Ponad
Maniowem, rok 2015. W tle widać dymy z retort (wypał węgla drzewnego) w Szczerbanówce.
W ubiegłym roku w Maniowie wydobyto dzwon cerkiewny. O miejscu ukrycia artefaktu
władze wiedziały od dawna – nie na darmo chodzą po Bieszczadach skuteczni detektoryści.
Kto chce więcej o tym czytać, ma artykuły z prasy
regionalnej w necie.
Jednak media jakoś dziwnie, a może po prostu po
staremu naświetlają przyczynę ukrywania dzwonów z cerkwi bieszczadzkich. Mianowicie informuje się, iż dzwony ukrywano
przed Niemcami. To ciekawe, przed Niemcami w 1947 roku?
Także w ogóle nie pisze się o akcji palenia cerkwi zarządzonej przez Sanację w 1938 roku.
W okolicy można się jeszcze natknąć się na rozmaite
artefakty wojenne. Chodziłem z wykrywaczem pomiędzy Łupkowem, Wolą Michową, a Chryszczatą, więc coś wiem.
Dziś napiszę o znalezisku odkrytym tylko za pomocą
oczu podczas zwykłej włóczęgi po lesie.
Otóż znajdowaliśmy się akurat (Henryk Bieszczadnik i ja) naprzeciwko Maniowa, po zachodniej stronie szosy, na
górze opisanej jako Szczycisko. Tuż za
szczytem, w kawałku prawdziwej starej puszczy pełnej wykrotów i powalonych
olbrzymów, po zachodniej stronie zbocza, nadepnąłem na stertę łusek. Czyli precyzując: - odkrycie nastąpiło dzięki nogi, a dopiero potem oczu.
Były to duże łuski (kaliber 25 mm) do działka
przeciwlotniczego, które miało pozycję w
stronę południowo – zachodnią, czyli w stronę Słowacji. Na spodzie łusek był wybity rok 1942 i 1943.
Akurat znudziło mnie zbieranie grzybów, tudzież
jazda na rowerze, dlatego znaleziskiem ucieszyłem się jak dziecko. Zawołałem Henryka i wspólnie odgrzebaliśmy ze
ściółki i błota cały towar, który udało się namacać. Nie mieliśmy plecaków,
więc wróciłem z plecakiem po południu. Oczywiście przedtem postarałem się zapamiętać
miejsce, jednak minęło sporo czasu w krążeniu blisko – blisko, zanimtrafiłem na swój skarb. Było tego z 15 kg.
Nastąpił postój przy potoku i mycie.
Następnego dnia zaczęła się zabawa
typowa dla chłopców – ustawianie wojska. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przypomniało mi się aranżowanie wielogodzinnych bitew ołowianych żołnierzyków. Miałem ich duże pudło.
Czas
sprzyjał nowej atrakcji - Henryk
wyjechał, znowu byłem przez chwilę sam. Przez chwilę, ponieważ niespodziewanie
zaszedł do mnie Staszek First.
Lubiłem Staszka, ale początkowo nie byłem
zadowolony z tej wizyty. Jednak tylko początkowo, bo gdy Staszek spojrzał na ustawione łuski, wydał okrzyk zachwytu i w ten
oto sposób dwóch starych chłopów (Staszek urodzony 1938) ponownie stało się
dziećmi.
Na czele oddziału synek z tatusiem: - zwykły nabój karabinowy i nabój do działka.
Jedna z
łusek rozerwana – strzelanie z działka zakończyło się wypadkiem?
Znajdowałem już wiele naboi karabinowych, które
leżąc w ogniu wybuchały rozrywając ścianki łuski, ale to były naboje z Bitwy Karpackiej, albo z walk UPA – LWP. Nic nie wskazywało na ogień w
tym miejscu – łuska rozerwana na kwiat leżała wśród innych wystrzelonych, a nie
naruszonych. Stojące tu działko strzelało prawdopodobnie w roku 1944, do
samolotów alianckich nadlatujących, jak już wspomniałem, od strony Słowacji.