Gdyby tylko wiedzieć, iż tak się potoczy…
Autobus podskakiwał na wybojach. Kierowca przeklinał, omijając kałuże, czasem choćby wyjeżdżał na przeciwny pas. Ludzi w środku było niewielu, w końcu dzień roboczy.
Władysław patrzył przez okno na zgniły, osiadły śnieg. Jeszcze chwila i zniknie zupełnie, a lato tuż tuż przy samych drzwiach. Na kolejnej dziurze autobus znów podskoczył, a kierowca znów zaklął soczyście.
„Tak się można i bez kół zostać”.
W końcu przed nimi pojawił się cmentarny mur, za którym majaczyły rzędy nagrobków.
Za każdym razem, gdy tu przyjeżdżał, Władysława ogarniało przygnębiają nieodparte wrażenie, iż życie to tylko krótki epizod przed nieuniknionym końcem. Myśleć, iż i on kiedyś tu spocznie, nie chciało mu się. Nie przychodził tu z potrzeby serca, tylko z obowiązku. Tak trzeba – odwiedzać groby bliskich w odpowiednie dni. Zawstydził się własnych myśli i głośno westchnął.
Autobus zatrzymał się przed bramą. Drzwi z hukiem się otworzyły, pasażerowie wysiedli, przeciągając nogi. Ludzie od razu skierowali się ku straganom z plastikowymi kwiatami ustawionym wzdłuż ogrodzenia. Władysław też powoli ruszył przodem, patrząc czy gdzieś są prawdziwe. Od jaskrawych, woskowanych płatków aż oczy bolały. Na końcu zobaczył kobietę, przed którą stało wiadro z czerwonymi gozWładysław kupił cztery goździki i wszedł na cmentarz, mając w sercu ciężar słów, których nigdy nie zdążył powiedzieć.