Butelki, wazony, obrazy, szkatułki, zapachowe mydełka to nie jedyne jej niepowtarzalne dzieła. Dusza artystki, choć od tego pojęcia bardzo się wzbrania. Decoupage jest jej pasją, choć nie jedyną… O tym właśnie opowiada mieszkanka Gółkowa w gminie Słupca, Wioletta Świątek.
– Tak naprawdę nie wiem, kiedy decoupage mną zawładnął. prawdopodobnie to były jeszcze czasy, kiedy mieszkałam z rodziną na ulicy Łąkowej w Słupcy. Jak każda z moich pasji, decoupage pociągnął mnie za sobą i jestem za to wdzięczna, bo czuję, iż spełniam się w tym niesamowicie – tak naszą rozmowę zaczyna pani Wioletka.
Jak podkreśla, decoupage posiada adekwatności uspokajające, wyciszające i relaksujące. I to po prostu wciąga i uzależnia.
– Jak wiele rzeczy tą pasją zainspirowałam się korzystając z internetu. I uważam, iż jest on dla wszystkich, choćby dla tych, którzy nie mają zbytniego talentu artystycznego, a interesujące jest to, iż można nim udekorować wszystko, co się da meble, butelki, szkatułki, mydełka, a choćby beton. Oczywiście, to wszystko przebiega etapowo począwszy od pomalowania przedmiotu farbami, do przyklejenia odpowiedniej serwetki i wykończenia pędzelkiem, co nie ukrywam, lubię najbardziej. Wtedy czuje, iż to czas tylko i wyłącznie dla mnie i dla mojej wyobraźni. I tak szczerze mówiąc, nie umiem powiedzieć skąd biorę pomysł na przyklejenie tej czy tamtej serwetki. Wzorów mam ponad 2000, ale do każdego projektu podchodzę indywidualnie, bo każda okazja jest niepowtarzalna. I nie zawsze jest tak, iż pomysł przychodzi od razu do głowy. Czasem rodzi się podczas gotowania, podczas pracy, a czasem podczas podlewania kwiatów w ogrodzie. Wtedy pojawia się pomysł, iż kwiatek na wykonywanym przedmiocie domaluję tu czy tam. Nie wiem czy można o mnie mówić… „dusza artysty”, to może górnolotnie powiedziane, ale uważam, iż wyobraźnia do tego musi się przydać. I w decoupage to jest fajne, iż nigdy wykonywana rzecz nie jest identyczna z poprzednią i najbardziej euforia przynosi to, gdy moja praca podoba się innym i ktoś zaskakująco potrafi powiedzieć „wow” – dodaje pani Wioletka.
Decoupage polega na tworzeniu kolorowych kompozycji dzięki naklejania na odpowiednio przygotowaną powierzchnię, różnych wzorów z papieru i serwetek, a następnie wtapianiu ich w materiał tak, aby nie były wyczuwalne. Co interesujące technika ta posiada długą i fascynującą historię, na którą składają się rozliczne techniki i style praktykowane w różnych odległych krajach. Poprzez wieki decoupage zafascynował wiele sławnych osób takich jak Maria Antonina, Madame de Pompadour, Lord Byron, Beau Brummel, czy bardziej współcześnie Matisse lub Picasso.W 12 wieku, Chińscy wieśniacy robili kolorowe wycinanki z papieru, którymi dekorowali okna, tworzyli papierowe lampiony, ozdobne pudełka i inne przedmioty. Chińskie zafascynowanie papierem oraz mistrzostwo we władaniu nożyczkami mają podobno swoje korzenie we Wschodniej Syberii, gdzie wycinankowymi postaciami oraz ozdobami dekorowano grobowce rdzennych Sybiraków. Tradycja ta sięga czasów sprzed narodzin Chrystusa.W XIX wieku, w epoce Wiktoriańskiej w Anglii rozwinął się bardziej sentymentalny, kwiecisty styl decoupage’u. W tym samym okresie zapoczątkowano zwyczaj obdarowywania się kartkami Walentynkowymi, oraz zaczęto wytwarzać ozdobne, wytłaczane papiery i plecionki wykorzystywane do dekorowania parawanów, lamp, drewnianych szkatułek i wielu innych przedmiotów. Wiele Wiktoriańskich niań uczyło swoje wychowanki jak tworzyć piękne przedmioty ozdabiając je wycinanymi, papierowymi wzorami. A w dzisiejszych czasach sztuka decoupage’u przeżywa drugą młodość.
– Co jest w tej technice fascynujące? Myślę, iż jego delikatność. W decoupage nie widać rzeczy, które się nie udają. Błędy, które popełniam widzę tylko i wyłącznie ja. Podobnie jak w mojej drugiej pasji geli art (technice zdobienia galaretek), potrzebna jest doza dokładności i precyzji. A przy tym przy okazji można doskonale się wyciszyć. Moje pasje wywodzą się chyba z mojej ciekawości i dążenia w pewnym sensie do doskonałości w całym tego słowa znaczeniu. Kiedy coś zobaczę, uczę się sama, nie odbywam i nie kończę żadnych kursów. Wszystko to jest owiane moim czasem i dążeniem do tego, żeby móc zrobić to samodzielnie. Oczywiście czasem rodzina mi pomaga, szczególnie córka Antosia, czasem przyznam… trochę kręcą nosem. Kiedy uczyłam się geli art galaretki jedliśmy przez miesiąc dosłownie na śniadanie, obiad i kolację – śmieje się nasza rozmówczyni.
Jak mówi na koniec, każda jej praca to wyzwanie i ciekawość oraz dążenie na efekt końcowy. A przy tym zadowolenie. To daje największe spełnienie!