Chodź ze mną!

4 dni temu

Chodź ze mną! Mam teraz podwórko bez psa. Będziesz dobrym stróżem nie skrzywdzę! Wsiadł na rower i pojechał do wsi. Po drodze dziadek Franciszek obejrzał się nie raz i nie dwa Ale nikt za nim nie biegł.

Ona była nieprzystępna jak pies Tak mówi się o ludziach nieprzystępny Ona taka właśnie była

Dawno temu, wiele lat wcześniej, dziadek Franciszek, wybierając się do lasu po orzechy, znalazł szczenię podrostka. Tylko Panu Bogu wiadomo, jak to stworzenie znalazło się w głuszy leśnej.

Po prostu błądziła wśród drzew w milczeniu. Nie była choćby na smyczy Małe, przemoknięte po deszczu coś Dziadek zmarszczył brwi i podszedł bliżej.

Niezdarne, nie najpiękniejsze A jednak Spojżały na niego piwne oczy Nie oczy szczeniaka Oczy mądrego zwierzęcia Dziadek się zamyślił.

Chodź ze mną! Mam teraz podwórko bez psa. Będziesz dobrym stróżem nie skrzywdzę!

Wsiadł na rower i pojechał do wsi. Po drodze dziadek Franciszek obejrzał się nie raz i nie dwa Ale nikt za nim nie biegł. Już prawie zapomniał o tym leśnym spotkaniu.

Zajął się gospodarstwem. A miał niemało: trzy prosiaki, maciora z dziesięcioma warchlakami, krowa Baśka, kilkanaście kur, sześć kaczek z kaczątkami i kot Pluto

Dziadek skręcił papierosa Nie cierpiał tych sklepowych, otworzył furtkę i wreszcie miał zamiar odpocząć, usiąść na ławce przed domem. Nagle zamarł

Wpatrywały się w niego piwne oczy Tak uważnie I tak dziwnie, iż dziadek nie wiedział, co robić.

No to wchodzisz na podwórko? Po długiej pauzie szczenię cofnęło się i zniknęło w ciemności.

Tak trwało nie dzień i nie dwa Piwne oczy patrzyły na niego każdego wieczoru, jakby go oceniały, jakby szukały w nim pokrewnej duszy

Aż pewnego dnia, gdy dziadek Franciszek siedział na ławce i skręcał papierosa, ona podeszła do niego Obwąchała go i położyła się u jego stóp

Dziadek nie był czułym człowiekiem, do zwierząt przyzwyczaił się podchodzić raczej użytkowo I nie zliczyłby, ile w jego życiu zarżnięto świń, krów, kur i innych stworzeń

No ale pies jest do pilnowania, koty do łapania myszy choćby nie pamiętał już, ilu psów odeszło za jego czasów. Jedne otruły się, inne padły od chorób Teraz też buda na podwórku stała pusta.

Na początku lata Burza oddała ducha Bogu Weterynarz powiedział kleszcze I nikt specjalnie po Burzy nie płakał. Dziadek Franciszek twardy chłop, skąpy w łzach

A jego żona Katarzyna była jeszcze twardsza O, charakter miała, ta baba. Cała wieś do dziś pamięta, jak cielaka pięścią między oczy jednym uderzeniem ukatrupiła, tylko za to, iż się bawił i bodł, gdy przyszła go napoić

Dziadek zaciągnął się papierosem i spojrzał na szczenię leżące u jego stóp. Piwne oczy uważnie go śledziły

No cóż, zwierzę, wygląda na to, iż postanowiłeś u mnie zamieszkać? To słuchaj Karmić cię będę dwa razy dziennie, czym Bóg da Ale krzywdy ci nie zrobię. Buda jest. Ciepła. Wypuszczać cię będę czasem na noc, na kilka godzin Twoim zadaniem jest pilnować podwórka! Żeby żaden obcy nie przeszedł bez strachu! jeżeli się zgadzasz, chodź ze mną!

I tak zaczęło się jej nowe życie Dziadek Franciszek nazwał ją Gwiazdą. Gdzie usłyszał tak piękne i melodyjne imię, pozostanie dla nas zagadką Teraz Gwiazda miała ciepłą budę, duże gospodarstwo i łańcuch

Czas płynął, i z niezdarnego podrostka przemieniła się w ogromnego, pięknego, potężnego psa, którego bała się cała wieś. Krążyły choćby plotki, iż w jej rodzie na pewno byli wilki

Taka była przerażająco piękna i niezwykła I nawyki miała zupełnie niepsie. Żadnego merdania ogonem na zapas, lizania rąk

Gdy zbliżał się do niej dziadek Franciszek, jego żona czy krewni, Gwiazda po prostu spokojnie leżała i uważnie patrzyła na nich swoimi mądrymi oczami.

Ale obcych była gotowa rozszarpać choćby prawie nie szczekała Warczała A ten odgłos był przerażający Ale tylko za dnia Dlatego jej budę przenieśli z podwórka na ogród, żeby sąsiedzi nie bali się pukać do furtki.

Za to nocą dziadek Franciszek czasem puszczał ją ze smyczy, mówiąc:

Za trzy godziny wracam, żebyś tu była! Widzisz, dojarki boją się rano iść przez ciebie! Żebyś nikogo nie tknęła!!! Trzy godziny!

Nikogo ani razu nie pogryzła i nie przestraszyła Może miała inne zainteresowania Ale zawsze o wyznaczonej godzinie dziadek znajdował ją w budzie, za co bardzo ją szanował A może Nie, wtedy jeszcze nie potrafił

Trzeba powiedzieć, iż szczeniąt Gwiazda rodziła regularnie, jak to w naturze bywa. Ale najdziwniejsze, iż choć bano się jej we wsi, szczenięta rozchodziły się jak świeże bułeczki.

Przyjeżdżali po nie choćby z innych wiosek. Bo choć bali się Gwiazdy, to szanowali Nie rzucała się bez powodu Tylko w słusznej sprawie

Był zwykły letni dzień. Po śniadaniu Gwiazda spokojnie leżała przy swojej budzie, wygrzewała się na słońcu i jednym okiem obserwowała, jak mała Marysia bawi się w piaskownicy pod cieniem wielkiego drzewa przy furtce, a drugim jak babcia Kasia grzebie w swoim ogródku

Gwiazda wiedziała już, iż babcia Kasia przywiązuje wnuczkę do drzewa, żeby nie poszła gdzieś daleko, a sama zajmuje się gospodarstwem. Marysia miała wtedy ledwie trzy latka, a rodzice przywozili ją na wieś w weekendy.

I ta malutka od razu biegła nie do kogo innego, tylko właśnie do Gwiazdy, rozkładając szeroko rączki:

Ziaazdo! Ziaaazdo!

A psie serce ściskało się z euforii i miłości do tego ludzkiego szczenięcia! I tego pechowego dnia Gwiazda pilnowała Marysi, babci Kasi I zasnęła

Obudził ją bolesny drapak po nosie. Gwiazda rozwarła oczy. Kot Pluto siedział przed nią i niemal chrypiał:

Zrób

Idź do oryginalnego materiału