Brugia - po mieście "po mniej turystycznemu"

3 godzin temu

Mła pokaże Wam dziś Brugię mniej oczywistą, taka troszki z dala od głównych turystycznych szlaków. To przez cały czas to stare miasto w granicach murów miejskich, posiekane siatką kanałów. Nosa nie wytkniemy poza średniowiecze ale nie będziemy się przy tym ocierać o tłum. Mła bywała w tych miejscach w różnych porach dnia i zaprawdę powiadam Wam - tłumów nie było, na co dowód macie na zdjątkach. Owszem, w okolicy "Ubogich Domków" jeżdżą dorożki ale raczej z rzadka. Nie widziałam tam autobusów turystycznych czy wycieczek. A przeca to zabytkowe miejsca. Jednakże turyści chadzają tak by obejrzeć zabytki pierwszej klasy, te opisane w bedekerach i choć zaglądają do ich wnętrz rzadziej niż można byłoby przypuszczać ( być może powodem jest to iż bilety do tych atrakcji nie należą do najtańszych, Flamandowie cenią swoje skarby narodowe! ), to widocznie oblookanie z zewnątrz tych najważniejszych staroci już daje jakąś satysfakcję i ludzie nie mają potrzeby by włóczyć się po starej Brugii. Wicie rozumicie, nie na każdego działa urok starych, niezbyt wysokich kamieniczek czy małych domków, to nie wysoki, imponujący belfort czy majestatyczny kościół. Owszem, turyści uwielbiają łodzie i pływanie po kanałach ale mła ma wrażenie iż turystów bardziej kręci przepływanie pod mostami niż oblookiwanie miasta z perspektywy kanału. Jakby inne oczekiwania, mimo tego iż telefony w pogotowiu i łodzie pływają z hym... ekipami filmowymi.

Mła tak sobie myśli iż w miastach gdzie jest tak dużo pięknych miejsc, gdzie zachowano multum starych budynków i gdzie krajobraz nie uległ znacznym zmianom na przestrzeni wieków ludzie po prostu nie ogarniają i nie należy o to mieć do nich pretensji. Ludzie chcą zobaczyć takie stare miejsce, wyrobić sobie jaki taki pogląd na to jak to wszystko drzewiej wyglądało i nie łamać sobie głowy tym, kto i kiedy co zbudował, kto ten fragment miasta umieścił na swoim obrazie. Nie każdego interesuje historia sztuki czy historia w ogóle. Mła wie iż jednodniowi turyści bywają plagą dla odwiedzanych miejsc, no ale to sprawą włodarzy takich turystycznych atrakcji jest zachowanie balansu pomiędzy tymi jednodniowymi i tymi którzy przyjeżdżają do miasta na dłużej. Poza tym tzw. postawy można kształtować a to już jest kwestia propozycji i reklamy biur podróży, ulg czy opłat, które atrakcyjne turystycznie miejsca im oferują itd. Mła nie dziwią protesty mieszkańców atrakcyjnie turystycznych regionów przeciwko masowej i niszczącej turystyce, dziwi jedynie adresat. W czasie bidy covidowej były przeca dotacje a i tak ludzie w miejscowościach turystycznych w momencie kiedy turystów nie było dostali po tyłkach. Prawda jest taka iż bez turystów np. południe Europy nie za bardzo będzie miało z czego żyć. Jak ktoś tu kogoś zawodzi to nie turyści mieszkańców tylko politycy, których ci mieszkańcy wybierają.

Rzecz jasna iż w masie turystów trafiają się tacy, iż człowiek się zastanawia po cholerę to to z domu się ruszało, kiedy wystarczyło tylko powklejać swój wizerunek na odpowiednim tle i wstawić w społeczniaku. W takich wypadkach mła sobie myśli jakby było miło bez sztucznego tłoku robionego przez ludzi zainteresowanych sobą na tle. No ale są w tym tłumie zwiedzających ludzie, którzy chcą po prostu zobaczyć miasta czy tam inne kaniony na żywca, mają do tego prawo. Nie należy wszystkich wrzucać do jednego worka z napisem turystka masowa i twierdzić iż wycieczki jednodniowe to samo zło. Zła to jest chciwość, która dopuszcza do zadeptywania. Wicie rozumicie, wcale nie tanio ale za to dużo, vide tłumy w Kaplicy Sykstyńskiej w Muzeach Watykańskich czy oglądanie pleców turystów przed obrazem Giocondy w Luwrze.

