Dziekanowice, fotografia i natura

2 godzin temu
Zdjęcie: fot. Dawid Tatarkiewicz


Udaliśmy się do Dziekanowic na festyn. Rodzinnie. Można by choćby zaryzykować twierdzenie, iż to taka mała rodzinna tradycja. Jak mogłem stwierdzić: nie tylko nasza. Ludzi naokół było mnóstwo, a samochodów – chyba jeszcze więcej. Ale też i pogoda dopisała.

Wstęp

To miłe miejsce sfotografowałem i opisałem już przy okazji swojej wizyty sprzed kilku lat, w tekście zatytułowanym „Jedno miejsce, wiele historii”. Wówczas szukałem kadrów z pogranicza reportażu, ale takiego niekoniecznie prasowego, bardziej twórczego, smakowitego. Ja takie podejście nazwałem fotofelietonem. Nie zamierzam w tym miejscu nawiązywać do ścisłych definicji gatunkowych. Dość powiedzieć, iż nie chciałem powtarzać powyższej stylistyki, mimo iż nieskończoność możliwości sytuacyjnych do sfotografowania mogła być nęcąca.

Co pozostało? Pozostało spróbować sfotografować zastaną rzeczywistość w sposób odmienny, a może przy tym: nieco bardziej twórczy. Jak to zrobić? Wyjąłem aparat fotograficzny i zacząłem powolną eksplorację rzeczywistości. Tym sposobem znalazłem wiele interesujących ujęć.

fot. Dawid Tatarkiewicz

Piszę tu o fotografiach. To one stają się głównym bohaterem tekstu. Jest więc dokładnie odwrotnie niż w prasie. Tam pisze się o danym wydarzeniu, a fotografie stanowią swoisty materiał dowodowy, a w każdym razie – ilustracyjny. Pełnią funkcję podrzędną, służebną wobec tekstu.

U mnie jest odwrotnie. To fotografia jest głównym bohaterem, tekst – pełni wobec niej rolę służebną. adekwatnie, nie jest konieczny, nie musi niczego wyjaśniać. Jest po prostu barwnym dodatkiem do czarno-białych obrazów, żeby wytrawny odbiorca mógł spotkać się i z obrazem, i ze słowem – mogąc poprzestać na samym aspekcie wizualnym. A może jednak warto czytać dalej?

Rozwinięcie

Kto by wymyślił kadr, w którym nad symetrycznym dachem w formie trójkąta pojawia się niecodzienna faktura nieba, a na to wszystko jeszcze, dla lekkiej asymetrii, na krawędzi dachu siedzi sobie gołąb? Kiedy więc spojrzałem w górę byłem urzeczony napotkaną kompozycją i marzyłem tylko o jednym – by gołąb nie odleciał w sobie tylko znanym kierunku, nim nie nacisnę spustu migawki…

Z kolei we dworze rezydowały stosownie do epoki uczesane i ubrane panie, pracownice skansenu. Przez okno dało się dojrzeć jedną z nich i wydawać by się mogło, iż człowiek przeniósł się w nie tak znowu odległe czasy. Pewnie byłyby to okolice XVIII-XIX wieku, może początku wieku XX. Żyło się wówczas zupełnie inaczej, jakby uważniej, zwłaszcza wobec przyrody, w którą życie to było mocno wplecione i z którą obcowano na co dzień.

fot. Dawid Tatarkiewicz

Jako iż zabudowania tutaj zgromadzone pochodzą z rozmaitych okresów i miejsc, mogą reprezentować nieco odmienne style i detale. Widać ich ewolucję, jak również to, iż ówczesne domostwa były tymi, które z natury czerpały pełnymi garściami. Bez naturalnych materiałów trudno byłoby wyobrazić sobie ich istnienie. Drewno, słoma, mchy – przyroda dysponowała materiałami, które umożliwiały budowę adekwatnych dla naszego gatunku „gniazd” – prawdziwych gniazd rodzinnych, rodowych.

Natura więc była poważana, rozumiano jej wagę i znaczenie. Współcześnie, zwłaszcza ludziom w miastach, wydaje się chyba, iż natura to rzeczywistość, która ich nie dotyczy. Rzadko dotykają jej w sposób dosłowny – stopami, dłońmi. Raczej mamy do czynienia z pewnym lękiem: a to kleszcz może się przypałętać, a to komar „dziabnąć”.

