**Pamiętnik, 12 września**
Halina Stanisławowska sięgnęła ostrożnie po dojrzałe jabłka na gałęzi. Plecy zabolały, jak zawsze, ale zignorowała to w tym roku owoców było tak wiele, iż grzech byłoby nie zebrać. Antonówki udały się wyjątkowo: soczyste, pachnące, z lekką kwaskowatością. Idealne na konfiturę, którą tak lubi jej zięć Robert. A wnuczka Zosia ucieszyłaby się z jabłecznika na podwieczorek, gdy przyjedzie w weekend.
Mamo, znowu wspinasz się na drabinę? głos córki za plecami sprawił, iż Halina drgnęła. Ile razy miałam ci mówić: zawołaj mnie albo Roberta, my to zrobimy!
Jej córka, Krystyna, stała na ścieżce z rękami na biodrach. W białej bluzce i starannie ułożonych włosach wyglądała obco wśród jabłoni i grządek z koperkiem.
Ależ Krysiu, robię to ostrożnie uśmiechnęła się przepraszająco, schodząc z drabiny. Po co was zawracać głową? Macie i tak pełne ręce roboty.
Właśnie dlatego skinęła głową Krystyna, odbierając koszyk z jabłkami. Robert od trzech dni przygotowuje dokumenty, ja urywam się między klientami, a ty zdobywasz szczyty. Jak spadniesz, co my z tobą zrobimy? Nie mam czasu wozić cię po lekarzach, mamo!
Halina milczała. Co tu mówić? Dzieci dorosły, mają swoje życie. Krysia z mężem prowadzą mały sklep z artykułami budowlanymi. Ciągle w telefonach, na spotkaniach. Nie mają czasu dla matki.
Mamo, musimy poważnie porozmawiać Krystyna postawiła koszyk na werandzie i wróciła. Chodź, usiądźmy.
Serce Haliny się ścisnęło. Ten ton znała dobrze córka używała go, gdy miała coś ważnego, choć nieprzyjemnego, do powiedzenia.
Usiadły na starej ławce pod wiśnią. Halina jeszcze sama ją malowała na zielono. Farba już się łuszczyła, ale zawsze brakowało czasu w odnowienie. Teraz pewnie już nigdy.
Mamo, pamiętasz, jak mówiliśmy z Robertem o rozszerzeniu biznesu? zaczęła Krystyna, patrząc gdzieś ponad drzewami.
Pamiętam, oczywiście przytaknęła Halina. Chcieliście otworzyć drugi sklep, na drugim końcu miasta.
Właśnie. I teraz wszystko się układa. Kredyt dostaliśmy, lokal znaleźliśmy. Ale potrzebujemy dodatkowych środków na remont i pierwszy towar.
Halina się spięła. Miała skromne oszczędności, ale oddałaby je bez wahania, gdyby córka poprosiła.
Krysiu, jeżeli potrzebujecie pieniędzy…
Nie, mamo, nie o to chodzi przerwała jej Krystyna. Postanowiliśmy sprzedać działkę.
Co? Halina nie wierzyła własnym uszom. Jaką działkę?
Tę działkę, mamo Krystyna wskazała ręką ogród. Sąsiad Kowalczyk od dawna chciał powiększyć teren, złożył dobrą ofertę. A nam pieniądze są pilnie potrzebne.
Halinie zakręciło się w głowie. Sprzedać działkę? Jak to? To przecież ich rodzinne gniazdo. Mąż, Jan, własnoręcznie budował dom, sadził drzewa. Tu Krystyna dorastała, na tych grządkach uczyła się pracować w ziemi. Trzydzieści lat spędzali tu każde lato, a po jego śmierci Halina całymi tygodniami tu mieszkała.
Ale co ze mną? zapytała cicho. Gdzie ja mam iść?
Mamo, rozumiesz, iż w twoim wieku trudno samodzielnie tu mieszkać Krystyna położyła dłoń na jej ramieniu. Dom wymaga remontu, ogród jest zaniedbany. My z Robertem nie możemy tu ciągle przyjeżdżać. A masz przecież mieszkanie w mieście, ciepłe i wygodne.
Ale ja nie chcę wracać do miasta Halina poczuła, jak łzy napływają do oczu. Krysiu, tu jest moje życie. Moje kwiaty, grządki, sąsiedzi. Jak mogę to zostawić?
Mamo, to nie podlega dyskusji głos Krystyny stał się twardy. Decyzja zapadła. Kowalczyk daje dobrą cenę, umowa jest w przygotowaniu. Masz dwa tygodnie na spakowanie się.
Dwa tygodnie? Halina nie mogła uwierzyć. Tak szybko?
Lepiej szybko, niż przeciągać odparła Krystyna. I jeszcze jedno… działka jest zapisana na mnie i Roberta, pamiętasz? Ty i tata przepisaliście ją dziesięć lat temu, żeby uniknąć problemów z spadkiem.
Halina pamiętała. Jan nalegał: „Lepiej teraz, póki żyjemy”. Jak mogła przypuszczać, iż własna córka ją stąd wyrzuci?
**Wieczorem** nie mogła zasnąć. Leżała, patrząc w sufit, który Jan sam wykończył. Jak zostawi jabłonie, które sadzili, gdy Krysia miała pięć lat? Truskawkowe grządki, z których dzieci sąsiadów podjadały owoce. Altankę, gdzie z przyjaciółkami piły herbatę z malinową konfiturą.
**Następnego dnia** przyjechał Robert. Przywiózł pudła i worki.
Pomożę pani się spakować powiedział, unikając jej wzroku.
Na co komu moje rzeczy? Kowalczyk dom pewnie rozbierze…
No cóż… może coś wyrzucimy zmieszał się. Mebli nie zabierzesz, sprzęt stary… Krysia mówiła, iż w mieście kupicie nowe.
„Za jakie pieniądze?” pomyślała, ale nie zapytała. Jej emerytury ledwo starczało na leki i jedzenie.
Robercie spojrzała mu prosto w oczy może znajdziecie inne rozwiązanie?
Odsunął wzrok.
Pani Halino, to najlepsza decyzja. W mieście bliżej do sklepów, do lekarza.
Przez **tydzień** żyła jak we mgle. Sąsiadka, Wanda, tylko pokiwała głową:
Jak ty bez działki, Halina?
Dzieci tak chcą odparła cicho.
A może się sprzeciwisz? Nie podpiszesz papierów!
Działka nie jest na mnie…
**Wieczorem** przyjechała Krystyna z Zosią. Dziewczynka pobiegła do huśtawki, którą zrobił dziadek. Krystyna otworzyła lodówkę.
Mamo, po co nowe zakupy? Za tydzień wyjeżdżamy.
Trzeba jeść wzruszyła ramionami. I Zosię nakarmię.
Widzę, iż dalej jesteś zła westchnęła Krystyna. Ale to nasza przyszłość, biznes…
Krysiu przerwała jej Halina pamiętasz, jak my z tatą zbieraliśmy na twój pierwszy samochód? Nie prosiliśmy o nic w zamian.
Córka zaczerwieniła się.
To zuPo długiej rozmowie z sąsiadem Kowalczykiem, Halina znalazła sposób, by zachować choć część swojego ukochanego ogrodu, a dzieci zrozumiały, iż dom to nie tylko inwestycja, ale także pamięć.