Córka wyrzuciła matkę z działki

1 tydzień temu

Halina Szymańska sięgnęła ostrożnie po dojrzałe jabłka na gałęzi. Plecy odpowiedziały znajomym bólem, ale zignorowała to w tym roku jabłek urodziło się tyle, iż grzech nie zebrać. Antonówki udały się wyśmienicie: duże, pachnące, z przyjemną kwaskowością. Idealne na konfiturę, którą tak uwielbia jej zięć Marek. A wnuczka Zosia ucieszy się z jabłecznika na podwieczorek, gdy przyjedzie w weekend.

„Mamo, znowu się drapiesz po tej drabinie?” głos córki za plecami sprawił, iż Halina drgnęła. „Ile razy ci mówiłam: zawołaj mnie albo Marka, my to zrobimy!”

Jej córka Krystyna stała na ścieżce z rękami w biodrach. W białej bluzce i starannie ułożonych włosach wydawała się obca wśród jabłoni i grządek z koperkiem.

„Ależ, Krysiu, robię to ostrożnie” uśmiechnęła się przepraszająco Halina, schodząc z drabiny. „Po co was odrywać? Macie i tak pełne ręce roboty.”

„Właśnie o to chodzi” skinęła głową Krystyna, odbierając matce kosz z jabłkami. „Marek trzeci dzień przygotowuje dokumenty, ja urywam się przy telefonie z klientami, a ty tu zdobywasz wysokości. Jeszcze spadniesz, co my wtedy z tobą zrobimy? Nie mam czasu wozić cię po szpitalach, mamo!”

Halina milczała. Co tu powiedzieć? Dzieci dorosły, mają swoje życie, swoją pracę. Krysia z mężem prowadzą mały sklep z farbami i tapetami. Cały czas przy telefonie, na spotkaniach. Nie mają czasu dla matki.

„Mamo, musimy poważnie porozmawiać” Krystyna odstawiła kosz na werandę i wróciła do ogrodu. „Chodź, usiądziemy.”

Serce Haliny zadrżało. Ten ton znała aż za dobrze tak córka mówiła, gdy podjęła jakąś ważną, ale niewygodną decyzję.

Usiadły na starej ławce pod czereśnią. Halina kiedyś sama pomalowała ją na zielono. Farba miejscami się łuszczyła, ale zawsze brakowało czasu w odnowienie. Teraz pewnie już nigdy nie zdąży.

„Mamo, pamiętasz, jak rozmawialiśmy z Markiem o rozszerzeniu działalności?” zaczęła Krystyna, patrząc gdzieś ponad koronami jabłoni.

„Pamiętam, oczywiście” skinęła głową Halina. „Chcieliście otworzyć drugi sklep w drugim końcu miasta.”

„Właśnie. I teraz wszystko się układa. Kredyt załatwiony, lokal znaleziony. Ale potrzebne są dodatkowe środki na remont i pierwszy towar.”

Halina zesztywniała. Miała skromne oszczędności odłożone „na czarną godzinę”, ale oddałaby je córce bez wahania, gdyby tylko poprosiła.

„Krysiu, jeżeli potrzebujecie pieniędzy…”

„Nie, mamo, nie o to chodzi” przerwała jej Krystyna. „Zdecydowaliśmy się sprzedać działkę.”

„Co?” Halina nie wierzyła własnym uszom. „Jaką działkę?”

„Tę działkę, mamo” Krystyna wskazała ręką na ogród. „Sąsiad Janicki od dawna chciał powiększyć swoją posesję, zaoferował dobrą cenę. A nam pieniądze są pilnie potrzebne.”

Halinie zakręciło się w głowie. Sprzedać działkę? Ale jak to? To przecież ich rodzinne gniazdo. Tutaj jeszcze jej mąż, Jan, własnymi rękami budował dom, sadził ogród. Tutaj Krysia dorastała, na tych grządkach uczyła się pracy z ziemią. Trzydzieści lat spędzali tu każde lato, a po jego śmierci Halina sama przyjeżdżała tu od wiosny do późnej jesieni.

