Czuł, iż nikt tu nie cieszy się, iż znów musi wyruszyć gdzie indziej, aby znaleźć nowe schronienie i jedzenie – ale jego łapy już nie mogły utrzymać wychudzonego, chorego ciała…

polregion.pl 7 godzin temu

Czułem, iż nie chcą mnie tu przyjąć, iż muszę wyruszyć w poszukiwaniu nowego schronienia i pożywienia a moje łapy już nie wytrzymałyby dalszego noszenia wyniszczonego, chorego ciała. Było to oczywiste: nikt tu nie czekał. Trzeba było znów przedrzeć się dalej, znaleźć azyl, zdobyć jedzenie ale moje łapy nie utrzymały już wyczerpanej postaci.

Jadwiga Kowalska zawsze była osobą niezwykle odpowiedzialną. W przedszkolu pilnowała, by dzieci odkładały zabawki na miejsce. W szkole powierzono jej dyżury porządkowe. Na studiach przewodziła grupie projektowej. W pracy dobrowolnie zbierała fundusze na firmowe imprezy i na prezenty dla współsiłowiczów. Odpowiedzialność zdawała się być wpleciona w jej charakter niczym najgęstszy splot.

Dlatego, gdy mieszkańcy jednogłośnie wybrali ją na zarządcę klatki schodowej, Jadwiga nie była zaskoczona. Pomimo młodego wieku podjęła się zadania z entuzjazmem.

Jadwigo, na czwartym piętrze Krzysiek i jego rodzina hałasują do późna, nie da się spać narzekała do niej starsza sąsiadka Anna Nowak.

Jadwiga wzięła sprawy w swoje ręce, przemówiła tak przekonująco do zakłócających spokój, iż choćby najgłośniejsi lokatorzy przyznali się do winy i obiecali zmienić zachowanie.

Jadwigo, ktoś po prostu wyrzuca śmieci do kosza, nie przenosi ich do kontenera! wzdychali mieszkańcy.

Jadwiga stała na wysokości zadania, wycelowała w roztrzepanych i bezlitosną ręką postawą przygnębiła ich z wstydu. Klatka lśniła czystością, a przy wejściu rozkwitał kwiatowy rabat pełen barwnych roślin. Jadwiga była dumna z porządku. Czasem stała przed budynkiem, podziwiając efekt swojej pracy. Wszystko było tak, jak powinno być. Poradziła sobie. Była mądra.

Aż pewnego dnia przed domem pojawił się pies

Pochmurny, kudłaty, szczerbatec, o czerwonobrązowym umaszczeniu, który wyczerpany dotarł aż pod nasz dom i schował się pod balkonem, by przetrwać noc.

Pierwsze, które go zauważyły, były dzieci. Podbiegły do niego, ale matki, wyczuwając niebezpieczeństwo, krzyknęły:

Natychmiast tył! To może być niebezpieczne!

Złapały dzieci i odganiały biedne zwierzę:

Schowaj się stąd! Hej! Idź na drzemkę!

Pies próbował wstać. Nie udało się. Potem podsunął się do pełzania, ale i to okazało się zbyt trudne. Zaczął cicho płakać, wpatrując się w krzyczących ludzi. Wielkie łzy spłynęły mu po pysku.

Matki były zakłopotane. Sytuacja wydawała się wymagać zdecydowanej interwencji, ale wezwać służby ochrony zwierząt albo policję wydawało się przesadą. Wtedy na podwórze wkroczyła Jadwiga ich jedyna nadzieja:

Tam jest pies! wołała chór. Jadwigo, ogarnij to! Niebezpieczeństwo!

Jadwiga podeszła bliżej i zajrzała pod balkon. Spojrzenia się spotkały jej surowe, jego pełne zagubienia.

Pies westchnął, podjął jeszcze jedną bezowocną próbę podniesienia się. Zrozumiał, iż nie ma tu dla niego miejsca. Nie miał siły ani chodzić, ani choćby się ruszyć. Z ust wydobył się żałosny jęk.

