Hu - hu - ha, hu - hu - ha, nasza zima zła! Znaczy jak kto zawierzy histerycznym mendiom, które z mniej niż minus dziesięciu stopni Celsjusza i pokrywy śnieżnej o grubości 10 cm w porywach potrafią stworzyć armagedon, białe piekło i jeszcze parę innych zawieruch, których by się hollywoodzkie tuzy scenopisarstwa katastroficznego nie powstydziły. Ta swobodna twórczość mendialna coraz bardziej zbliża się wymyślania nieistniejących zwierząt przez Haška i drukowania wiekopomnych odkryć Czecha na łamach "Przeglądu Zoologicznego" ( można by rzec iż w przededniu wywalenia z roboty przez sztuczną ćwierćinteligencję nasze poczciwe dziennikarzyny wznoszą się na wyżyny demiurgów kreujących obraz świata, no zapętliły się w tym kreacjonizmie ). Hym... mła dostosowując się do tego stajlu robiącego ze zwykłej zimowej aury "niebezpieczny wir polarny" albo "lodowy atak zimnych mas znad Syberii" czy tam innej Antarkdydy, powinna napisać iż właśnie zeżarła chomiczka sąsiadów, jak to swego czasu przewidywali kremlowscy od agitek i siedzi zziębnięta w chałupie, podczas gdy za oknem groźny parostopniowy mróz ( boszsz broń mrozik ) usiłuje szronem rysować szyby ( usiłuje bo rady nie da, za wysokie te temperatury na lodowe obrazki na szybach ). Wilcy wyją, koty kulą się ze strachu a lodowaty wiatr hula po mieście. Taa... tak naprawdę to mamy śliczną zimową pogodę, ze śniegiem, lekkim mrozem i świecącym słoneczkiem a nie straszliwy jęzor mrozu czy inny kataklizm. Mła choćby przyuważyła wieczorem uroczy rogalik księżyca, niestety zapowiadanej zorzy polarnej, która miała pojawić się drugiego i trzeciego stycznia widać nie było.
Mła korzystając z takiej fajnej pogody chętnie polazłaby gdzieś na spacerek ale spotkała ją niemiła niespodziewanka - cholerny kozak się rozkleił. Mła wróciła w sobotę z zakupów ( takie troszki większe były bo śliskawo i mła zarzundziła iż nasza geriatria to może wyleźć co najwyżej na podwórko bałwana lepić a zakupami zajmie się mła i insi somsiedzi ) z klapiącą podeszwą. Teraz jest suszenie buciora a potem mła podejmie próbę naprawczą, znaczy będzie usiłowała skleić co trza z podeszwą dzięki specjalistycznego kleju, co to nazywa się szewski a pachnie jak zwykły butapren. Mam nadzieję iż się uda, w przeciwnym wypadku mła czeka zakup obuwia, co wcale nie czyni jej szczęśliwą. Mła już zadysponowała swoim "wolnym" groszem ( kupiłam szklane bombki "lodowe" udające stare w cenie okazyjnej złociszy 17 i jedną "lepsiejszą" poszewkę na jasiek ) a tu taki wypadek, który przełożyć się może na wydatek. Ulało mła się w związku z buciorem do kotów, zrozumienia nie znalazłam - Szpagetka wymruczała znad nielegalnie chlanego serka, co to miał być dla mła a nie kotów - "Bucik się rozlazł bo ty mami źle chodziłaś" i tyle. Zero współczucia i ani śladu pocieszki, czy choćby przyznania iż rozklejenie się obuwia przy napiętym budżecie to jest pewna boleść. Nic tylko mruczenia roszczeniowe, śpiochostwo i zapuszczanie bandziochów a mła się ma z westchnieniami nie narzucać, bo tworzy niemiłą atmosferę na którą Mrutek jest uczulony, Sztaflik jej nie znosi, u Okularii powoduje nerwicę a Szpagetka twierdzi iż ma przez nią wapory. Taa... wszystko przez mła i jej durne wzdychania na tle finansowym.
Cdn.