Halina Nowak sięgnęła ostrożnie po dojrzałe jabłka na gałęzi. W plecach odezwał się znajomy ból, ale zignorowała go w tym roku urodzaj był tak obfity, iż grzechem byłoby nie zebrać owoców. Papierówki udały się wyjątkowo duże, pachnące, z lekką kwaskowatością. Idealne na konfiturę, którą uwielbiał jej zięć Marek. A wnuczka Zosia na pewno ucieszy się z jabłecznika na niedzielne popołudnie.
„Mamo, znowu łazisz po drabinie?” głos córki za plecami sprawił, iż Halina drgnęła. „Ile razy ci mówiłam, żebyś zawołała mnie albo Marka? My to zrobimy!”
Agnieszka, jej córka, stała na ścieżce z rękami na biodrach. W białej koszuli i starannie ułożonych włosach wyglądała obco wśród jabłoni i grządek z koprem.
„Co ty, Agnieszko, przecież ostrożnie” uśmiechnęła się przepraszająco Halina, schodząc z drabiny. „Nie chcę wam przeszkadzać, macie przecież tyle na głowie.”
„Właśnie o to chodzi” skinęła głową Agnieszka, zabierając matce kosz z jabłkami. „Marek trzeci dzień przygotowuje dokumenty dla klientów, ja nie mogę odejść od telefonu, a ty sobie tu wspinasz się po drabinie. Jak spadniesz, to co my z tobą zrobimy? Nie mam czasu wozić cię po lekarzach, mamo!”
Halina milczała. Co miała powiedzieć? Dzieci mają swoje życie, pracę. Agnieszka z mężem prowadzą mały sklep z farbami i tapetami. Ciągle w biegu, na telefonie. Nie ma czasu dla matki.
„Mamo, musimy poważnie porozmawiać” Agnieszka odstawiła kosz na werandę i wróciła do ogrodu. „Chodź, usiądźmy.”
Serce Haliny się ścisnęło. Ten ton znała dobrze córka używała go, gdy miała coś ważnego do powiedzenia, ale niekoniecznie przyjemnego.
Usiadły na starej ławce pod wiśnią. Kiedyś sama pomalowała ją na zielono. Farba miejscami się łuszczyła, ale zawsze brakowało czasu w odnowienie. Teraz pewnie już nigdy nie zdąży.
„Mamo, pamiętasz, jak rozmawialiśmy z Markiem o rozwoju firmy?” zaczęła Agnieszka, patrząc gdzieś ponad drzewami.
„Pamiętam” przytaknęła Halina. „Chcieliście otworzyć drugi sklep, na drugim końcu miasta.”
„Właśnie. I wszystko się układa. Dostaliśmy kredyt, znaleźliśmy lokal. Ale potrzebujemy dodatkowych pieniędzy na remont i pierwszy towar.”
Halina się spięła. Miała skromne oszczędności „na czarną godzinę”, ale oddałaby je córce bez wahania.
„Agnieszko, jeżeli potrzebujecie pieniędzy…”
„Nie, mamo, nie o to chodzi” przerwała jej córka. „Postanowiliśmy sprzedać działkę.”
„Co?” Halina nie wierzyła własnym uszom. „Jaką działkę?”
„Tę działkę, mamo” Agnieszka wskazała ręką na ogród. „Sąsiad Kowalski od dawna chciał powiększyć swój teren, zaoferował dobrą cenę. A nam pieniądze są pilnie potrzebne.”
Halinie zakręciło się w głowie. Sprzedać działkę? Ale jak to? Przecież to ich rodzinne gniazdo. Jeszcze jej mąż, Andrzej, własnymi rękami budował ten dom, sadził drzewa. Tu Agnieszka dorastała, na tych grządkach uczyła się pracować w ziemi. Trzydzieści lat spędzali tu każde lato, a po jego śmierci Halina przeprowadziła się tu na stałe od wiosny do późnej jesieni.
