Człowiek, który sadził drzewa, by znów móc oddychać

4 dni temu

CZŁOWIEK, KTÓRY SADZIŁ DRZEWA, BY ZNOWU ODDYCHAĆ

Kiedy zdiagnozowano u niego POChP, Jerzy Kowalski miał 58 lat i palił od 14. Spędził dekady wdychając dym, smar silnikowy i spaliny autobusów w warsztacie mechanicznym, gdzie pracował w Katowicach, w Polsce. Jego dłonie były poplamione olejem i sadzą, a paznokcie zawsze czarne. Każdy ruch przypominał mu lata fizycznej harówki i dymu, który towarzyszył mu jak niewidzialny cień.

Lekarz nie owijał w bawełnę:

Twoje płuca są na granicy wytrzymałości. jeżeli nie zmienisz życia za kilka lat będziesz potrzebował tlenu całą dobę.

Jerzy wyszedł ze szpitala w milczeniu. Szedł bez celu przez całe ulice, jakby jego cień ważył więcej niż on sam. Światła na skrzyżowaniach migały, ale on ich nie widział. Nie wiedział, co było gorsze: rzucić palenie, porzucić warsztat czy zacząć czuć się jak chory, jak człowiek, który już nigdy nie odetchnie pełną piersią.

Tej nocy nie spał. Siedział w starej kuchennej krześle, wpatrując się w swoje brudne dłonie, wspominając czasy, gdy były jeszcze gładkie i młode. Myślał o córce, która wyjechała do Poznania szukać szans, których on nigdy nie miał, i o wnuku, którego ledwo znał i który, gdyby Jerzy odszedł, pewnie by go choćby nie zapamiętał. Nie chcę umrzeć, nie przytuliwszy go bez tych wszystkich maszyn pomyślał, czując ucisk w gardle.

Następnego dnia zrobił coś nieoczekiwanego. Zawędrował do pobliskiej szkółki leśnej, miejsca, gdzie powietrze pachniało wilgotną ziemią i świeżo ściętymi korzeniami.

Macie jakieś drzewa, które oczyszczają powietrze? zapytał cicho, z nutą nadziei w głosie.

Kobieta za ladą spojrzała na niego zdziwiona. Jerzy nie był typowym klientem. Nie chciał kwiatów ani krzewów ozdobnych. Chciał powietrza.

Mówią, iż lipa działa najlepiej no i pięknie kwitnie odparła, podając mu sadzonkę z korzeniami owiniętymi w mokry papier.

Jerzy posadził ją przed swoim domem, na wąskim pasie zieleni, gdzie był jeszcze kawałek ziemi. Robił to stara łopatą, bez rękawic. Każdego ranka podlewał drzewko, rozmawiając z nim jak z przyjacielem. Gdy tylko miał ochotę na papierosa, wychodził i patrzył na nie, biorąc głęboki oddech i czując, jak wiatr muska jego płuca, niosąc ze sobą chłód, którego nie doświadczył od lat.

Skoro to drzewko może rosnąć, ja też mogę się zmienić powtarzał sobie.

Rzucił palenie. Zmienił pracę. Zaczął więcej chodzić, więcej oddychać, dbać o swoje ciało drobnymi rytuałami. Co miesiąc kupował kolejne drzewo: lipy, dęby, klony, jarzębiny. Niektóre sadził przy ulicy, inne na opuszczonych działkach, jeszcze inne przy szkołach czy świetlicach. Powoli, niemal niezauważalnie, miasto zaczęło się zmieniać.

Po roku miał już 17 drzew. Każde rosło w swoim tempie. Jedne wolno, inne gwałtownie wypuszczały liście. Każdy nowy listek był dla Jerzego cichym zwycięstwem. Czasem godzinami siedział na ławce, patrząc, jak ptaki siadają na gałęziach, jak dzieci bawią się w cieniu, jak po deszczu powietrze staje się czystsze.

Ludzie zaczęli to dostrzegać. Pewnego popołudnia podszedł do niego chłopiec:

Dlaczego pan tyle drzew? zapytał ciekawie.

Bo muszę znów nauczyć się oddychać odparł Jerzy z nieśmiałym uśmiechem.

Plotki rozniosły się po okolicy. Jedni nazywali go ogrodnikiem z sąsiedztwa. Inni patrzyli na niego ze zdziwieniem, nie rozumiejąc, dlaczego człowiek, który mógł spokojnie odpoczywać na emeryturze, wybiera sadzenie drzew. Ale Jerzy nie szukał poklasku. Chciał tylko ciszy, ziemi, wody i czystego powietrza, którym mógł oddychać pełną piersią.

Sadzenie drzew daje mi coś, czego nie daje papieros: nadzieję powiedział kiedyś w wywiadzie dla lokalnej telewizji. Kamery pokazywały lipę, która sięgała już ponad dwa metry, a reporter nie mógł uwierzyć, iż jeden człowiek zmienił całą okolicę tylko cierpliwością i garścią ziemi.

Gdy miał 63 lata, córka wróciła z Poznania z wnukiem. Chłopiec, sześciolatek, patrzył szeroko otwartymi oczami, gdy Jerzy uczył go podlewać drzewa:

Wszystkie te drzewa są twoje? spytał.

Nasze odparł Jerzy. Ty zobaczysz, jak urosną, niż ja.

I tak zaczął uczyć chłopca rozpoznawać gatunki, wiedzieć, kiedy drzewo potrzebuje wody, kiedy słońce je parzy, kiedy deszcz wystarcza. Każda lekcja stawała się zabawą, wiązała ich ze sobą, pokazywała, iż dbanie o życie to dbanie o własny oddech.

Jerzy stał się cichym nauczycielem. Każdy sąsiad, każdy przechodzień, każde dziecko nauczyło się patrzeć na drzewa z szacunkiem. Kwiaty lip rozświetlały szare dni, dęby dawały cień w upały, jarzębiny wabiły ptaki, a klony mieniły się jesienią. A Jerzy z każdym nowym drzewem czuł, jak nadzieja wypełnia jego płuca i serce.

Dziś Jerzy ma 66 lat i posadził ponad sto drzew w różnych dzielnicach Katowic. Nie ma mediów społecznościowych. Nic nie sprzedaje. Nie szuka sławy. Tylko mówi:

Wciąż brakuje mi powietrza. Ale każdy nowy liść oddaje mi trochę z powrotem.

Przed jego domem stoi pierwsza lipa, rzucająca cień na ulicę. Gdy kwitnie, cała okolica pachnie miodem. Pewnego dnia jedna z sąsiadek powiedziała mu:

Dziękuję, iż dajesz nam powietrze.

Jerzy się uśmiechnął.

Dziękuję wam, iż ich nie ścinacie odparł, rozkładając kompost wokół korzeni.

Bo czasem nie wystarczy przestać szkodzić. Czasem trzeba posiać życie, by znów móc oddychać.

Zmiana, którą Jerzy wprowadził, nie była tylko fizyczna. Zmienił sposób, w jaki ludzie widzieli miasto, jak sąsiedzi się ze sobą spotykali, jak dzieci bawiły się w cieniu drzew. W pobliskim parku zaczęli zbierać się młodzi, by czytać, uczyć się, a choćby grać muzykę między lipami i klonami. Sklepikarze zauważyli, iż ludzie dłużej przesiadują na ławkach, ciesząc się zielen

Idź do oryginalnego materiału