Już inny? Chociażby Helena pomyślała, co ludzie powiedzą szeptali sąsiedzi, gdy zobaczyli u wdowy mężczyznę w obejściu.
W wiosce, gdzie wszyscy wiedzą o sobie wszystko: kto komu kumem, kto kiedy kopał ziemniaki, a ile razy się rozwodził nie da się niczego ukryć. Dlatego gdy wdowa Helena wprowadziła do domu nowego mężczyznę, szeptano po cichu: No i nie wytrzymała. Ale głośno nikt się nie odezwał bo Helena była kobietą pracowitą, porządną, a do tego sama ciągnęła dwójkę dzieci.
Marek pojawił się w ich domu jesienią. Cichy, z silnymi rękami, które znały motykę i młotek, i spokojnymi oczami, patrzącymi na dzieci nie z wyższością, ale z jakąś myślą, iż wszystko się ułoży. Choć Kasi było już dziewięć, a Wojtkowi dwanaście, prawie nie pamiętali ojca odszedł, gdy jeszcze chodzili do pierwszej klasy.
Pierwsze tygodnie Kasia spoglądała na ojczyma spode łba.
Mamo, a on długo u nas zostanie? spytała kiedyś.
Jak Bóg da, córeczko. To dobry człowiek odpowiedziała Helena i cicho dodała: Zmęczyłam się sama.
Ale my ci pomagaliśmy! oburzył się Wojtek.
Pomagaliście. Ale jesteście dziećmi. A człowiek chce żyć nie tylko w trudzie, ale i w cieple.
Marek nie narzucał się ze słowami. Czekał, aż się do niego przyzwyczają. Po prostu co rąbał drewno, naprawiał płot, a pewnego wieczoru przyniósł młode kury w koszyku:
Trzeba odbudować gospodarstwo. I dzieciom świeże jajka się przydadzą.
A ty po co to wszystko robisz? Kasia patrzyła podejrzliwie, ale kurczęta spodobały jej się.
Bo teraz jestem z wami. I choć nie jestem waszym ojcem, żyjąc razem, dzielimy i pracę, i dobro.
A mój tata też miał kury?
Marek zawahał się, potem odparł:
Twój tata był dobrym człowiekiem. Znaliśmy się. Pracowaliśmy razem w młynie. Często o tobie mówił. Jesteś do niego bardzo podobna.
Kasia usiadła cicho na schodach i patrzyła, jak Marek poi kury. Po raz pierwszy pomyślała: On nie chce zastąpić taty. On chce być obok.
Zimą Marek zaczął uczyć Wojtka stolarstwa.
To strug. Nie jak w telefonie grać tu ręce muszą wiedzieć, co robią.
Ja nie gram! burknął Wojtek.
Nie kłócę się. Tylko ręce robią z chłopaka mężczyznę. I głowa.
A ty czemu nigdy się nie kłócisz?
Marek się uśmiechnął.
Bo wiem, iż to nic nie daje. Lepiej raz spokojnie wytłumaczyć, niż sto razy krzyczeć.
Na wiosnę we wsi była robota oczyszczano źródełko w lesie. Wojtek i Kasia nie chcieli iść.
Niech młodzież idzie! mruknął chłopak.
A my co, starcy? Marek się zaśmiał. Idźcie, bo całe życie będziecie czekać, aż ktoś inny zrobi. Człowiek jest silny, gdy bierze łopatę, choćby gdy go nie zmuszają.
Na robocie dzieci po raz pierwszy usłyszały, jak wujkowie pytają Marka: To twoje chłopak i dziewczynka?. A Marek tylko odpowiedział: Moje. Swoi już.
Kasia wtedy szturchnęła brata:
Słyszałeś?
Słyszałem.
I co?
No jakoś ciepło. On przecież nic nie musi.
Pewnego dnia Wojtek wrócił ze szkoły bardzo smutny. Gdy matka zaczęła wypytywać, wyznał, iż pokłócił się z kolegami.
O co? spytała Helena, ledwie powstrzymując łzy.
Bo powiedziałem, iż Marek jest dla mnie jak ojciec. A oni: Toś ty pasierb, obcy cię wychowuje. Odparłem, iż lepszy obcy dobry, niż swojego brak.
Marek milczał. Podeszedł do Wojtka, usiadł naprzeciw.
Nie wymagam, żebyś nazywał mnie tatą. Ale wiedz, synu: nie zostawię cię. Nieważne, co tam dzieci mówią.
Ja nie mam nic przeciwko. Tylko trudno powiedzieć tato, gdy się nie przywykło.
I nie trzeba się spieszyć. Słowo tato jak chleb: nie jada się byle jak. Do niego się dojrzewa.
Minęły dwa lata. Wojtek kończył gimnazjum. We wsi mówili, iż idzie do technikum na mechanika. Pewnego wieczoru siedzieli na podwórku: gwiazdy, rechot żab, zapach macierzanki.
Marku zaczął nagle Wojtek. Przygotowuję przemówienie na zakończenie. O kimś, kto jest dla mnie wzorem. Chcę mówić o tobie. Można?
Marek odkaszlnął i skinął głową.
Tylko nie koloryzuj dodał cicho.
Nie umiem, gdy mówię od serca.
Na akademii Wojtek mówił o mężczyźnie, który nie był ze mną od kołyski, ale stał się prawdziwym ojcem. A Helena płakała. W tłumie sąsiadek ktoś szepnął:
I mówcie potem, iż ojczym to obcy. Gdy dusza bliska to i rodzony.
Na pięćdziesiąte urodziny Marka Kasia dała mu haftowaną koszulę i list:
Tato, dziękuję ci za drewno, kury, cierpliwość i za to, iż nauczyłeś nas nie czekać na dobro ale je samemu tworzyć.
Jesteś naszym tatą nie dlatego, iż musiałeś. Ale dlatego, iż chciałeś. I za to kochamy cię jeszcze bardziej.
Marek długo siedział z tym listem. W milczeniu.
A potem powiedział Helenie:
No i wyrośli. Nie obcy.
Helena uśmiechnęła się:
Bo ty nigdy ich za obcych nie uważałeś.
Żeby być ojcem, nie zawsze trzeba być tym z krwi. Czasem miłość, dobro i codzienne starania ważą więcej niż pokrewieństwo. Bo rodzina to coś, co sami tworzymy.

11 godzin temu




