Gdy tylko usłyszeliśmy, iż Paweł zostawił swoją żonę z piątką dzieci, wielu z nas – choć może to zabrzmi brutalnie – poczuło ulgę. Sąsiedzi zaczęli szeptać między sobą z uśmiechem, iż „w końcu przejrzał na oczy”. Sama potem jeszcze nieraz spotykałam Pawła i za każdym razem czułam się za niego szczerze szczęśliwa

przytulnosc.pl 1 tydzień temu

Wiadomość, iż Paweł odszedł od Haliny, niosła się po całej wsi jak letnia burza – gwałtownie i donośnie. Wszyscy pytali siebie nawzajem: “Czy to możliwe, iż w końcu nie wytrzymał i postanowił zostawić wszystko za sobą?” Bo przecież o tej rodzinie mówiło się od dawna różne rzeczy.

Na wsi nic się nie ukryje. Każdy widzi, słyszy i komentuje. A iż mieszkali trzy domy dalej, sami na co dzień obserwowaliśmy, jak wyglądało ich życie. Na początku było całkiem zwyczajne. On – chłopak stąd, jego rodzice mieszkają tu od pokoleń, ona – przyjechała z okolic Suwałk. Ślub, pierwsze dziecko, mieszkanie kątem u teściów. Potem urodziła się druga córka. Paweł pracował od rana do wieczora, odkładał każdy grosz i w końcu kupili mały domek z dużą działką – żeby mieć coś swojego, rozwinąć gospodarstwo.

Zabrał się za remont – dobudował werandę, sam zajął się ogrodem, wszystko robił własnymi rękami. Do tego pracował jeszcze w powiatowym miasteczku, dojeżdżając PKS-em o świcie i wracając ostatnim kursem. A po powrocie – karmił kury, świnie, zbierał jajka. Nigdy nie narzekał, uśmiechnięty, spokojny, życzliwy.

W domu czekała na niego sterta pieluch – sam prał, prasował, gotował. Interesował się wszystkim – sad, warzywnik, hodowla. Robił wszystko, by jego rodzina miała wszystko, czego potrzeba. Dzieci kochał nad życie.

Nagle przyszła wieść, iż Halina urodziła trzecie dziecko. Druga córka miała właśnie iść do przedszkola, więc teoretycznie mogła wracać do pracy. Ale Halina wcale nie chciała pracować. W domu wieczny bałagan, obiady z torebki, ogród zaniedbany, a do kur czy świń schodził sam teść – szkoda mu było syna, który zapracowywał się na śmierć, podczas gdy jego żona tylko chodziła po wsi z wózkiem.

Rodzice Pawła widzieli, co się dzieje, chcieli zareagować, ale on nie pozwolił mówić złego słowa na Halinę. Kochał ją, troszczył się o nią, a ona… tylko to wykorzystywała. Żyli więc dalej – Paweł harował, a ona rozpowiadała po rodzinie, jaka to z niej gospodyni i jak to dobrze mieć męża „od wszystkiego”.

W końcu – jak z bajki – przychodzi moment, gdy powinna iść do pracy. A ona przynosi Pawłowi nowinę: znowu w ciąży. Urodziła bliźnięta. Paweł aż posiwiał, oczy zapadnięte, ręce drżały. Jego rodzice z przepracowania i nerwów podupadli na zdrowiu – matka już ledwie chodziła, lekarze zabronili jej jakiejkolwiek pracy.

Ale Halina nie przejmowała się niczym. Miała wszystko, czego potrzebowała, pieniądze z 500+ i rodzinnego uważała za swoje. Kupowała, co jej się podobało, i mówiła wprost, iż „jej się należy”. A Paweł – zgięty, zmęczony, ale ciągle ten sam: pracowity, cichy, serdeczny.

My, sąsiedzi, patrzyliśmy na niego z bólem serca. Taki dobry człowiek, taki porządny chłop, a życie go tak sponiewierało. W końcu – nie wytrzymał. Spakował się i wyprowadził do miasteczka powiatowego.

Nie zostawił dzieci. przez cały czas załatwia wszystko, co trzeba, pomaga Halinie w gospodarstwie, ale już nie mieszka z nią. Nie chce więcej żyć w tym chaosie.

Największa euforia – dzieci rosną dobre, uczynne, bardzo związane z ojcem i dziadkami. Spędzają dużo czasu z babcią, która uczy je pracy, ogłady, szacunku. Wdały się w Pawła.

Ja Pawła znam od dziecka. I serce mnie boli, iż tak mu się życie potoczyło. Bo która kobieta zgodzi się na faceta, który ma piątkę dzieci i jeszcze im pomaga? Nie wiem, czy jeszcze znajdzie swoje szczęście. Ale wiem jedno – zasługuje na nie.

Idź do oryginalnego materiału