Blizny i przyjaźń: opowieść o niezłomnym duchu

23 godzin temu

Blizny i przyjaźń: historia niepokonanej duszy

Siedzimy z Kasią na jej balkonie na 10. piętrze nowego bloku na obrzeżach Wrocławia. Kasia z tatą i babcią wprowadzili się tu cztery lata temu. Jej ojciec jest prawnikiem w firmie budowlanej, która stawiała ten blok. Mieszkanie wybrali z przestronnym balkonem specjalnie dla Kasi, żeby mogła realizować swoją pasję. Ojciec mógł sobie na to pozwolić. Balkon jest ocieplony: podłogowe ogrzewanie, kaloryfery, ściany wykończone reliefową płytką, przyjemną w dotyku. Kasia ma obsesję na punkcie roślin doniczkowych i rybek akwariowych. W mieszkaniu jest pięć akwariów – po jednym w każdym pokoju i tutaj, na balkonie.

To akwarium jest narożne, z miękkim podświetleniem i skomplikowanym systemem filtracji, o którym nie mam pojęcia, a Kasia potrafi opowiadać godzinami. W środku stoi ceramiczny zamek z arkadami i wieżyczkami. Rybki wypływają z jego okien, jak strażnicy podwodnego królestwa. Cztery jaskrawo-pomarańczowe, których nazw wciąż zapominam, i jedna niezwykła – sum, którego Kasia nazywa brązowym glonojadem. To sanitariusz akwarium, czyściciel.

Kasia wie o swoich rybkach wszystko. Jest aktywna na forach akwarystów, pisze artykuły dla tematycznych stron, gdzie jest szanowana. Z taką samą pasją zajmuje się roślinami. Po przeprowadzce do nowego mieszkania jej pokoje zamieniły się w kwitnące dżungle. Na balkonie pnie się bluszcz, wiszą doniczki z fiołkami, stoją miniaturowe świerki i bonsai.

Siedzimy w tej zielonej oazie, patrząc przez ogromne okno na Odrę, dachy domów i park w oddali. Po prawej stronie huczy trasa prowadząca do Oławy i Strzelina. Kasia opowiada o wycieczce z tatą po jagody. Zajechali w taki zadupie, gdzie dotarł tylko ich terenówka. Nazbierali pełne kosze, potem trzy dni z babcią gotowały konfitury.

— Szkoda, iż tata teraz prawie nie bywa w domu. Pracuje choćby w weekendy. Pogada jest świetna, ale niedługo zaczną się deszcze i nigdzie nie pojedziemy. Gosia, może spróbujemy jeszcze raz zrobić zdjęcia? — Kasia patrzy na mnie błagalnie.

Wzdycham. Idziemy do jej pokoju – tak samo zielonego i przytulnego jak balkon. Kasia siada przed samodzielnie zrobionym białym tłem. Robię kilka zdjęć, potem próbujemy je obrobić na laptopie. Potrzebne jej są fotografie do dokumentów, ale zadanie wydaje się niewykonalne.

Zdjęcia nie wychodzą. Albo jestem kiepskim fotografem, albo chodzi o coś innego.

— Kasiu, przestań się przejmować. Na dole jest fotostudio, zaraz zbiegnę i się dogadam.

Kasia niechętnie się zgadza. Wciska się w fotel na balkonie, otula kocem i odwraca się do okna.

Biorę klucze do mieszkania i zbiegam na dół. Fotograf – młody chłopak, nudzi się przy ladzie. Wyjaśniam, iż potrzebujemy zdjęć do dokumentów, ale sesja będzie u nas, na 10. piętrze.

— To będzie kosztować…

— Nieważne, ile. Zdjęcia są potrzebne dziś, pilnie.

Wchodzimy na górę. Chłopak zamiera przed akwarium na balkonie, zachwycony, wpatrując się w rybki. Kręcę się niepewnie.

— Proszę pana… Postaraj się nie zwracać uwagi… Dziewczyna ma poważne blizny na twarzy, dlatego nie przyszła do studia. Proszę…

— Spoko. Klient płaci, reszta to nie moja sprawa.

Wołam Kasię. Wychodzi, owinięta w koc jak w kokon, siada cicho przed tłem. Fotograf ustawia aparat, zerka na nią ciekawsko.

— Gotowe. Zdejmij koc.

Kasia powoli odsłania twarz, prostuje się. Twarz fotografa blednie, w oczach miga szok.

— Cholera… — wymyka mu się.

— Rób swoje — mówi Kasia głucho.

Szybko naciska spust migawki, a ja odprowadzam go do drzwi.

— Siostra?

— Nie, najlepsza przyjaciółka. Jest niesamowita, silna…

— Wierzę. Ale następnym razem uprzedź wcześniej.

— Uprzedzałam…

— Tak, ale kiedy zobaczyłem… Od ilu lat tak wygląda?

— Dwadzieścia dwa.

— O kurde… Biedaczka.

Podaję mu pieniądze. Odmacha ręką:

— Przyjdź za godzinę, zdjęcia będą gotowe.

Wracam do Kasi. Znów jest na balkonie, w kocu, ramiona jej drżą – płacze. Przytulam ją, głaszczę po głowie, kołyszę jak dziecko.

— Nic nie szkodzi, Kasieńko. Wszystko mija, i to też minie. Patrz, liście w parku już zupełnie żółte. Chcesz, żebym poszła po twoje ulubione klonowe? A może po lody? Urządzimy ucztę?

— Lody są w lodówce, Gosiu. Jedz… Ja nie mam ochoty.

Dziesięć lat temu szłam korytarzem szpitala we Wrocławiu. Pielęgniarki, lekarze, salowe uśmiechali się do mnie, witałam się ze wszystkimi.

Na dyżurce siedziała starsza pielęgniarka:

— Gosia, jak długo byłaś w domu? Cztery miesiące? Znowu się cerujesz?

— No, Teresa. Oby ostatni raz.

— Zobaczymy, gdzie cię wpakujemy… Pierwszy oddział w remoncie, ciasnota. choćby w dziecięcej sali łóżka ściskają.

Zajrzałam przez szybę do dziecięcej. Dziesięć łóżeczek zamiast sześciu, wszystkie zajęte.

— Jest miejsce w dwunastce. Wejdziesz?

— Półboks? Jasne!

Teresa westchnęła, uśmiechnęła się krzywo.

— Chodź. Tam jest fajna dziewczyna, Kasia Nowak. W waszym wieku. Tylko… trzeba się do niej przyzwyczaić. Też się poparzyła. Mocno.

— E tam, poparzyła się. Większe rzeczy widziałam.

Dwunastka to prawie luksus. Prysznic, toaleta, mała lodówka, dwa łóżka funkcjonalne. Można choćby telewizor postawić.

Weszłam. Moje łóżko przy drzwiach było wolne. Przy oknie siedziała postać, owinięta kocem z głową. Pielęgniarka zapaliła światło, pomogła rozpakować rzeczy. Dziewczyna milczała, patrząc spod koca. Widać było tylko oczy.

— Kasieńko, to Gosia. Jest dobra, wyłaź.

Pielęgniarka ściągnęła koc. Zamarłam. Kasia nie miała twarzy. Ani włosów, ani uszu, zamiast nosa – dziurki, ust prawie nie widać. Szyję podtrzymywał kołnierz z gąbki. Nie miała policzków – same blizny,Na balkonie zapadła cisza, tylko rybki pluskały się w akwarium, a my z Kasią trzymałyśmy się za ręce, wiedząc, iż najważniejsze jest to, czego nie widać.

Idź do oryginalnego materiału