajączka, ale pamiętając, iż to także niezdara, wnioskowali: nigdy. Jan potrafił udawać głuchoniemego, nie reagując na krzyki i obelgi żony. To właśnie jego spokój i obojętność na jej złość powodowały długotrwałe ataki małżonki. Zmęczona krzykiem, Zosia wychodziła z domu. Ścisk w gardła zaczął ją dławić. Twarz pokrywały czerwone plamy, ręce się trzęsły, głos ochrypł. Chciała ryknąć płaczem, ale łez brakło. A Jan, za odchodzącą żoną, cicho pytał: „A ty gdzie, Zajączku?”
Pierwsze lata małżeństwa płynęły zgodnie, cicho i spokojnie. Gdyby ktoś oznajmił, iż za kilka lat spokój zamieni się w kłótnie i awantury – Zosia nigdy by nie uwierzyła. Wyszła przecież za ukochanego, za tego, w kim dusze nie kochała, a nie za capa. Jan był spawaczem, nie pił, nie palił, spokojny jak niedźwiedź w gawrze, zawsze w dobrym humorze, wszystko mu pasowało. Żony pijących i hulających mężczyzn stawiały go za wzór, więc Zosia była z niego dumna. Dzieci postanowili nie mieć od razu. Trzeba było zbudować łazienkę, garaż, kupić samochód. PGR dał dom, a Zosi zależało na urządzeniu go perfekcyjnie.
Jan był bardzo powolny, a może i leniwy. Praca zawsze na niego czekała, śmiał się: “Wszystkich spraw nie ogarniesz. Czasem warto odczekać, sprawy się rozwiążą same. Po co się spieszyć? Ja uważam, iż bez ochoty wcale nie trzeba się brać do roboty. To ino harówka na własny rachunek”. Szczególnej chęci, by przodować w pracy, nigdy nie miał. Zosia brała się za wszystko i wychodziło jej nie gorzej niż Janowi: przekopała ogródek, pomalowała dom, skosiła trawniki, na łazienkę narąbała drewna.
Szczęściem dom miał wodę i prąd, więc wody nosić nie musiała. Szybciej było zrobić samej, niż namówić męża. Raz obudzili się nocą od strasznego huku z kuchni. Okazało się, iż płytki, ułożone przez Jana, zjechały z górnej części ściany na dół. Zosia nazwała go niezdarą i nazajutrz sprowadziła fachowca z rękami.
Pewnego wieczoru wróciła z pracy i nie poznała swego ogródka: cały rozdeptany kopyta sąsiedzkiej krowy, kwiaty połamane, bo Jan nie zamknął furtki. Z każdym dniem dokuczała Zosi coraz bardziej powolność, lenistwo i obojętność męża.
Obok ich domu stał dom-sierota. Starzy dawno pomarli, a spadkobiercy początkowo karczowali zielsko, potem posiadłość zaniedbali. ale pewnego dnia podjechała tam droga limuzyna. To przyjechał wnuczek dziadka Stanisława z rodziną na stałe.
Długo pracował w Raciborzu, tam się ożenił, teraz wracał w rodzinne strony. Racibórz był dla zarobku, najlepsza do życia była mała ojczyzna. Włodzimierz zaczął remont starego domu. Wtedy pokazał Zofii, co znaczy nie wypuszczać roboty z rąk. Pokazał klasę budowlańca, spawkarza i elektryka, a przy wszystkim żony nie było. Zajmowała się domem i dzieckiem.
Zofia, patrząc na sąsiada, złościła się na męża coraz bardziej. Zmęczyło ją bycie silną, chciała być słaba i delikatna. Nieraz podpowiadała, kierowała męża na robotę, którą powinien robić każdy chłop, ale Jan nie był przywódcą w sprawach, jemu i na drugich skrzypcach w domu żyło się wygodnie. Zmęczona Zosia gniewała się częściej i coraz częściej rzucała obelgami. Ludzie uważali ją za wredną babę, jego za biednego chłopa. Zaczęła myśleć o rozwodzie, bo nie była wciągu życia wziąć cały dom na barki, coraz częściej stawiała sąsiada za przykład, na co Jan uśmiechał się i odpowiadał: “Cudzy baran rogami i wełną mocniejszy”.
Jan nie mógł pojąć aluzji żony o rozwodzie. Wiele kobiet męczyło się z pijakami, hulakami, a tu nie bita, nie pokrzywdzona, kochania i rozwód. Przecież nigdy nie skrzywdził, robiła co chciała, szła gdzie chciała, no a pieniądze – nie miał pojęcia, gdzie je wydaje. “Już niech tam, iż powolny jestem, po co się spieszy? Po co drzeć koty na pusto. I czemu mam żonie mówić, co i jak ma robić? Ona wie lepiej, gospodyni. Pewnie, płytki kłaść mistrz nie jestem, ale zarabiam przyzwoicie, można fachowca znaleźć. Pewnie, w niedzielę odpoczywać chcę, niech i ona odpocznie,
Irena wracając ze spaceru, patrząc na swój uporządkowany, choć może nie najbłyskotliwszy dom, uśmiechnęła się pod nosem, bo teraz wiedziała już na pewno, iż jej życie, z Janem i jego spokojem, jest właśnie takie, jakiego naprawdę pragnęła, i promieniała jak jasne letnie słońce.

Idź do oryginalnego materiału