No owszem, są to pewne niedogodności, należy na nie – zwłaszcza kleszcze – uważać, ale nie powinniśmy chyba dać się nabrać na to, iż bez natury jest nam świetnie. Bo ani bez niej nie przeżyjemy, ani nie będziemy się dobrze czuli. Pamiętamy chyba wszyscy to nieciekawe doznanie, kiedy na moment zamknięto nam wstęp do lasu?…

Jak dbasz, tak masz

Trzeba nam więc o naturę dbać. Jednak, moim zdaniem, niekoniecznie przez organizację kolejnych milionów happeningów, performance’ów czy innych podobnych działań, które miast jej służyć – obciążają ją czy to wprost zadeptywaniem, czy to innymi w gruncie rzeczy niekorzystnymi dla niej naszymi zachowaniami lub wprost – tworami człowieka, które niekoniecznie powinny się w naturze znaleźć, gdyż zamiast ją chronić, zwyczajnie ją zaśmiecają.

fot. Dawid Tatarkiewicz

Ile jest niepotrzebnych działań „proekologicznych”, „artystycznych”, na które przeznacza się mnóstwo środków finansowych, energii (własnej i elektrycznej), papieru (szkoda drzew!), plastiku (szkoda słów!), farb, farbek, barwników, atramentów i innych akcesoriów? Bilans może tu być, obawiam się, ujemny dla przyrody…

A tak naprawdę kilka trzeba. W towarzystwie osób odpowiednio przygotowanych, wykształconych, kompetentnych, nie udających, iż znają się na rzeczy (ilu mamy współcześnie „znawców” przyrody, którzy chyba choćby w niej nie bywają?!) – a więc w towarzystwie tych prawdziwie kompetentnych osób lub wręcz – samemu! – zobaczyć na nowo (lub po raz pierwszy) codziennie mijany kwiat na łące lub w ogrodzie. Zachwycić się nim. Bezpłatnie! Bez towarzyszących temu niepotrzebnych emotikonów!

To trochę jak z dzieckiem. Można kupić mu morze plastikowych, kolorowych, „prorozwojowych” zabawek lub poświęcić mu swój czas i pobawić się z nim, obecną w domu z dziada pradziada, drewnianą kopystką.

Zapraszam więc, by zasłuchać się w śpiew ptaka, który codziennie obdarza nas swoją melodią (wiosną i wczesnym latem) i obecnością, wyglądem (bez limitu – chyba iż odlatuje na zimę). Jak dojmująco smutno musi być w tych miejscach, w których nie słychać wiosną ptaków? A doszły mnie słuchy, iż są już w rozwiniętym świecie miejsca, gdzie słychać je tylko wtedy, gdy ich śpiew puści się z głośnika. Aż nie wiem, czy to możliwe…

Szczęśliwie, to jeszcze nie u nas. Jeszcze nie doszliśmy do tego stopnia rozwoju gospodarczego, choć mam wrażenie, iż tym terminem próbuje się nas zanęcić do połknięcia haczyka autodestrukcji. Oblany jest czasem, jak na dobrą przynętę przystało, lukrową otoczką z tak zwanego zrównoważonego rozwoju.

Jak to wygląda w praktyce? Coraz więcej środowiska przyrodniczego pochłaniają różnorodne inwestycje. Siłą rzeczy, coraz mniej zostaje go dla natury, która w dodatku nie ma nieograniczonych możliwości samonaprawy. To znaczy, im bardziej ją zaburzymy, tym dłużej wracać będzie do pełni sił, kiedy dostanie taką możliwość. Zasadne jest więc najważniejsze pytanie: czy mamy jakiś plan proprzyrodniczy w skali kraju? Czy może raczej pozostaje czekać na pierwszy park z megafonem zamiast ptaków?…

Zakończenie

A sami pierzaści wykonawcy, artyści naszej codzienności? Nie oczekują niczego w zamian, nie serwują nam pomiędzy wykonaniami poszczególnych zwrotek swoich piosenek – zupełnie niemądrych reklam (spersonalizowanych lub nie), które bezustannie i skutecznie zwiększają konsumpcjonizm.

Jak to możliwe, iż wciąż jesteśmy na nie aż tak podatni?!

Stworzenia te zapraszają nas nienachalnie, byśmy skupili się najpierw na nich, a nie na obejrzeniu kolejnego shorts’a, rolki, relacji, transmisji, lajwa czy czego tam jeszcze. Wystarczy patrzeć i widzieć, słuchać i słyszeć, słowem: podziwiać przyrodę – to budzi należny i należyty szacunek dla niej. Prawdziwy i głęboko zakorzeniony. Jak dawniej!

Idź do oryginalnego materiału