Dom z dziedzictwa

polregion.pl 18 godzin temu

Dom po spadku

– Jak ty się na to decydujesz? – dziwiła się córka. – Mamo, tam będziesz sama na tej wsi, nie boisz się?

– Wszędzie są ludzie – spokojnie odpowiadała Elżbieta Kowalska. – I tam znajdę przyjaciół, nie martw się. Ale ciebie zawsze będę czekać w gościnę. Do miasta już na pewno nie wrócę. Czekałam na emeryturę jak na nagrodę. I dom znalazłam przyzwoity, choćby na raty. Czy to nie cud?

Elżbieta była w doskonałym nastroju. Spełniła swoje marzenie o domku w wiosce niedaleko miasta, ale był jeszcze jeden powód, by wyjechać. Jej córka, Kasia, miała już trzydzieści lat, a wciąż nie mogła znaleźć sobie męża. Dlatego Elżbieta postanowiła zostawić jej mieszkanie, by dziewczyna mogła ułożyć sobie życie.

– Rządź tu sobie, a ja będę wpadać w odwiedziny, jak przyjadę na targ albo do sklepów – przytuliła Kasię i wsiadła do autobusu, który zawiózł ją prosto do spełnionego snu.

Na wsi Elżbieta zadomowiła się szybko. Wcale nie tęskniła za miejskim mieszkaniem, bo wcześniej i tak większość czasu spędzała na działce, którą już sprzedała. Wieś była dobra: ze sklepem, autobusami, choćby z punktem felczerskim i biblioteką.

– Pięknie! – powtarzała głośno Elżbieta, gdy rankiem wychodziła przed dom, przeciągając się. Sąsiedzi byli życzliwi, oferowali pomoc, ale ona wolała robić wszystko sama.

Przez pierwsze miesiące często przyjeżdżała do niej Kasia, która nie mogła przywyknąć do nieobecności matki i martwiła się o nią. Żyły przecież razem tyle lat, a teraz Kasia miała założyć rodzinę, by nie zawieść mamy. Tak jej kazała sama Elżbieta.

Wiosna była ciepła i wilgotna.

– To dobrze – mówił sąsiad Elżbiety, siedemdziesięcioletni emeryt Jan Nowak. – W wilgotną ziemię siać – to jest to. Będzie urodzaj.

Elżbieta nie tylko posadziła warzywa w ogrodzie, ale też zaopatrzyła się w kury i kaczki, bo obejście było w dobrym stanie.

Kobieta fruwała jak ptak: od rana w ogrodzie, karmiła ptactwo, otwierała szklarnię, plewiła, a jej miejski kot, Burek, chodził za nią krok w krok, z zaciekawieniem obserwując kaczki i koguta.

– Nic się nie martw, Burku, dobrego gwałtownie się przyzwyczajasz. Widzę, iż już się tu rozgościłeś.

Wkrótce do Elżbiety dołączyła bezdomna suka, Łatka, która wcześniej żebrała po całej wsi – kto co dał, marzła zimą. Ale Elżbieta zlitowała się i wpuściła ją na podwórko. Łatka już nigdzie nie odeszła, patrząc wdzięcznymi oczami na swoją nową panią, która codziennie rano napełniała jej miskę kaszą z resztkami mięsa.

Łatka zadomowiła się pod gankiem, a potem Jan Nowak zrobił jej ocieplaną budę na prośbę Elżbiety.

We wsi zaczęto mówić o nowej sąsiadce jako o dobrej i gospodarnej kobiecie, uśmiechając się do niej na ulicy.

A córka Kasia przez długi czas nie mogła przywyknąć do nieobecności matki, jakby czuła się winna.

– Jak ci się odwdzięczę, mamo? – pytała, gdy przyjeżdżała na weekendy.

Ale gdy Kasia poznała swojego Marka, po raz kolejny zrozumiała, jak istotny był gest matki. Wyszła za mąż, a rok później urodziła córeczkę, Zosię.

– Już mi się odwdzięczyłaś – śmiała się uszczęśliwiona babcia Elżbieta. – Nasz ród trwa! Wnuczko, jakże to cudownie… Będzieście przyjeżdżać na lato, kupię kozę, żeby Zosia piła zdrowe mleko.

Tak mijały lata, a Elżbieta stała się prawdziwą gospodynią. Kasia z mężem przyjeżdżali do niej do łaźni, pomagali w ogrodzie, zabierali pyszne przetwory.

I nie raz pytała matkę:

– Nie męczy cię ta wiejska krzątanina? Wiesz, iż nie jesteś już młoda. Zbliżasz się do siedemdziesiątki… A tu jesteś sama, a my tylko na chwilę.

– Daję radę – odpowiadała Elżbieta. – A jeżeli będzie ciężko, zmniejszę stadko. Ale co ja tu bez nich będę robić? W okno patrzeć? Z nimi weselej…

Gdy wiek zaczął dawać o sobie znać bólami w nogach, choćby wtedy Elżbieta nie od razu zdecydowała się pozbyć kaczek i kozy.

Zostawiła tylko kury, gdy skończyła osiemdziesiąt lat. Łatki i ukochanego Burka już z nią nie było – odeszli, a na podwórku pojawiły się dwie porzucone kotki, jak to bywa na wsi.

– Mamo, nie bierz już zwierząt – prosiła Kasia. – Ja już zmęczona jestem tym ciągłym dojazdem do ciebie. I sama też nie młodnieję, niedługo i ja będę na emeryturze.

Z mężem Kasia nie przeżyła długo. Rozwiedli się, gdy Zosia skończyła szkołę i poszła na studia do Warszawy. Ale ojciec pomagał córce, a Kasia inwestowała w jej edukację. Zosia, po studiach, została w stolicy, wyszła za mąż.

I tak Kasia znów została sama w mieszkaniu. Rzadko odwiedzały ją córka i zięć – mieli swoje życie.

A Elżbieta już ledwo chodziła. Ogórek z Kasią zmniejszyli, i nie było razu, by córka nie namawiała matki, by wróciła do miasta.

– No i co, zdecydowałaś się jechać ze mną, mamo? Tam masz szpital pod nosem, a twoj pokój czeka. I nie będę się tak martwić – przekonywała Kasia.

Ale Elżbieta za nic nie chciała wracać.

– Po co mam ci zawracać głowę? Ty jeszcze możesz kogoś spotkać, nie jesteś stara. A ja nie żyję wiecznie i nie muszę. Tu mi dobrze! I wiesz, najlepsze lata życia spędziłam tu, na wsi, w tym domu – mówiła ze łzami.

Kasia musiała pogodzić się z decyzją matki, choć rozumiała ją sercem.

Gdy Kasi zostały dwa miesiące do pięćdziesiątki, mówiła:

– Poczekaj trochę, zaraz będę wolna od pracy i przyjadę. Zrobimy porządki, ogródek.

Ale Elżbieta nie doczekała. Kasia przyjechała na wezwanie sąsiadów – matka zasnęła i nie obudziła się. Odeszła cicho…

– Jak aniołek, śpi – mówili sąsiedzi. – Dobrą duszę Pan Bóg wziął łagodnie.

Po pogrzebie Kasia chciała sprzedaćKasia jednak zrozumiała, iż ten dom to nie tylko ściany, ale część jej serca, i postanowiła zostać, tak jak kiedyś jej matka, by strzec rodzinnego ciepła i wspomnień, które już na zawsze miały tu swoje miejsce.

Idź do oryginalnego materiału