Czuł, iż nie jest tu mile widziany, gdy znów musi wyruszyć w poszukiwaniu nowego schronienia i pożywienia – ale jego chude, osłabione ciało nie mogło już znieść tego trudu…

1 tydzień temu

Czułeś, iż nikt tu nie cieszy się, iż znówka znowu musi wyruszyć w poszukiwaniu nowego schronienia i pożywienia a jej łapki już nie wytrzymują utrzymywać wyczerpanego, chorego ciała
W pełni rozumiała: nikt nie czeka. Trzeba dalej pełzać, szukać azylu, znajdywać jedzenie a już nie ma sił, by podtrzymać zredukowane, chore ciało

Wanda Kowalska od zawsze była osobą odpowiedzialną.
W przedszkolu pilnowała, by dzieci odkładały zabawki na miejsce. W szkole przydzielano jej dyżur nad listą obecności, a na uczelni pełniła funkcję przewodniczącej grupy. W pracy dobrowolnie zbierała fundusze na firmowe przyjęcia i prezenty dla kolegów. Poczucie obowiązku wydawało się wplecione w jej naturę.

Dlatego, gdy mieszkańcy jednogłośnie wybrali ją na zarządcę klatki schodowej, Wanda nie była zaskoczona. Młoda, ale pełna zapału, rzuciła się w wir obowiązków.

Pani Wando, na czwartej klatce Królowskich hałasują do późna, nie da się spać narzekała starsza sąsiadka Zofia.

Wanda wpadła w porządek. Rozmawiała z hałaśliwymi tak przekonująco, iż choćby najgłośniejsi lokatorzy przyznali się do winy i obiecali zmienić zachowanie.

Pani Wando, ktoś po prostu wsadza śmieci do kosza, nie wynosi ich do kontenera! jęknęli mieszkańcy.

Wanda stała w kącie, przyglądając się nieporządkowi, i bezlitośnie zawstydzała winnych. Klatka lśniła czystością, a przy wejściu rozkwitał kwiatowy rabat w jaskrawych barwach. Wanda była dumna ze swojego porządku. Czasem stawała przed budynkiem, by podziwiać efekt swojej pracy. Wszystko układało się tak jak powinno. Była mądra i wytrwała.

Aż pewnego dnia pojawił się przed domem pies

Brudny, kudłaty, krzywy, czerwono-brązowy, który wyczołgał się aż do drzwi i schował się pod balkonem, by tam przetrwać noc.

Dzieci zauważyły go najpierw. Podbiegły, ale matki, czując niebezpieczeństwo, wykrzyknęły przerażone:

Natychmiast się odsuńcie! To może być niebezpieczne!

Złapały dzieci i odepchnęły biedne zwierzę:

Odpędź się stąd! Nie! Niezdrowe!

Pies próbował wstać, ale nie udało mu się. Potem próbował się czołgać, ale choćby to było zbyt trudne. Zaczynał płakać, patrząc nieśmiało na krzyczących ludzi. Z jego oczu spływały wielkie łzy.

Matki zbladły. Sytuacja wymagała zdecydowanie zdecydowanego działania, ale wezwać służby czy strażaków wydawało się przesadą. Wtedy na scenę wkroczyła Wanda jedyna nadzieja:

Tam pies! krzyknął chór. Wando, ogarnij to! Niebezpieczne!

Wanda podeszła bliżej i zajrzała pod balkon. Ich spojrzenia się spotkały jej surowe, jego zdezorientowane.

Pies westchnął, podjął kolejny bezowocny ruch, by się wycofać. Zrozumiał, iż nie ma tu miejsca dla niego. Nie miał siły, by chodzić, ani wstawać. Z ust wypłynął żałosny jęk.

Serce Wandy ścisnęło się.

Wygląda na to, iż ma kontuzję łapy powiedziała głośno. Trzeba go zabrać do weterynarza.

Matki spojrzały na siebie. Każda myślała: Tylko nie my będziemy w to wciągnięci! i pośpiesznie wprowadziły dzieci do domu:

No, musimy już iść! Dzieci też muszą spać! No, Wando, ogarnij to!

I zostawiły dziewczynę samą z porzuconym zwierzęciem.

Wanda westchnęła, sięgnęła po portfel i przeliczyła, czy wystarczy złotych na weterynarza. Nie mogła samodzielnie podnieść psa był nie tylko brudny, ale i ciężki.

Szukając pomocy, rozejrzała się i zobaczyła przed klatką wjeżdżać stary Złomik takiego, jakiego używała rodzina Królewska. Z samochodu wyskoczył Łukasz Krawczyk.

No proszę, panie zarządco! Co tu się dzieje? mrugnął figlarnie.

Pomóż, proszę odparła poważnie Wanda, kiwając w stronę balkonu.

Łukasz pochylił się, zauważyłej psa.

Twój?

Oczywiście, iż nie! wybuchnęła Wanda. Musimy pomóc. Weterynarz jest blisko, ale nie mamy jak go przewieźć.

Łukasz ocenił psa, potem swój samochód i westchnął:

Znam Złomka, on by się oburzał, jakby się dowiedział! Ale człowiek nie odmawia pomocy przy dobrej sprawie.

Wyciągnął z bagażnika stary szmat i rozłożył go na siedzeniach.

Wyruszamy na ratunek! jeżeli coś się popsu, ty mnie bronić będziesz!

Jasne! przyrzekła Wanda, po czym ostrożnie zwróciła się do psa: Chodź, maleństwo, jedziemy do lekarza. Trzymaj się.

Pies pozwolił się podnieść, nie protestował. Wanda głaskała go przez całą drogę, szepcząc uspokajające słowa.