No dobra, do konkretów - jaka jest ta Brugia mniej oczywista? Przede wszystkim bardzo bliska tej Brugii turystycznej, czasem wystarczy skręcić tylko w uliczkę odchodząca od wycieczkowego szlaku, by znaleźć się w innym świecie. W spokoju podwórek, ogrodów, które porastają rośliny słabo kojarzące się z północną Europą, w miejscach gdzie żyją mieszkańcy Brugii. Wiecie, tacy, którzy jeżdżą do marketów a nie tylko kupują w sklepikach z ofertą dla odwiedzających miasto. W takich miejscach też można trafić na muzea, często utworzone przez organizacje non profit lub osoby prywatne. To muzea "życia codziennego", tak mła je określa. Nie ma tam dzieł wielkich mistrzów i zabytków klasy 0, są za to ekspozycje przybliżające nam codzienność sprzed stuleci. Można zobaczyć hale słodowe i strychy zbożowe w browarze, chlapnąć sobie dobre brugijskie piwko, coby skosztować efektu tych suszeń, wypalań i warzenia. Można też zobaczyć czym i jak farbowano niegdyś wełnę, podstawę bogactwa średniowiecznej Brugii ( na mła wielkie wrażenie zrobiły kolory przędzy uzyskane z marzanny barwierskiej Rubia tinctorum, w zależności od tzw. bejcowania czyli moczeniu tworzywa w chemicznych roztworach ), jak robi się czekoladę i to w tzw. stosownych okolicznościach, bo muzeum mieści się w XV - wiecznej dawnej winiarni Huis De Croone.

Najbardziej codziennym z muzeów codzienności jest Muzeum Folkloru - Volkskundemuseum. Znajduje się w Schoenmakersrente, w "Ubogich Domkach" czyli zespole przytułków wzniesionym w XVII wieku. Gdzieś koło 1820 roku stały się one własnością "Brugse Maatschappij der Schoenmakers" czyli "Brugijskiej Wspólnoty szewców" i z tego czasu pochodzi ich nazwa. W 1906 roku domki przeszły w ręce Komitetu Przytułków Cywilnych. W kolejnych latach były zaniedbane, a po II wojnie Światowej pozostały niezamieszkane, tak iż obawiano się rozbiórki. Żeby temu niszczeniu zapobiec kupiono je w 1965 i przeniesiono do nich zbiory etnograficzne z ratusza. Jest co oglądać, w Brugii rzemiosło zawsze ocierało się o artyzm. Nieco dalej od centrum, ale bez przesady - ledwie dwudziestominutowym spacerkiem ślimaczym, znajduje się dzielnica tkaczy, wiatraki i bramy. Bram w Brugii było niegdyś siedem, do dziś zachowały się cztery: Gentpoort, Ezelpoort, Smedenpoort i Kruispoort. Bramy zostały zaprojektowane przez architektów Maarten van Leuven i Jan van Oudernaerde, wybudowano je w tym samym czasie, między rokiem 1400 a 1406. Wiatraki można oglądać idąc od Kruispoort. Dwa z wiatraków przeniesiono tutaj z innych rejonów miasta. Dwa pozostałe, zabytkowe, na południu to: Sint-Janshuismolen, stojący w pierwotnym miejscu i przez cały czas sprawny ( co zadziwia, bo zbudowano go w 1770 roku ), oraz Koeleweimolen pochodzący w 1765 roku, który został przeniesiony do Dampoort w 1996 roku. W obu tych wiatrakach urządzono muzea. Malutkie, takie właśnie wiatrakowe.