Serce Jadwigi skurczyło się.

Wygląda na to, iż ma złamaną łapę powiedziała głośno. Trzeba go zabrać do weterynarza.

Matki spojrzały na siebie. Wszyscy myśleli: Tylko nie my musimy się w to wtrącać! po czym pośpiech wciągnęły dzieci do środka:

No, musimy już iść! Dzieci i tak muszą iść spać! Daj, Jadwigo, ogarnij to!

I zostawiły dziewczynę samą z porzuconym zwierzęciem.

Jadwiga westchnęła, sięgnęła po torebkę i przeliczyła, czy wystarczy złotych na weterynarza. Nie mogła sama podnieść psa był nie tylko brudny, ale i ciężki.

Rozglądając się w poszukiwaniu pomocy, zauważyła przed klatką starą Żukę, w której już nie używał pan Krzysztof Kowalski.

Z niej wyskoczyło Łukasz Kowalczyk.

No proszę, przybył nam całkiem nowy sąsiad! Co tu się dzieje? mrugnął wesoło.

Pomóż, proszę odpowiedziała poważnie Jadwiga, kiwając w stronę balkonu.

Łukasz pochylił się, zobaczył psa.

Twój?

Oczywiście, iż nie! wybuchnęła Jadwiga. Musimy pomóc. Weterynarz jest blisko, ale nie mamy co go stamtąd odwieźć.

Łukasz przyjrzał się psu, potem swojemu samochodowi i westchnął ciężko:

Znam mojego szefa nie zostawi mnie w spokoju, jakby się dowiedział! Ale co byśmy nie zrobili dla dobrej sprawy.

Wyciągnął z bagażnika podniszczoną kołdrę i rozłożył ją na siedzeniach.

No, jedziemy ratować! jeżeli będzie kłopot, to ty mnie pokryjesz!

Jasne! przyrzekł Łukasz, po czym zwrócił się do psa: Chodź, maleńka, jedziemy do lekarza. Trzymaj się.

Pies pozwolił się podnieść, nie sprzeciwiając się. Jadwiga całą drogę głaskała go, szepcząc kojąco.

W klinice zwierzęcym przywitał ich młody lekarz z kudłatą fryzurą i poważną twarzą. Dokładnie zbadał pacjenta, założył szynę na zranioną łapę i wypisał leki.

Musi dużo leżeć, ma pęknięcie wyjaśnił weterynarz.

A jest w ciąży? zapytała zdumiona Jadwiga, czerpiąc z siebie nieco niezręczności.

Wygląda na to, iż niedawno przytaknął lekarz.

Co z nią zrobimy? spytała niepewnie.

Nie mogę jej wziąć do domu odrzekł Łukasz. Lidia z naszej kamienicy wyjedzie ją.

Ja też nie mam możliwości dodała cicho Jadwiga.

Należało natychmiast znaleźć rozwiązanie.

Zbierzmy wszystkich mieszkańców! Razem coś wymyślimy! zaproponował stanowczo Łukasz.

Mam nadzieję, iż tak dodał lekarz. Po tygodniu przyjdą po nią. Jak się nazywała?

Jadwiga podała im dziewczyna.

A psa jak? zapytał weterynarz.

Łukasz i Jadwiga spojrzeli na siebie. Nie znali imienia nie było obroży, nie było legitymacji.

Agata! pierwsze, co przyszło Jadwidze do głowy.

Pies podniósł ucho i spojrzał na Jadwigę.

Podoba ci się imię? Będziesz Agatą, dobrze? zapytała łagodnie.

Pies kichnął.

Zgodził się zauważył uśmiechociaż lekarz. Możecie zabrać swoją Agatę. Jestem pewien, iż będzie wam wesoło.

Gdy trójka powróciła na klatkę, czekał na nich surowy wzrok Łucji Kowalczyk, która oparła rękę na poręczy schodów.

