Codziennik - weekend zbyt mokry, by było bezpiecznie

1 tydzień temu

No i się porobiło. Mła czuła iż nasze lotniskowe przygody to takie hrabiankowe żenżolenie na temat "Świat nas nie dopieszcza, nieprhawdasz?" Teraz czas sobie uświadomić iż na tym świecie są większe nieszczęścia niż rozwalające wakacje strajki pracowników lotnisk. Powódź to żywioł, nieobliczalny i zawsze zaskakujący. Niby naukowce wiedzo, niby inżyniery mówio iż tamy i wały wytrzymajo a jak przychodzi co do czego to naukowce i inżyniery nie doszacowały albo przeszacowały. Matka Natura okazuje się być suką i zalewa po swojemu, mając gdzieś te ludzikowe próby okiełznania jej żywiołu. Mła się niepokoi o wszystkich znajomków zamieszkałych na południowym zachodzie, ta woda w końcu będzie spływać do morza, wiele domów jeszcze zaleje. Mam nadzieję iż fala się wypłaszczy i im dalej na północ tym spokojniej będzie. Jak na razie oglądałam foty, które Dorka zamieściła na swoim blogu. Nie wygląda to dobrze a to dopiero początek, niżej zamieszkałych sąsiadów Dorki już zalało, dupa po całości iż tak rzecz określę, bo druga fala idzie. Dobrze iż Dorka i J. już wyjechani razem z Robinkiem, pozostaje mieć nadzieję iż stara chałupa zniesie powódź z godnością, powinna z przyzwoitości, bo w końcu tyle roboty włożyli w mieszkanie Dorka i J. ( nie mam złudzeń, Robinek na pewno się lenił a kto wie czy nie przeszkadzał ). Po powodzi będzie mnóstwo sprzątania i przede wszystkim suszenie i usuwanie grzybostwa, które uwielbia wyłazić po brudnej wodzie.

Oczywiście dyżurni klimatyści ruszyli do boju, powódź jako syndrom globalnego ocieplenia. Taa... bo powodzie powstają tylko z tego jednego powodu iż się planeta ociepla, bo ludź ją nagrzewa paliwami kopalnymi i złośliwie katuje dwutlenkiem wungla. Jak wiadomo wszystkie powodzie, które miały miejsce w erze przedprzemysłowej są nieprawdziwe, to wymysły i fantazje bajkopisarzy, zwanych dla niepoznaki kronikarzami. Mła ten rodzaj głupoty zwykle rozwala tak iż przydeptuje własne opadnięte macki, ale dziś mła te pitulenia pseudoekologiczne wkarwiają! Trzeba być bezczelnie gruboskórnym żeby wobec ludzkiego nieszczęścia próbować sprzedawać niby zielone pierdoły i wyćwierkiwać iż to wszystko przez ten klimat co się zmienia przez tego ludzia. Te niże powodujące powodzie w naszej części Europy, budują się tam gdzie się budują od setek lat, pojawiają się dość regularnie, są lata w których niosą mniejsze zagrożenia i takie w których te zagrożenia są większe. Problem z występowaniem rzek z koryt powiększyliśmy sami, nie dlatego iż modelujemy klimat planety, tylko iż budujemy jak budujemy, uregulowaliśmy rzeki, niegdysiejsze bagna to dziś ziemia uprawna, itd. Sorry, na tym kończę, bo to nie jest czas na rozkminianie dlaczego nas zalewa, tylko na współczucie. Nie chcę być podobna do tych wszystkich od "płonącej planety", bardziej mła teraz interesuje się tym czy państwo będzie działało tak by ofiar żywiołu było jak najmniej i tym czy z naszych podatków, ludziom poszkodowanym wypłacą kasę na ogarnięcie życia a nie marne rupie.

Wczoraj po południu mła miała już dość ekranowego widoku wody przelewającej się przez tamy, dość oglądania psa na moście w Głuchołazach ( szczęśliwie uratowali czworonoga, jakiś porządny facet pomógł owczarkowi wyleźć z wody) i tych wszystkich redahtorów mówiących gwałtownie i z profesjonalnie ściśniętym gardłem jak to groza nas nawiedziła. Postanowiłam udać się do Mamelona i wyciągnąć ją na spacer. Yes, yes, na spacer, bo wczoraj w mieście Odzi pogoda była w sam raz na spacerki - cieplutko, choćby słonko chwilami świeciło, wiaterek lekki. Tak w sam raz na odstresunek po ciężkim tygodniu ( nie tylko u mła to był ciężki tydzień, Kocurrek też miała przerąbane, z czego zdała stosowny meldunek ). Oczywiście gdzie mła mogła Mamelona wyciągnąć na wietrzenia? Tak, tak, nad naszą river Ner, by sprawdzić poziom wód, czy aby nie za wysoki. Strzeżonego idt.

Rzeka w korycie, grzeczna, choć wody w niej sporo. Na szczęście ma się gdzie rozlewać jakby co i oby tak zostało, wbrew zakusom deweloperów, tej plagi naszych miast. Nad rzeką stary kaczor czyścił pióra a młode kaczory małpowały, ot sielski obrazek, żadnych grzmiących wód i bystrego nurtu. Zwyczajność znaczy nad naszą rzeczką. Uspokojone postanowiłyśmy poleźć nad stawy i zobaczyć jak tam wygląda. Na szczęście jedyne co mogło nieco człeka zbić z tropu nad stawami, to ilość żołędzi, jaką obrodziły w tym roku rosnące w tym miejscu dęby. Drzewa są nimi obwieszone, co ponoć ma zwiastować długą i ciężką zimę, nam jednak wydaje się to reakcją drzew na mocno ciepłe lato, które dopiero we wrześniu zrobiło się w naszym mieście bardzo suche.

Nad stawami było jak zawsze - woda, kaczki, ludzie i wyspacerowywane psy. Szczęśliwa norma, mła poczuła iż jej świat wraca na swoje zwykłe tory. Oby wszystkim wrócił na takowe jak najszybciej. W ramach przyspieszania tego procesu zamieszczam codziennikowe foty: promocyjne owocki do zezjodku i podziwiania ( nie wiadomo czy jeść czy oglądać ), kwitnący kaktus podarowany mła przez Ciotkę Elkę, przywleczone różowe szkło i kolekcję szklanych dynek, reportażyk znad river i ze stawów, pelaśki i 'Pomponellę' kwitnące w Mamelonoison, oraz zapelargoniowany mały domek, z lokatorem widocznym w jednym z okien. Wszystko ekscytujące swoją zwyczajnością, bardzo takie sobie codzienne i bezpieczne. Świat na swoim miejscu, rzeka w korycie, kot na parapecie, kfioty w doniczkach i ogrodzie, ludzie i psy na spacerze. Spokojnie, po prostu spokojnie.

Idź do oryginalnego materiału