Kanały i łażenie wzdłuż nich to też metoda na ucieczkę w ciszę i brak tłumów. Nie wszędzie po kanałach śmigają łodzie z turystami. Mła już Wam troszki o kanałach pisała, teraz przyjrzymy się nieco uważniej. Nie wierzcie w żadną Wenecję Północy, Wenecja to Wenecja, miasto wyrosłe na wyspach na lagunie, Brugia wyrosła przy rzece Reie którą połączono z czymś co niegdyś nazywało się Sincfala a później zmieniło na Zwin, co było prawdopodobnie pierwotnie głęboko wchodzącą w ląd zatoką morską, która później stała się ujściem rzeki Skaldy. Tak po prawdzie to morze stworzyło Brugię, miasto leżące w głębi lądu a to wszystko za sprawą pamiętnego sztormu w 1134 roku. Tu mła Wam zapoda czym jest prawdziwy sztorm, taki, który zdarza się raz na100 do 1000 lat. Wyobraźcie sobie morze, które występuje z brzegów, nie są to fale tsunami ale masy wody gnane przez energię wiatru, które na szelfie wypiętrzają się tak iż pondoszą poziom morza. o ile sztorm zegra się z pływami to strach się bać, bo przy przypływie masy wody po prostu wdzierają się daleko w ląd. Zwin został powiększony przez taką właśnie falę sztormową. Po przejściu tej fali ujście rzeczne miało ponad 6 km szerokości, źródła podają, iż Zelandia przekształciła się wówczas z lądu stałego w archipelag, jakby poprzednia fala sztormowa 1014 była tylko zapowiedzią iż Zelandia to kraina wysp. Już wiecie z czym mamy do czynienia, z czymś co przemeblowuje krajobraz w sposób nagły. Z czasem wody rzeczne zaczęły zamulać ujście, bowiem rekultywacja równiny zalewowej na prawym brzegu rzeki Zwin sprawiła, iż ​​morze miało mniejsze możliwości czyszczenia koryta podczas sztormów i wpływanie przez morze do rzeki by płynąć do Brugii robiło się niebezpieczne ale przez pareset lat Brugia położona ponad dwadzieścia kilometrów w głąb lądu była w zasadzie portem prawie iż morskim, dzięki połączeniu wód słonych i słodkich kanałem Nieuwe Reie.

Tak naprawdę statki morskie dopływały do miejscowości Damme, bo Brugijczycy wpadli na pomysł spiętrzenia wód i przeładowywania towarów i pływania barkami po nowym kanale do ich miasta. Brugii nikt nie mógł zaatakować flotą od strony morza, lekcja dana przez Wikingów została zapamiętana. Damme z tej okazji się solidnie wzbogaciło, zresztą niedługo po zostaniu zewnętrznym portem Brugii, stało sie też zwenętrznym portem Gandawy. Postępujące zamulenie Zwin spowodowało, iż Brugia stała się niedostępna i trzeba było zbudować kolejne porty "morskie" poza miastem. Po Damme przyszła kolej na Hoeke, Mude nazywane dziś Sint Anna ter Muiden i Sluis. W pierwszej połowie XV wieku powstał port w Antwerpii i skończył się rumakowanie. Handel morski przeniósł się na północ i Brugia zubożała, miasto nie było już w stanie finansowo utrzymać otwartego Zwin. Zamulanie postępowało w szybkim tempie. W XVI i XVII wieku działalność żeglugowa i portowa przy Spiegelrei i Kraanrei zmnalała, nie tylko przez przeniesienie handlu do Antwerpii. W mieście bowiem budowano tzw. kanały wewnętrzne.