„Ale co ze… mną?” cicho zapytała. „Gdzie ja się podzieję?”

„Mamo, sama rozumiesz, iż w twoim wieku ciężko już samodzielnie ogarniać działkę” Krystyna położyła jej rękę na ramieniu. „Nie dasz rady sama utrzymać domu ani ogrodu. Sad zaniedbany, dach przecieka. My z Markiem nie możemy tu ciągle przesiadywać, żeby wszystko naprawiać. A przecież masz mieszkanie w mieście, czyste, ciepłe. choćby nie myśl, iż chcemy cię wyrzucić na bruk.”

„Ale ja nie chcę do mieszkania” Halina poczuła, jak łzy podchodzą do gardła. „Krysiu, ja tu żyję. Moje kwiaty, moje grządki, sąsiedzi, z którymi się przyjaźnię. Jak to możliwe?”

„Mamo, to nie podlega dyskusji” głos Krystyny stał się twardszy. „Decyzja zapadła. Janicki daje dobrą cenę, już się uderzyliśmy w dłonie. Dokumenty są przygotowywane. Masz dwa tygodnie na spakowanie rzeczy. Co chcesz, zabierzesz do mieszkania, resztę… no, zobaczymy.”

„Dwa tygodnie?” Halina nie mogła uwierzyć własnym uszom. „Jak to tak szybko?”

„Lepiej szybko, niż się przeciągać” odparła Krystyna. „I jeszcze, mamo… formalnie działka należy do mnie i Marka, pamiętasz? Ty i tata przepisaliście ją na nas dziesięć lat temu, żeby nie było później problemów z formalnościami.”

Halina pamiętała. Jakżeby nie? Jan nalegał: „Lepiej teraz wszystko załatwmy, póki żyjemy i jesteśmy zdrowi. Wiesz, jakie to później mogą być problemy”. I zgodziła się. Jak mogła przypuszczać, iż własna córka wyrzuci ją z działki, którą z mężem budowali własnymi rękami?

„Mamo, nie patrz tak na mnie” Krystyna wstała. „Nie z dobrej życia to robimy. Albo biznes się rozwinie, albo upadnie. Innej drogi nie ma. A działka… co to za działka? Kawałek ziemi, który tylko siły i pieniądze zabiera. Sama mówiłaś, iż bolą cię plecy od pracy w ogrodzie.”

„Mówiłam to z miłości” szepnęła Halina.

Wieczorem nie mogła zasnąć. Leżała w łóżku w maleńkiej sypialni, patrzyła w sufit, który Jan sam obijał boazerią, i myślała o tym, jak zostawi wszystko. Jabłonie, które sadzili, gdy Krysia miała pięć lat. Truskawkowe grządki, z których dzieci sąsiadów podkradały owoce, a ona udawała, iż nie widzi. Altankę, gdzie letnimi wieczorami z przyjaciółkami piły herbatę z malinową konfiturą.

Rano przyjechał zięć Marek. Przywiózł jakieś kartony, worki na śmieci.

„Halino, pomogę ci spakować rzeczy” zaproponował, unikając jej wzroku. „Co zabierzemy do miasta, co zostawimy?”

„Zostawimy? powtórzyła. Komu zostawimy, Marku? Janickiemu? On nie potrzebuje moich rzeczy. Dom pójdzie pod rozbiórkę, posesja się powiększy.”

„Może coś wyrzucimy” zawahał się zięć. „Meble stare, sprzęt… Krystyna mówiła, iż w miejskim mieszkaniu kupisz sobie nowe.”

„Za jakie pieniądze?”Halina spojrzała w słońce zachodzące nad jabłoniami i uśmiechnęła się lekko, wiedząc, iż mimo wszystko znalazła swój mały kąt spokoju wśród tego całego zamieszania.

Idź do oryginalnego materiału