Blizny i przyjaźń: opowieść o niezłomnej duszy

1 tydzień temu

Blizny i przyjaźń: historia niepokonanej duszy

Siedzimy z Lilą na jej balkonie na 15. piętrze nowego bloku na obrzeżach Poznania. Lila z tatą i babcią przeprowadzili się tu cztery lata temu. Jej ojciec jest prawnikiem w firmie budowlanej, która postawiła ten blok. Mieszkanie wybrali z dużym balkonem specjalnie dla Lili, by mogła realizować swoją pasję. Tata mógł sobie na to pozwolić. Balkon jest ocieplony: podgrzewana podłoga, kaloryfery, ściany wyłożone fakturalnymi płytkami, przyjemnymi w dotyku. Lila ma obsesję na punkcie roślin doniczkowych i akwariowych rybek. W mieszkaniu jest pięć akwariów – po jednym w każdym pokoju i tu, na balkonie.

To akwarium jest narożne, z miękkim podświetleniem i skomplikowanym systemem filtracji, o którym nie mam pojęcia, a Lila potrafi opowiadać godzinami. W środku stoi ceramiczny zamek z łukami i wieżyczkami. Rybki wypływają z jego okien jak strażnicy podwodnego królestwa. Cztery jaskrawopomarańczowe, których nazw wciąż zapominam, i jedna wyjątkowa – sum, którego Lila nazywa brązowym glonojadem. To sanitariusz akwarium, sprzątacz.

Lila wie o swoich rybkach wszystko. Jest aktywna na forach akwarystów, pisze artykuły dla tematycznych stron, gdzie jest szanowana. Z taką samą pasją podchodzi do roślin. Po przeprowadzce jej pokoje zamieniły się w kwitnące dżungle. Na balkonie pnie się bluszcz, wiszą doniczki z fiołkami, stoją miniaturowe świerki i bonsai.

Siedzimy w tej zielonej oazie, patrząc przez ogromne okno na Wartę, dachy kamienic i park w oddali. Po prawej stronie huczy trasa prowadząca do Swarzędza i Kostrzyna. Lila opowiada o wycieczce z tatą po jagody. Zapuścili się w taką głuszę, iż dotarł tylko ich terenówką. Nazbierali pełne kosze, potem trzy dni z babcią gotowali konfiturę.

— Szkoda, iż tata teraz prawie nie bywa w domu. Pracuje choćby w weekendy. Pogoda świetna, a zaraz zacznie lać i nigdzie nie pojedziemy. Ania, może spróbujemy jeszcze raz zrobić zdjęcie? — Lila patrzy na mnie z prośbą.

Wzdycham. Idziemy do jej pokoju – równie zielonego i przytulnego jak balkon. Lila siada przed samodzielnie zrobionym białym tłem. Robię kilka zdjęć, potem próbujemy je obrobić na laptopie. Potrzebuje fotografii do dokumentów, ale zadanie wydaje się niewykonalne.

Zdjęcia nie wychodzą. Albo jestem kiepskim fotografem, albo chodzi o coś innego.

— Lil, przestań się przejmować. Na dole jest studio fotograficzne, zaraz zbiegnę, dogadam się.

Lila niechętnie się zgadza. Wdrapuje się na fotel na balkonie, otula kocem i odwraca się do okna.

Biorę klucze i biegnę na dół. Fotograf – młody chłopak, nudzi się przy ladzie. Tłumaczę, iż potrzebujemy zdjęć do dokumentów, ale sesja odbędzie się u nas, na 15. piętrze.

— To będzie kosztować…

— Nie ważne ile. Zdjęcia są potrzebne dziś, na już.

Wchodzimy na górę. Chłopak zamiera przed akwarium na balkonie, zachwycony rybkami. Kręcę się nerwowo.

— Rozumie pan… Staraj się nie skupiać… Dziewczyna ma poważne blizny na twarzy, dlatego nie przyszła do studia. Proszę…

— Spoko. Klient płaci, reszta to nie moja sprawa.

Wołam Lilę. Wychodzi, owinięta w koc jak w kokon, milkliwie siada przed tłem. Fotograf ustawia aparat, zerka na nią z ciekawością.

— Gotowe. Zdejmij koc.

Lila powoli odsłania twarz, prostuje się. Fotograf blednie, w jego oczach maluje się szok.

— Cholera… — wymyka mu się.

— Rób pan zdjęcia — mówi ochryple Lila.

Szybko pstryka, a ja odprowadzam go do drzwi.

— Siostra?

— Nie, najlepsza przyjaciółka. Jest niesamowita, silna…

— Wierzę. Ale następnym razem uprzedź wcześniej.

— Uprzedzałam…

— No tak, ale kiedy zobaczyłem… Jak długo już tak wygląda?

— Dwadzieścia dwa lata.

— Cholera… Biedactwo.

Podaję mu pieniądze. Macha ręką:

— Za godzinę przyjdź, zdjęcia będą gotowe.

Wracam do Lili. Znów jest na balkonie, w kocu, ramiona drżą – płacze. Przytulam ją, głaszczę po głowie, kołyszę jak dziecko.

— Nic, Lil. Wszystko mija, i to minie. Patrz, liście w parku już żółte. Chcesz, żebym poszła po twoje ulubione klonowe? Albo po lody? Urządzimy ucztę?

— Lody są w lodówce, Aniu. Jedz… Mi się nie chce.

Dziesięć lat temu szłam znanym korytarzem szpitala w Poznaniu. Mijane pielęgniarki, lekarze, salowe uśmiechali się do mnie, odpowiadałam na ich pozdrowienia.

Na dyżurce siedziała starsza pielęgniarka:

— Ania, jak długo byłaś w domu? Cztery miesiące? Znowu na naprawę?

— Tak, Tamara. Oby ostatni raz.

— Zobaczymy, gdzie cię umieścić… Pierwszy oddział w remoncie, u nas ciasno. choćby na dziecięcym łóżka ściśnięte.

Zajrzałam przez szybę na dziecięcy. Dziesięć łóżek zamiast sześciu, wszystkie zajęte.

— Jest miejsce w 12. Pójdziesz?

— Półboks? Jasne!

Tamara westchnęła, uśmiechnęła się krzywo.

— Chodź. Tam jest dobra dziewczyna, Lila Kowalska. W waszym wieku. Tylko… do niej trzeba przywyknąć. Też się poparzyła. Mocno.

— Co tam poparzyła. Widziałam już nie takie rzeczy.

12. sala – prawie luksus. Prysznic, toaleta, mała lodówka, dwa funkcjonalne łóżka. Można choćby telewizor postawić.

Weszłam. Moje łóżko przy drzwiach stało puste. Przy oknie siedziała postać, owinięta kocem po czubek głowy. Pielęgniarka zapaliła światło, pomogła rozpakować rzeczy. Dziewczyna milczała, patrząc spod koca. Widać było tylko oczy.

— Lilu, to Ania. Jest dobra, wyłaź.

Pielęgniarka ściągnęła koc. Zamarłam. Lila nie miała twarzy. Nie było włosów, uszu, zamiast nosa – otwory, warg prawie nie widać. Szyję podtrzymywał gorset z pianki. Policzki – same blizny, jak u mnie na plecach i nogach. Ale moje zasłaniało ubranie. A jej…

Jej oczy – ogromne, ciemnobrązowe – wydawaLila uśmiechnęła się tymi oczami, tak jasnymi i pełnymi życia, iż na chwilę zapomniałam o wszystkim, co nas różniło.

Idź do oryginalnego materiału