Na Opolszczyźnie pojawił się nowy „temat sezonu”. Nie chodzi tym razem o wybory, korki w mieście ani choćby o ceny pietruszki. Na polach w powiecie brzeskim w najlepsze bawi się stado zdziczałych jeleni sika – zwierząt pięknych, egzotycznych, ale i potencjalnie groźnych.
Nie przybyły tu z Azji na własnych nogach, tylko raczej z hodowli, w której – jak to często bywa – czegoś „nie dopilnowano”. I oto mamy na kukurydzianych plantacjach kilkadziesiąt cętkowanych intruzów, które nie dość, iż wyjadają plony, to jeszcze sieją strach wśród ekologów i urzędników.
Fundacja Koło Natury, uzbrojona w drona z termowizją, jak z filmu sensacyjnego, odnalazła całe stado. Wyglądało ponoć malowniczo: łanie z cielakami, byki dumnie stojące w rzędach kukurydzy. Zdjęcia i nagrania – piękna przyrodnicza kronika. Problem w tym, iż to nie są niewinne sarny z naszych lasów, tylko gatunek uznany za inwazyjny, który może przenosić pasożyty groźne dla bydła i żubrów, a na dodatek miesza się genetycznie z jeleniem szlachetnym. Innymi słowy: sympatyczne w kropki, ale w oczach prawa – zagrożenie dla Polski.
I teraz zaczynają się dylematy godne felietonu. Ustawa mówi jasno: eliminacja. Brzmi brutalnie, ale co innego? Sto sztuk to nie są trzy zbłąkane sarenki, które można złapać w siatkę i wywieźć. Polować można, ale tylko indywidualnie. A co potem z mięsem? Przepisy nie nadążają – jeleń sika nie jest gatunkiem łownym, więc nie wiadomo, czy tusza jest „do obrotu”, czy „do utylizacji”. Absurdy prawne i biurokratyczne piętrzą się szybciej niż kukurydza na polu.

Fot. Fundacja Koło Natury
Najpiękniejsze w tej historii jest to, iż każdy ma swoje pytania, ale nikt nie ma odpowiedzi. Rolnicy pytają: kto zwróci im za zniszczone uprawy? Ekologowie: czy naprawdę musimy od razu strzelać? Myśliwi: czy wolno, czy nie wolno? A urzędnicy? Oni, jak to urzędnicy, czekają na interpretację przepisów. W efekcie jelenie sika chodzą sobie po polach niczym turyści z Japonii – robią zdjęcia, podjadają i są zachwycone „polską gościnnością”.
Może więc cała sprawa to metafora? Polska jak zwykle stoi przed problemem, który sam w sobie jest konkretny i wymaga decyzji, a my wpadamy w spiralę debat, przepisów i kompetencji. Jelenie sika, nieświadome własnej politycznej roli, stają się bohaterami sporów o prawo, ekologię i gospodarkę. I pewnie zanim ktoś podejmie decyzję, one same ruszą dalej, przez pola i lasy, zostawiając nam jeszcze więcej pytań.
Bo tak naprawdę – sika to nie tylko kłopot. To też lustro, w którym odbija się nasza nieporadność w sprawach przyrody. Zamiast rozwiązań mamy pat, zamiast decyzji – konferencje. A jelenie? One mają się świetnie. I kto tu jest naprawdę „zdziczały”?
Gatunek ten został sprowadzony z Dalekiego Wschodu i w tej chwili można go spotkać w dwóch głównych lokalizacjach: w okolicach Zalewu Wiślanego (introdukowany w 1910 roku) oraz w okolicach Pszczyny (wprowadzony w 1910 lub 1911 roku). Sporadycznie obserwuje się również osobniki zbiegłe z hodowli w innych częściach kraju.
Jelenie w Polsce są zwierzyną łowną, a nie gatunkiem objętym ścisłą ochroną przyrodniczą.
Oznacza to, iż nie są „chronione” jak np. wilk czy ryś, tylko podlegają Prawu łowieckiemu i gospodarki łowieckiej.
Jeleń szlachetny – najbardziej znany w Polsce – jest gatunkiem łownym. Polować na niego można w określonych terminach (tzw. okresy polowań), ustalonych w rozporządzeniach Ministra Klimatu i Środowiska.
Jeleń sika (gatunek azjatycki, sprowadzony do Europy) – uznawany jest za gatunek inwazyjny. W Polsce nie podlega ochronie, przeciwnie: powinien być eliminowany, bo zagraża rodzimym populacjom jeleni szlachetnych (krzyżuje się z nimi) i niszczy ekosystemy.
Łoś – choć bywa mylony z jeleniem – jest od 2001 roku w Polsce objęty całkowitą ochroną (moratorium łowieckie, które regularnie jest przedłużane).
Fot. CMZJMZ