Noża córka wyrzuciła z działki
Halina Kaczmarek ostrożnie sięgała po dojrzałe jabłka na gałęzi. Plecy zabolały ją znajomym bólem, ale zignorowała to w tym roku jabłka rodziły tak obficie, iż grzechem byłoby ich nie zebrać. Kosztele wyszły wyjątkowo piękne: duże, pachnące, z lekką kwaskowatością. Idealne na powidła, które tak uwielbia jej zięć Marek. A wnuczka Zosia na pewno ucieszy się z jabłecznika do herbaty, gdy przyjedzie w weekend.
Mamo, znowu się pętasz po tej drabinie? głos córki za plecami sprawił, iż Halina drgnęła. Ile razy ci mówiłam: zawołaj mnie albo Marka, my to zrobimy!
Kinga, jej córka, stała na ścieżce z rękami wtłoczonymi w biodra. W białej bluzce i starannie ułożonych włosach wydawała się obca wśród jabłoni i grządek z koprem.
Ależ, córeczko, robię powoli uśmiechnęła się przepraszająco Halina, schodząc z drabiny. Po co was odrywać? Macie i tak pełno roboty.
Właśnie o to chodzi pokiwała głową Kinga, zabierając matce koszyk z jabłkami. Marek od trzech dni przygotowuje dokumenty, ja urywam się między klientami, a ty tu zdobywasz wysokości. Jeszcze spadniesz, co my z tobą zrobimy? Nie mam czasu wozić cię po szpitalach, mamo!
Halina milczała. Co tu mówić? Dzieci dorosły, mają własne życie, własną pracę. Kinga z mężem prowadzą mały biznes sklep z materiałami budowlanymi. Cały czas przy telefonach, na spotkaniach. Nie dla nich czas na matkę.
Mamo, musimy poważnie porozmawiać Kinga postawiła koszyk na werandzie i wróciła do ogrodu. Chodź, usiądziemy.
Serce Haliny zamarło. Ten ton znała aż za dobrze tak córka mówiła, gdy podjęła już decyzję, choćby jeżeli nie była przyjemna.
Usiadły na starej ławce pod wiśnią. Halina lata temu sama pomalowała ją na zielono. Farba miejscami się łuszczyła, zawsze miała zamiar to odświeżyć, ale jakoś nigdy nie starczało czasu. Teraz chyba już nie zdąży.
Mamo, pamiętasz, jak rozmawialiśmy z Markiem o rozbudowie biznesu? zaczęła Kinga, patrząc gdzieś ponad jabłoniami.
Pamiętam, oczywiście Halina skinęła głową. Chcieliście otworzyć drugi sklep, po drugiej stronie miasta.
Właśnie. I wszystko się układa. Dostaliśmy kredyt, znaleźliśmy lokal. Ale potrzebne są dodatkowe środki na remont i pierwszy towar.
Halina się spięła. Miała skromne oszczędności odłożone na czarną godzinę, ale oddałaby je córce bez wahania, gdyby tylko poprosiła.
Kinguś, jeżeli potrzebujecie pieniędzy…
Nie, mamo, nie o to chodzi przerwała jej Kinga. Postanowiliśmy sprzedać działkę.
Co? Halina nie wierzyła własnym uszom. Jaką działkę?
Tę działkę, mamo Kinga wskazała ręką cały ogród. Nasz sąsiad Nowak od dawna chciał powiększyć swoją posesję, zaoferował dobrą cenę. A nam pieniądze są potrzebne na już.
Halinie zakręciło się w głowie. Sprzedać działkę? Jak to? Przecież to ich rodzinne gniazdo. Tutaj jeszcze jej mąż, Tadeusz, własnymi rękami budował dom, sadził drzewa. Kinga tu dorastała, na tych grządkach uczyła się pracować w ziemi. Trzydzieści lat spędzali tu każde lato z mężem, a po jego śmierci ona sama wyprowadziła się tu na stałe od wiosny do późnej jesieni.
Ale jak… ja? cicho zapytała. Gdzie ja pójdę?
Mamo, przecież rozumiesz, iż w twoim wieku to za ciężkie, żeby sama na działce Kinga położyła dłoń na jej ramieniu. Nie dasz rady utrzymać domu, ogrodu też nie ogarniesz. Sad zaniedbany, dach przecieka. My z Markiem nie możemy tu ciągle przyjeżdżać, żeby wszystko naprawiać. A ty masz w mieście mieszkanie, czyste, ciepłe. choćby nie myśl, iż chcemy cię wyrzucić na bruk.
Ale ja nie chcę do mieszkania Halina poczuła, jak łzy cisną się do oczu. Kingu, ja tu żyję. Moje kwiaty, moje grządki, sąsiedzi, z którymi się przyjaźnię. Jak można tak?
Mamo, to nie podlega dyskusji głos Kingi stał się twardy. Decyzja zapadła. Nowak daje dobrą cenę, już się dogadaliśmy. Dokumenty są w przygotowaniu. Masz dwa tygodnie na spakowanie się. Co chcesz, zabierzesz do mieszkania, resztę… no, zobaczymy.
Dwa tygodnie? Halina nie mogła uwierzyć. Tak szybko?
Lepiej szybko, niż się męczyć odcięła Kinga. I jeszcze jedno, mamo… Działka jest formalnie na mnie i Marka, pamiętasz? Ty z tatą przepisaliście ją jeszcze dziesięć lat temu, żebyśmy nie mieli później problemów z dziedziczeniem.
Halina pamiętała. Jak mogłaby nie pamiętać? Tadeusz nalegał: „Lepiej teraz wszystko załatwić, póki żyjemy. Wiesz, jakie mogą być później problemy.” Zgodziła się. Jak mogła przewidzieć, iż własna córka wyrzuci ją z domu, który budowała z mężem własnymi rękami?
Mamo, nie patrz tak Kinga wstała. Nie robimy tego z dobrobytu. Biznes albo się rozwinie, albo padnie. Nie ma innej drogi. A działka… co to za działka? Kawałek ziemi, który tylko zabiera siły i pieniądze. Sama mówiłaś, iż plecy bolą od grządek.
Mówiłam z miłości wyszeptała Halina.
Wieczorem nie mogła zasnąć. Leżała w łóżku w maleńkiej sypialni, patrzyła w sufit, który Tadeusz sam obijał deskami, i myślała o tym, jak zostawi wszystko. Jabłonie, które sadzili, gdy Kinga miała pięć lat. Truskawkowe grządki, z których podkradali owoce sąsiedzkie dzieci, a ona udawała, iż nie widzi. Altankę, gdzie letnimi wieczorami piła herbatę z konfiturami z przyjaciółkami.
Rano przyjechał Marek. Przywiózł jakieś pudła, worki na śmieci.
Halino, pomogę pani się spakować zaproponował, unikając jej wzroku. Co zabierzemy do miasta, co zostawimy?
Zostawimy? powtórzyła. Dla kogo zostawimy, Marku? Nowakowi? Jemu moje rzeczy nie będą potrzebne. On ten dom pewnie rozbierze, posesję powiększy.
No to może coś wyrzucimy zawahał się Marek. Meble stare, sprzęty… Kinga mówiła, iż w mieście kupicie nowHalina wzięła głęboki oddech, pomyślała o wszystkich letnich wieczorach spędzonych pod tą jabłonią i cicho odpowiedziała: „Dobrze, zabierzcie co chcecie, ale te zdjęcia z Tadkiem zostawcie mi przynajmniej”.