W klinice przywitał ich młody lekarz z puszczystymi włosami i poważnym wyrazem twarzy. Dokładnie zbadał pacjenta, założył szynę na uszkodzoną łapę i przepisał leki.

Musi dużo leżeć, ma pęknięcie kości wyjaśnił weterynarz.

A czy jest w ciąży? zapytała zaskoczona Wanda, czując się chwilowo głupio.

Wygląda na to, iż tak skinął głową lekarz.

Co z nią zrobić? dopytała, niemal bezradna.

Nie mogę jej zabrać do domu odrzekł Łukasz. Złomek wypędzi ją z mieszkania.

Nie mam też możliwości… dodała cicho Wanda.

Trzeba było gwałtownie znaleźć rozwiązanie.

Zbierzmy wszystkich mieszkańców! Razem coś wymyślimy! zaproponował stanowczo Łukasz.

Mam nadzieję, iż tak dodał lekarz. Po tygodniu znowu przyjdą, by sprawdzić postępy. Jak się nazywacie?

Wanda odpowiedziała, podając imię.

A jak mamy nazywać psa? zapytał lekarz.

Wanda i Łukasz spojrzeli na siebie. Nie znali imienia, nie było obroży, nie było biletu.

Agata! wystrzeliło pierwsze, co przyszło Wanda do głowy.

Pies podniósł uszy i zwrócił głowę w stronę Wandzie.

Podoba ci się to imię? Będziesz Agatą? zapytała delikatnie.

Pies kichnął.

Zgodził się odnotował uśmiechnięty lekarz. Możecie zabrać Agatę. Jestem pewien, iż będziecie z nią szczęśliwi.

Gdy trójka wróciła na klatkę, czekał już na nich surowy wzrok Złomka, który stał przy schodach, rękę opierając o balustradę.

Gdzie ty byłeś? grzmiał, ale gdy zobaczył Łukasza trzymającego w ramionach psa, zamilkł i zdumiony otworzył szeroko oczy.

Złomku, a to pies Wpadł do budynku, pozostało w ciąży Zabraliśmy go do weterynarza tłumaczył Łukasz. Chcieliśmy zrobić mu legowisko pod balkonem To okropne

W zimnie pod balkonem?! wykrzyknął Złomek. Potrzebuje ciepła i przytulnego kąta!

Dlatego chcemy porozmawiać z sąsiadami kontynuował. Może wspólnie znajdziemy rozwiązanie!

Ku zdziwieniu wszystkich, Złomek nie sprzeciwił się. Matczyny instynkt zdawał się przejmować kontrolę. Razem z Wandą ruszyli od mieszkania do mieszkania, zwołując nadzwyczajne zebranie.

Nikt nie chciał przyjąć psa, ale pojawiła się pomysł: zebrać fundusze na budkę dla psa, postawić ją pod balkonem i założyć mały fundusz na karmę.

Tak Agacie powstał własny dom.

Mały, przytulny domek dla psa przeniósł się pod wielkim budynkiem, jakby był miniaturową wersją całego bloku. Wnętrze wypełniono miękkimi szmatami, wygodnym legowiskiem. Agata ostrożnie wślizgnęła się do środka, nie obciążając bolącej łapy.

Powinniśmy napisać oświadczenie do starosty zasugerowała Wanda. Niech będzie wszystko oficjalne.

Mieszkańcy gwałtownie podpisali dokument, a Wanda z własną ręką zniosła go na komisariat. Na szczęście przyjęli ją ze zrozumieniem i oficjalnie zezwolili, by pies pozostawał na terenie posesji.

Kiedy Wanda wróciła do swojego małego, uporządkowanego mieszkania, wypełniło ją poczucie spełnioną misję, ale sen jeszcze się nie skończył. Po kilku próbach ubrała się i poszła zobaczyć Agatę.

Jak się czujesz? zapytała, siadając na ławce.

Pies cicho wyciał. Było mu już cieplej, ból ustąpił, a najważniejsze obok stał człowiek, w którym powoli odzyskiwała zaufanie.

Jutro znów przyjdę obiecała Wanda. Może wymyślimy coś jeszcze lepszego

Nie wiedziała jeszcze, co los przyniesie.

Wanda niestrudzenie woziła Agatę do weterynarza, aż w końcu wyzdrowiała. Młody lekarz, Bartek, nie tylko dbał o czerwoną sukienkę, ale i o odpowiedzialną, szczerą Wandę.

Bartek oświadczył się Wandzie, a razem z Agatą wprowadzili się do wiejskiego domu Bartka, gdzie znalazło się miejsce dla wszystkich ludzi i zwierząt.

W międzyczasie Złomek odkrył, iż zostanie ojcem, a przyroda wokół nich zmieniła się nie do poznania. Ich mieszkanie przestało być najgłośniejsze w bloku, a kiedy przyszedł na świat mały Vanik, choćby surowa Zofia uśmiechnęła się i nie narzekała.

Czwarta klatka schodowa w życiu wszystkich mieszkańców przyniosła dobre zmiany, choć nikt nie pomyślał, iż wszystko zaczęło się w dniu, gdy pod balkonem pojawił się czerwony pies.

A Wanda, która teraz śmiała się, zmieniała lokum, ale zachowała swoją niespokojną dobroć, pewnego ranka, bawiąc się z Agatą i jej małym szczeniakiem, uśmiechnęła się i pomyślała:

Jestem tak szczęśliwa Dziękuję, Wszechświecie! A wszystko to zaczęło się od naszej Agaty, psa czwartej klatki.

Idź do oryginalnego materiału