Gdzie się podziewałeś? wykrzyknęła, ale gdy zobaczyła Łukasza z psem w ramionach, ucichła i otworzyła szeroko oczy.

Łucjo, to pies wpadł do domu i jeszcze w ciąży Zabraliśmy go do weterynarza tłumaczył Łukasz szybko. Chcieliśmy zrobić mu legowisko pod balkonem taki smutny widok

Legowisko pod balkonem w taką zimę?! oburzyła się Łucja. Musi mieć ciepło i przytulnie!

Dlatego chcemy porozmawiać z sąsiadami kontynuował. Może wspólnie coś wymyślimy!

Ku zdziwieniu Łucji, nie sprzeciwiła się. Matczyny instynkt zdawał się przejąć nad nią kontrolę. Razem z Jadwigą wyruszyli, by odwiedzić kolejne mieszkania i wezwać wszystkich na nadzwyczajne zebranie.

Nikt nie chciał przyjąć psa, ale pojawiła się propozycja: zebrać pieniądze na budowę psiego domku pod balkonem i stworzyć mały fundusz na karmę.

Tak Agacie znalazł własny kąt.

Mały, przytulny domek dla psa stanął pod budynkiem, niczym miniaturowa replika domu. Wnętrze wypełniono miękkimi szmatkami, przygotowano wygodne legowisko. Agata ostrożnie wślizgnęła się do środka, dbając, by nie obciążać bolącej łapy.

Powinniśmy napisać oświadczenie do radnego zasugerowała Jadwiga. By wszystko było formalne.

Mieszkańcy gwałtownie podpisali dokument, a Jadwiga osobiście zanieść go na komisariat. Na szczęście spotkała się z zrozumieniem i oficjalnie zatwierdzono, iż pies może przebywać na terenie kamienicy.

Gdy Jadwiga wróciła do swojego małego, uporządkowanego mieszkania, poczuła satysfakcję z wypełnionego obowiązku, ale sen wciąż nie przychodził. Po kilku próbach wstała, ubrała się i wyszła zobaczyć Agatę.

Jak się masz? zapytała, siadając na ławce.

Pies cicho jęczał. Było mu już cieplej, ból się zmniejszył, a najważniejsze przy niej był człowiek, w którym powoli odzyskiwała zaufanie.

Przyjdę jeszcze obiecała Jadwiga. Może wymyślimy coś lepszego

Wtedy jeszcze nie wiedziała, co los jeszcze przed nią przygotuje.

Jadwiga wielokrotnie woziła Agatę do weterynarza, aż w końcu w pełni wyzdrowiała. Młodyc, lekarz weterynarii, pan Weronika, dbając nie tylko o czerwoną suczkę, ale i o odpowiedzialną, szczerą Jadwigę, zaproponował małżeństwo, a razem z Agatą wprowadzili się do wiejskiego domu pana Weronika, gdzie zmieściło się wszystkich ludzi i zwierząt.

W międzyczasie Łucja Kowalczyk dowiedziała się, iż spodziewa się dziecka, a ich otoczenie wyraźnie się zmieniło. Mieszkanie już nie było najgłośniejsze w budynku, a kiedy przyszedł na świat mały Vanek, choćby surowa Anna Nowak tylko się uśmiechała, nie narzekając.

Czwarta kamienica po tej zmianie odczuła pozytywny zwrot losu, choć nikt nie przypuszczał, iż wszystko zaczęło się tego dnia, gdy pod balkonem pojawił się czerwony pies.

Jadwiga, choć zmieniła miejsce zamieszkania i wciąż się śmieje, zachowała swoją nieustającą dobroć. Ostatecznie, bawiąc się z Agatą i jej szczeniakiem, uśmiechnęła się i pomyślała:

Jestem tak szczęśliwa Dziękuję, wszechświecie! A wszystko to zaczęło się od naszej Agaty, psa z czwartej kamienicy.

Idź do oryginalnego materiału