Wewnętrzne bo to jest tak iż stara Brugia otoczona jest wodą, to kanały pełniły tu też rolę obronną wyznaczają granicę "Brugse ei" ( można to tłumaczyć jak brugijskie jajo ale chodzi tu o centrum miasta, mające owalny kształt ograniczony wodami ). Na wschodzie i północy kanały te zostały wykopane jako tzw. Ringvaart , biegły wzdłuż murów miasta. . Rzeka z kolei przecina miasto z południa na północ. Znajduje się tam łuk tzw. kanałów wewnętrznych a pomiędzy nimi znajduje się jeszcze Coupure, kanał wykopany późno, bo w latach 1751- 1753 jako część drogi wodnej, która miała połączyć Gandawę, Brugię i Ostendę. Kanały są częścią historii Brugii, część stworzona z naturalnych rzek, część będąca wyłącznie tworem inżynierii, budowane w różnych czasach, zasypywane, wykopywane, prostowane, zwężane, kryte. Zdarzało się iż ich stan wołał o pomstę do nieba, np. taki Spiegelrei, przepływający przez średniowieczną handlowo - portową dzielnicę miasta, kiedy od końca XVIII wieku nie było już przejścia dla statków do Grote Markt, stał się w dużej mierze stojącą wodą i otwartym kanałem ściekowym. Omal go wtedy nie zasypano. Kanały, mury i bramy zapewniały Brugii bezpieczeństwo, z czasem coraz bardziej iluzoryczne ale w średniowieczu wystarczyło by czuć się troszki bardziej pewnym iż interesy są chronione. Dziś turyści płynąc kanałami wśród stad łabędzi jakby nieświadomi iż płyną po "wodach obronnych".

Żeby pokumać jak to z tą rolą obronną wód było trzeba się udać na południe od beginaża do parku zwanego Minnewaterpark. Stoi tam Poertoren, wieża która pełniła funkcję miejskiego magazynu prochu od 1477 roku. Jej nazwa wywodzi się od zachodnioflandyjskiego słowa oznaczającego proch - poer. Budowla choćby dziś robi wrażenie, Poertoren ma 18 metrów wysokości i średnicę 8 metrów, ściany mają grubość około 1,3 metra. Tę wolnostojącą wieżę zbudował w latach 1397 - 1398 Jan Van Oudenaarde jako część tzw. bramy wodnej. Brama wodna to brama w murze twierdzy umożliwiająca dostęp do miasta przez rzekę lub wykopany szlak wodny. Takich przejść w murze miejskim, które służyły także do ​​odprowadzania ścieków do rzeki poza miastem i czerpania z niej wody bylo w mieście więcej, tak jak i wież. Początkowo miała być budowa murów i pięciu wież między wodami Minnewater i Katelijnepoort ale wyszło inaczej. W latach 1400 - 1401 Maarten van Leuven z Janem Van Oudenaerde, zbudował drugą wieżę na wschodnim brzegu Minnewater. Wieża była o kilka metrów krótsza, stąd jej nazwa Mała Wieża. Obie wieże pierwotnie były połączone drewnianym mostem. Do dziś przetrwała tylko wieża Poertoren, którą w dokumentach zawsze określa się mianem Dużej Wieży. Mła była zafascynowana zamkiem w tym budynku, fociłam namiętnie czerwone drzwi Poertoren, podobnie jak później fociłam czerwony most w Minnewater Park.

Wydaje się niby taki mało brugijski, bardzo nowoczesny i wogle. Jednakże ten czerwony most nie jest wcale niczym dziwnym w Brugii, w mieście jest całkiem sporo nowoczesnych konstrukcji, im dalej od turystycznego centrum tym więcej można spotkać nowych budynków. Niektóre w niczym nie przypominają malutkich gotyckich kamieniczek czy imponujących budynków z późniejszych stuleci. Co prawda widać przywiązanie do tradycji, choćby na zwyczajnej skrzynce na listy występują zdziwne postacie z obrazów mistrza Boscha, ale nowoczesność w domu i zagrodzie występuje. Dla mła to dowód iż Brugia nie jest tylko miastem dla turystów, skansenem po ktorym tupią wycieczki ludzi z rozdziawionymi gębami ze tak tu się wszystko, Panie tego, zachowało. Brugia żyje swoim własnym życiem, w którym turyści i owszem, odgrywają niepoślednią rolę - witajcie kochane pieniądze - ale nie są tym co stanowi dla brugijczyków temat numer jeden. Tak po prawdzie z Brugią jest podobnie jak z Wenecją, poza starym miastem inne dzielnice Brugii i Wenecji nie funkcjonują w powszechnej świadomości. Hym... to tak jakby Gdańsk sprowadzić tylko do Starego i Głównego miasta. Brugia ma 120 000 mieszkańców, w starej Brugii mieszka ich 20 000. Tak po prawdzie w Brugii zwiedzamy tylko starówkę, mało kto wychodzi z "Brugse ei" na dalsze wycieczki, choć okolica urodna sama z siebie i w dodatku naćkana zabytkami jak baba rodzynkami.

