Gorzkie pomidory: jak przetwory zniszczyły rodzinne więzi
Halina Kowalska, zmęczona po długim dniu, chciała zadzwonić do sąsiadki, ale nie zdążyła. Ledwo wzięła telefon do drżących dłoni, gdy rozległ się przenikliwy dzwonek, niczym zapowiedź burzy. Dzwoniła Bogna – siostra jej zmarłego męża, kobieta, której telefony zawsze niosły ze sobą niepokój. „Czy coś się stało?” – przemknęło przez myśl Halinie. Bogna dzwoniła rzadko, a każdy jej telefon przypominał uderzenie pioruna.
Halina Kowalska niepewnie nacisnęła przycisk odbierania.
– Hala, co ty tam robisz?! – od razu zaczęła Bogna, choćby nie witając się. – Dzwonię po raz szósty!
– Nie zdążyłam podejść… – cicho odpowiedziała Halina, czując, jak zmęczenie ciężkim brzemieniem spoczywa na jej ramionach.
– No pewnie! – roześmiała się Bogna, ale w jej śmiechu pobrzmiewała złośliwość. – Dzwonię, bo twoje pomidory w tym roku – to sama sól! Mam lepszy przepis, musisz spróbować…
– Nie będzie więcej soli – ostro przerwała Halina Kowalska, a w jej głosie zabrzmiała stal. – I nie będzie pomidorów. Niczego nie będzie.
– Jak to nie będzie?! – Bogna zmieszała się, jej głos zadrżał ze zdumienia. – Co, obraziłaś się?
### 9 miesięcy temu
Halina Kowalska, mieszkająca w cichej wsi Lipinki, marzyła, by zmniejszyć swój ogród, ale co wiosnę wszystko zaczynało się od nowa. Rozsada, grządki, nasiona – jak zaklęty krąg, z którego nie można uciec. W piwnicy kurzyły się słoiki z zeszłorocznymi przetworami, których nie zabrali ani dzieci, ani liczna rodzina.
Kiedyś mąż, Stanisław, pomagał we wszystkim: kopał, podlewał, zbierał plony. Ale dwa lata temu odszedł, i Halina została sama przeciw ogrodowi i niekończącemu się strumieniowi gości. Krewni Stanisława przyjeżdżali regularnie – odwiedzić grób, pogadać i oczywiście naładować torby wiejskimi specjałami. Najczęściej pojawiała się Bogna, siostra zmarłego męża, z wiecznymi prośbami i uwagami.
Dzieci Haliny przyjeżdżały rzadziej, ale pomagały z ziemniakami. Resztę robiła sama, szczególnie strzegąc swoich pomidorów i ogórków, nie ufając ich nikomu. Po tym, jak synowa Kasia raz tak wypielała grządki, iż cała marchew uschła, Halina w ogóle przestała dopuszczać kogokolwiek do upraw, chyba iż jesienią – na zbiory.
– Mamo, po co ci tyle? – pytał syn Krzysztof. – Pracujesz na tym ogrodzie jak niewolnica, a potem rozdajesz wszystko. Spójrz na sąsiadkę Jadwigę – u niej tylko kwiaty i sad owocowy. choćby je sprzedaje! Ty też mogłabyś warzywa sprzedawać, a nie rozdawać wszystkim.
– A co wy bez moich przetworów? – broniła się Halina, ale w jej głosie słychać było niepewność.
– Nam dużo nie trzeba, kupimy w sklepie – odpowiadała synowa Ania. – Policz: my bierzemy kilka słoików, a ciocia Bogna wywozi prawie dla całej swojej rodziny. Ona nigdy nie ma dość! Czas żyć dla siebie, a nie dla nich.
– To wszystko prawda, ale… – zaczęła Halina, ale syn przerwał:
– Dość tych „ale”! Czas odpocząć!
Halina Kowalska wyciągnęła stare torebki z nasionami i zamyśliła się. Pomidory, ogórki, papryka, zioła – wszystko było w zapasie. Może dokupić kilka nowych odmian pomidorów i kopru? Ale wtedy się zatrzymała. Dzieci miały rację: po co jej to wszystko? Postanowiła, iż nie kupi niczego poza ziołami. Przetwory? Tylko dla siebie, i to niewiele.
Pomyślała też o kwiatach, ale nie znała się na nich. Postanowiła poradzić się sąsiadki Jadwigi, ale nie zdążyła wykręcić numeru – telefon zadzwonił sam. Znowu Bogna.
– Coś się stało? – pomyślała Halina, czując, jak serce ściska się od złego przeczucia.
Bogna dzwoniła rzadko i zwykle tylko z prośbami. choćby z życzeniami świątecznymi zapominała. Dziwne, iż odezwała się zimą – jej wizyty zaczynały się zwykle latem, bliżej zbiorów.
Telefon ucichł, ale zaraz zadzwonił ponownie. Halina odebrała.
– Hala, gdzie ty się chowasz?! – zaczęła Bogna. – Dzwonię od pół godziny! Przecież u was zimą nie ma roboty – siedzisz i odpoczywasz!
– Nie zdążyłam… – zaczęła Halina, ale Bogna nie dała jej dokończyć.
– Dobra, nieważne. Chodzi o twoje pomidory – tyle w nich soli, iż nie da się jeść! Musisz zmienić przepis, mniej soli dawać. I ocet, mówią, można zastąpić…
– Nie będzie ani soli, ani octu – zimno odcięła Halina. – I cukru też nie. Koniec, Bogna, dość.
– Jak to dość? – zdumiała się Bogna. – Co, obraziłaś się?
– Nie, nie obraziłam. Po prostu zmęczona. Będę teraz żyć dla siebie, odpoczywać. Dzieci od dawna mi mówią…
– Niech ci pomagają, a ty byś odpoczywała! – przerwała Bogna.
– Moje dzieci są dobre, pomagają – spokojnie odpowiedziała Halina. – A ty pamiętałaś o moim zdrowiu? Powiedzieli mi: cukier wysoki, dieta potrzebna. Więc ani soli, ani cukru.
– Wszystko pięknie, ale o nas nie zapominaj! – nie ustępowała Bogna. – A co z twoją rozsadą? Już przygotowujesz?
– Rośnie – krótko odpowiedziała Halina, ale w duchu się uśmiechnęła. Rozsady jeszcze nie było, a teraz na pewno nie będzie. Pięć krzaków pomidorów – i wystarczy. Dla siebie.
Pożegnawszy się z Bogną, od razu zadzwoniła do Jadwigi.
– Wpadnij – powiedziała do słuchawki. – Napijemy się herbaty, bo sama się nudzę.
Przy herbacie rozmawiały o lecie i planach.
– Chcę zająć się kwiatami, ale nic o nich nie wiem – przyznała Halina. – Ty choćby je sprzedajesz i nie męczysz się.
– Kwiaty też wymagają opieki – uśmiechnęła się Jadwiga. – Ale to nie pomidory, nie trzeba ich marynować. Ja więcej w doniczkach sprzedaję, wnuczka pomaga w internecie. Na targ chodzę, ale samej tam nudno. Gdyby z tobą – inna sprawa, ale ty pewnie nie pójdziesz. A z twoimi słoikami w ogóle byłoby ciężko.
– Słoików prawie nie mam, caZ każdym kolejnym rokiem Halina odkrywała, iż życie bez ciężaru nieustannych oczekiwań innych jest jak kwitnący ogród – lżejsze, piękniejsze i w pełni jej własne.