Fundacja AVI i jej pacjenci
Fundacja AVI swój ośrodek ma w Zawadzie, na terenie gminy Turawa. Jest skryty głęboko w lesie. Z dala od ciekawskich oczu i hałasu. By podopieczni placówki mieli jak najlepsze warunki do powrotu do zdrowia. A potem do natury.
Fundacja AVI przyjmuje większość dzikich zwierząt. Najwięcej ptaków, a potem ssaków. Trafiają tu bieliki, pustułki, nietoperze, sarny, borsuki, lisy i zające. Trochę jak w Arce Noego. Ośrodek nie jest w stanie przyjąć tylko naprawdę dużych zwierząt: jeleni, wilków czy łosi.
Przy czym Marta Węgrzyn nie nazywa zwierząt trafiających do Zawady podopiecznymi. Mówi o nich „pacjenci”.
– Potrącone sarny przechodzą zabiegi ortopedyczne. Sowa z uszkodzoną gałką oczną otrzymuje pomoc od okulisty. Zwierzęta dostają leki ratujące ich zdrowie i życie. Tak, jak ludzie i zwierzęta domowe. Trudno je więc nazywać inaczej – argumentuje.
Zaczęło się od piskląt
Marta Węgrzyn dzikim zwierzętom pomaga od najmłodszych lat. W rodzinnym domu w gminie Łubniany starała się pomagać pisklakom, które wypadły z gniazda bądź zostały porzucone przez rodziców.
– Łapałam je i podpatrywałam, czym dorosłe osobniki danego gatunku karmią swoje młode. I potem sama próbowałam tym samym karmić pisklęta – opowiada.
Weterynaria i medycyna zwierząt były dla niej naturalnym kierunkiem kształcenia. Po ukończeniu nauki znalazła pracę w przychodni weterynaryjnej w Nysie. W tym czasie na Opolszczyźnie nie było żadnego ośrodka, do którego mogłyby trafiać ranne dzikie zwierzęta. Już w tej przychodni nieformalnie udzielała im pomocy bądź ją organizowała.
Samodzielność i fundacja AVI
Tak było przez około sześć lat. Do czasu, aż uznała, iż warto spróbować stworzyć coś własnego. Tak powstała fundacja, a potem Opolskie Centrum Leczenia i Rehabilitacji Dzikich Zwierząt „AVI”.
– To było ponad dwa lata temu – wspomina. – Wieść o działaniu ośrodka rozeszła się dosyć szybko. A że jesteśmy jedyną taką placówką w regionie, to dostajemy zgłoszenia z całego województwa. Czasem jest ich kilka na dobę. a czasem kilkadziesiąt. Ich liczna rośnie wraz z nastaniem wiosny, a spada późną jesienią.
Bywają dni, iż Marta Węgrzyn pracę rozpoczyna około godz. 4-5, a kończy po 22.
– Zdarza się też, iż po nocy widzę szereg nieodebranych połączeń. Staram się pomagać o każdej porze. Ale nie jestem robotem i też potrzebuję snu – mówi.
Patrząc na działalność, jaką fundacja AVI prowadzi w sieci, można pomyśleć, iż za centrum stoi sztab ludzi. Na Facebooku regularnie pojawiają się wpisy na temat nowych pacjentów bądź opis losów tych, którzy są w ośrodku. Są zdjęcia i filmy wideo. Jak nie z interwencji i działalności ośrodka, to z zajęć prowadzonych w szkołach. Marta Węgrzyn jeździ do nich, aby dzieci mogły zetknąć się z dzikimi zwierzętami. Na przykład z sowami.
– W dużej mierze wszystkim zajmuję się sama – przyznaje. – Ale mogę też liczyć na wsparcie. To osoby, które w miarę swoich możliwości i wolnego czasu pomagają przy wyjazdach na interwencje. To ludzie, którzy mogą tymczasowo zaopiekować się jakimś pacjentem. To ornitolog, który znakuje naszych latających pacjentów, dzięki czemu możemy śledzić ich dalsze losy. To ludzie, bez których nie byłoby AVI – podkreśla.
Walka o utrzymanie
Jeśli nie ma wyjazdu na zgłoszenie albo nie musi się zajmować pacjentami, Marta Węgrzyn pracuje na terenie ośrodka. Samodzielnie stawia kolejne elementy wybiegów i wolier.
– Powód jest prosty. Tak wychodzi taniej, niż gdybym miała to komukolwiek zlecić – przyznaje.
AVI nie prowadzi bowiem działalności komercyjnej. W dużej mierze opiera się na wpłatach darczyńców oraz samorządów, które pokrywają koszty przyjęcia do ośrodka dzikich zwierząt ze swoich terenów.
– Choć w gminach mają różne podejście – stwierdza Marta Węgrzyn. – Są samorządy, które wolą zignorować zgłoszenia o rannych dzikich zwierzętach. Argumentacja zwykle jest taka, iż to ingerencja w dobór naturalny. Tyle, iż w 90 proc. przypadków te zwierzęta są ranne bądź doznają krzywdy wskutek działalności człowieka. Choćby podczas potrącenia przez auto, albo zatrucia wskutek rozsypania trucizny. Trudno to uznać za naturalne.
Fundacja AVI liczy każdą złotówkę. Tylko w 2022 roku działalność centrum pochłonęła 226 tys. zł. W pewnym momencie sytuacja była tak dramatyczna, iż trzeba było wstrzymać przyjęcia kolejnych poszkodowanych zwierząt.
– Mieliśmy szereg nieopłaconych faktur – przyznaje Marta Węgrzyn. – Dzięki wsparcie darczyńców udało się je ostatecznie opłacić. Bywają jednak chwile, iż musimy kombinować, aby działać dalej. Dlatego co mogę, to robię sama. I tutaj też nieocenione jest wsparcie koleżanek i kolegów weterynarzy, którzy pomagają mi w pracach budowlanych na terenie ośrodka w Zawadzie.
To już nie hobby, to styl życia
Marta Węgrzyn codziennie ogląda cierpienie dzikich zwierząt będących ofiarami wypadków i zatruć. Gdy uda się takiego pacjenta odratować, to jest to powód do radości. Bo dzięki AVI dzikie zwierzęta zyskują drugą szansę na życie.
Ale zdarza się, iż pomimo starań się nie udaje.
– Są chwile, gdy widać, iż nasze starania nic nie przyniosą – opowiada. – Że pacjent nie przeżyje, albo nie odzyska pełnej sprawności. A my zostajemy z fakturą za leczenie w wysokości 3-4 tys. zł. Takie chwile na pewno są trudne. Ale z czasem człowiek i na to się uodparnia. Nie nazwałabym tego jednak znieczuleniem. To raczej kwestia zrozumienia, iż w pewnych sytuacjach więcej się zrobić nie da.
Marta Węgrzyn adekwatnie całe życie podporządkowała działalności fundacji AVI. Czy są chwile, iż chciałaby to wszystko rzucić?
– Myślę, iż to już za daleko zaszło – odpowiada ze śmiechem. – To, co robię, już dawno przestało być moim hobby. To styl życia.
Fundację AVI można wesprzeć TUTAJ.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.