„Ale co ze mną?” zapytała cicho. „Gdzie ja się podzieję?”
„Mamo, przecież rozumiesz, iż w twoim wieku ciężko samej na działce” Agnieszka położyła rękę na jej ramieniu. „Nie dasz rady dbać o dom i ogród. Sad zaniedbany, dach przecieka. My z Markiem nie możemy tu ciągle przyjeżdżać, żeby wszystko naprawiać. A ty masz mieszkanie w mieście, ciepłe, wygodne. choćby nie myśl, iż chcemy cię wyrzucić na bruk.”
„Ale ja nie chcę wracać do miasta” Halina poczuła, jak łzy napływają do oczu. „Agnieszko, ja tu żyję. To moje kwiaty, moje warzywa, sąsiedzi, z którymi się przyjaźnię. Jak to możliwe?”
„Mamo, to nie podlega dyskusji” głos Agnieszki stał się twardszy. „Decyzja została podjęta. Kowalski daje dobrą cenę, już się dogadaliśmy. Dokumenty są przygotowywane. Masz dwa tygodnie na spakowanie rzeczy. Co chcesz, zabierzesz do mieszkania, resztę… no, jakoś załatwimy.”
„Dwa tygodnie?” Halina nie mogła uwierzyć. „Tak szybko?”
„Lepiej gwałtownie niż ciągnąć” odparła stanowczo Agnieszka. „I jeszcze jedno, mamo… działka jest formalnie na mnie i Marka, pamiętasz? Ty z tatą przepisaliście ją dziesięć lat temu, żebyśmy nie mieli później problemów z dziedziczeniem.”
Halina pamiętała. Jak nie pamiętać? Andrzej nalegał: „Lepiej wszystko załatwić, póki żyjemy. Wiesz, jakie to potem mogą być problemy.” I się zgodziła. Jak mogła przypuszczać, iż własna córka wyrzuci ją z domu, który budowała razem z mężem?
„Mamo, nie patrz tak na mnie” wstała Agnieszka. „Nie robimy tego z kaprysu. Albo biznes się rozwinie, albo upadnie. Innej drogi nie ma. A działka… to tylko kawałek ziemi, który zabiera czas i pieniądze. Sama mówiłaś, iż plecy bolą od pracy w ogrodzie.”
„Mówiłam z miłości” szepnęła Halina.
Wieczorem nie mogła zasnąć. Leżała w małej sypialni, patrzyła w sufit, który Andrzej sam obił boazerią, i myślała o wszystkim, co musi zostawić. Jabłonie, które sadzili, gdy Agnieszka miała pięć lat. Truskawki, z których sąsiedzkie dzieci podjadały owoce, a ona udawała, iż nie widzi. Altankę, gdzie latem wieczorami piła herbatę z konfiturami z przyjaciółkami.
Rano przyjechał zięć, Marek. Przywiózł jakieś kartony i worki na śmieci.
„Halino, pomogę ci spakować rzeczy” zaproponował. „Co zabierzemy do miasta, a co zostawimy?”
„Zostawimy?” powtórzyła. „Dla kogo? Dla Kowalskiego? On nie będzie potrzebował moich rzeczy. Pewnie dom wyburzy, żeby powiększyć działkę.”
„No, może coś wyrzucimy” zawahał się Marek. „Meble stare, sprzęty… Agnieszka mówiła, iż kupisz nowe do mieszkania.”
„Za jakie pieniądze?” chciała zapytać Halina, ale milczała. Jej emerytura ledwo stawała na leki i jedzenie. Dlatego wolała żyć na działce mogła przynajmniej uprawiać własne warzywaHalina wpatrywała się w zachodzące słońce, które malowało złotem korzenie jabłoni, i zrozumiała, iż choć drzewa zostaną, to już nigdy nie będą już tak smakować jak wtedy, gdy zbierała je dla tych, którzy odeszli.