Chodź ze mną na przygodę!

4 dni temu

Dawno temu, w małej wsi pod Krakowem, żył stary gospodarz, Wojciech Kowalski. Pewnego dnia, wybierając się do lasu po grzyby, natknął się na samotne szczenię podrostka. Nikt nie wiedział, jak to stworzenie trafiło w głębiny puszczy.

Szło cicho między drzewami, choćby nie było uwiązane Malutkie, mokre po deszczu Wojciech zmarszczył brwi i podszedł bliżej.

Niezdarne, nie najpiękniejsze A jednak Spojrzały na niego piwne oczy Nie oczy szczeniaka, ale mądrego zwierza. Kowalski zamyślił się.

Chodź ze mną! Mam podwórko bez psa. Będziesz dobrym stróżem nie pożałujesz!

Wsiadł na rower i ruszył do wsi. Po drodze raz po raz oglądał się za siebie Ale nikt za nim nie biegł.

Była nieufna Tak jak niektórzy ludzie bywają zamknięci w sobie Ona była taka sama

Minęło trochę czasu. Pewnego wieczoru, gdy Wojciech kręcił skręta i miał zamiar usiąść na ławce przed domem, nagle zamarł.

Spojrzały na niego te same piwne oczy Patrzyły uważnie Tak dziwnie, iż stary nie wiedział, co zrobić.

No to wchodzisz na podwórko? Po długiej pauzie szczenię się cofnęło i zniknęło w ciemności.

Tak trwało dzień za dniem Te oczy obserwowały go każdego wieczora, jakby oceniały, jakby szukały w nim pokrewnej duszy

Aż w końcu, gdy Wojciech znów siedział na ławce, ona podeszła Obwąchała go i położyła się u jego stóp

Kowalski nie był czułym człowiekiem. Zwierzęta traktował użytkowo świnie do ubicia, kury do jaj, koty do łapania myszy Nie zliczyłby, ile psów już odeszło za jego życia. Jedne padły od chorób, inne otruły się Teraz buda stała pusta.

Na początku lata odszedł Burza weterynarz powiedział, iż kleszcze. Nikt specjalnie nie płakał. Wojciech był twardym, oszczędnym na łzy mężczyzną.

A jego żona, Zofia, jeszcze twardsza Cała wieś pamiętała, jak jednym ciosem pięści zabiła cielaka, który bódł ją przy pojeniu.

Wojciech zaciągnął się dymem i spojrzał na szczenię u swoich stóp. Piwne oczy wpatrywały się w niego.

No cóż, bestio, wygląda na to, iż postanowiłaś ze mną zostać? Słuchaj więc Karmić cię będę dwa razy dziennie, czym Bóg da Ale krzywdzić nie zamierzam. Buda jest, ciepła. Nocą czasem puszczę cię wolno na parę godzin Masz pilnować obejścia! Żeby żaden obcy nie przeszedł bez strachu! jeżeli zgoda, chodź za mną!

Tak rozpoczęło się jej nowe życie. Wojciech nazwał ją Luną. Skąd wziął to imię tajemnica Teraz miała ciepłą budę, duże gospodarstwo i łańcuch.

Z czasem z niezdarnego szczeniaka wyrosła na potężną, piękną sukę, której bała się cała wieś. Plotkowano, iż ma wilczą krew

Była dziwnie majestatyczna I miała nietypowe zwyczaje. Żadnego merdania ogonem, lizania rąk Gdy zbliżał się Wojciech, Zofia czy ich rodzina, Luna spokojnie leżała, obserwując ich mądrym wzrokiem.

Ale obcych była gotowa rozszarpać choćby nie szczekała prawie Warczała I ten dźwięk mroził krew w żyłach Tylko za dnia Dlatego przeniesiono jej budę z podwórza w głąb ogrodu, by sąsiedzi nie bali się pukać do furtki.

Nocą jednak Wojciech czasem puszczał ją wolno, mówiąc:

Za trzy godziny wracam, masz tu być! Dojarki boją się rano przechodzić przez ciebie! Nikogo nie tykać!!! Trzy godziny!

Nigdy nikogo nie pogryzła ani nie przestraszyła Może miała inne zajęcia Ale zawsze czekała w budzie, za co Wojciech ją szanował A może Nie, wtedy jeszcze tego nie rozumiał

Szczenięta Luna miała regularnie natura. A choć wieś się jej bała, maluchy rozchodziły się jak ciepłe bułeczki. Przyjeżdżali po nie choćby z innych wsi. Bo choć lęk budziła, szanowano ją Bez powodu gardła nie darła Tylko w potrzebie.

Był zwykły letni dzień. Po śniadaniu Luna wygrzewała się w słońcu, jednym okiem śledząc małą Zosię bawiącą się w piaskownicy pod drzewem, drugim babcię Zofię krzątającą się w warzywniku.

Luna wiedziała, iż Zofia przywiązywała wnuczkę do drzewa, by nie uciekła, gdy ona zajmowała się gospodarstwem. Zosia miała ledwie trzy lata, rodzice przywozili ją na wieś na weekendy.

I ta mała zawsze biegła prosto do Luny, rozkładając rączki:

Luuuna! Luuuuna!

A psie serce ściskało się z miłości do tego ludzkiego dziecka

Tego feralnego dnia Luna też pilnowała Zosi, dopóki nie zdrzemnęła się

Obudziło ją drapanie pazurem po nosie. Otworzyła oczy. Kot Pluton siedział przed nią, niemal chrapliwie sycząc:

Zrób coś! Zosia się topi!

Luna spojrzała za płot. Zosi nigdzie nie było. Ani w piaskownicy, ani na huśtawce. Spojrzała na kota.

Tam, przy stawie! Jej czapeczka w wodzie! Leci po nią! No rusz się, pomóż! Mnie nikt nie słyszy!

I Luna zaczęła szczekać Jak nigdy w życiu! Skakała, szarpała łańcuch, próbując zerwać się

Babcia Zofia wyprostowała plecy i spojrzała na nią.

Zupełnie cię pojmało, psia mać pomyślała i wróciła do kapusty.

Wtedy Luna zaczęła wyć Nie byle jak wilczym, przejmującym wyciem, od którego włosy stawały dęba na głowie

I dopiero wtedy Zofia zrozumiała, iż stało się coś strasznego. Rzuciła się szukać Zosi Na szczęście i sąsiedzi wybiegli z domów.

Dziewczynkę wyciągnięto w ostatniej chwili z pobliskiego stawu.

Wieś oszalała Przyjechała karetka Rod

Idź do oryginalnego materiału