Wystarczy troszki pokręcić się po mieście, wleźć do pijalki w której zbierają się na przedpołudniowego pokerka miejscowi emeryci, posłuchać tego flamandzkiego gulgotania na temat reprezentacji Belgii w piłce nożnej, połazić po sklepach z wysortami, w których nie kłębią się turyści tylko jak najbardziej miejscowy tłumek, by pokumać iż wbrew narzekaniom brugijczyków na gentryfikacje i zamieranie miejskiego życia, to na starówce się żyje. Fakt, żyje się w dużej mierze z turystów ale nie jedynie z nich. Generalnie to w tej chwili cała Brugia raczej żyje z portu Zeebrugge. Bruggelingen, jak sami siebie nazywają brugijczycy, dość rozsądnie dywersyfikują dochody. Brugia słynie z produkcji piw, choć w mieście działają w tej chwili tylko trzy browary. Jednakże ilość marek, która do nich należy jest zacna, np. taki Bourgogne des Flandres, moje ulubione belgijskie piwo, produkowane w Brugii od 1911 roku i częściowo w Itterbeek. Bourgogne des Flandres to cud piwowarstwa dla mła, piwo mieszane, bazujące na lokalnie warzonym brązowym piwie, z dodatkiem lambica ( lambic to piwo, które powstaje w wyniku tzw. spontanicznej fermentacji z udziałem dzikich drożdży pochodzących z powietrza z zewnętrz., warzone ze słodu jęczmiennego, niesłodowanej pszenicy oraz dużej ilości starego chmielu, fermentowane w dębowych beczkach ) z browaru Timmermans. Bardzo znanym piwem jest także Brugse Zot Blond, piwo górnej fermentacji. W ogóle odmiany Brugse Zot cieszą się zasłużoną sławą, dobre z nich piwka. Nazwa marki świadczy o tym iż brugijczycy mają do sioebie sporo dystansu i iż potrafią zarobic na wszystkim, choćby na legendzie o wlasnej glupocie.

Mieszkańcy Brugii nazywani są "Bruges Zotten" czyli "głupcami z Brugii". Ten mało chwalebny przydomek zawdzięczają legendzie o uwięzieniu Maksymiliana I Austriackiego, małżonka Marii Burgundzkiej, przyszłego cesarza rzymskiego. Otóż Maksymilian nie bardzo kumał flandryjskich wolności, więc podczas drugiego Powstania Flamandzkiego brugijczycy postanowili go z nimi zapoznać tak bardziej szczegółowo. W lutym w 1488 roku obywatele Brugii uwięzili Maksa i stracili kilku jego zwolenników, następnie trzymali go w niewoli w mieście przez ponad cztery miesiące, po czym warunkowo zwolnili. Oczywiście wnerwiony Maksiu odwołał warunki, ale dopiero po tym, jak jego ojciec Fryderyk III poszedł na Brugię z armią cesarską. W ramach kar za uwięzienie Maksiu zakazał organizowania dorocznych jarmarków i innych uroczystości. Aby go uspokoić, Brugia zorganizowała na jego cześć huczne przyjęcie, a następnie zwróciła się o pozwolenie na zorganizowanie kolejnego dorocznego jarmarku , zebranie podatków i... wybudowanie nowego domu wariatow. Maksiu się zapultał i wtedy padło z jego ust - "Zamknij wszystkie bramy Brugii, a powstanie dom wariatów!" Jednakże zdawa się vze w tym szaleństwie brugijczyków tkwi metoda. no dobra, na dziś to wszystko. Następną razą mła zabierze Was na wycieczkę kościółkową. Brugia kościółkowa jest ciekawa, miejscami wręcz imponująca.

Idź do oryginalnego materiału