BAJKA O ZWYKŁYM GOSPODARZU

3 godzin temu

Był sobie pewien rolnik. Zwyczajny, niebogaty. Dom stary, trochę zwierząt: dwie krowy, trzy kozy, trzy kaczki, dziesiątka kur, które znosiły jaja, i kawałek ziemi. Niezły ten kawałek siał tam kukurydzę, kartofle, a czasem i Bóg wie co. Żeby przeżyć. Dwie krowy, trzy kozy, trzy kaczki, kury, pieska Dżesię i dwie kotki. A wszystko to, proszę państwa, jeść chce. I on też lubi coś przegryźć. Tak.

W szopie stał stary ciągnik i różne graty do siania i sprzątania. A zwierzęta uwielbiały swojego człowieka. Bo traktował je jak rodzinę. Rozmawiał z nimi, dzielił się ostatnim kęsem. Tak. Gdy któreś zachorowało, brał je do domu i pielęgnował jak własne dziecko.

Inni rolnicy z okolicy śmiali się z niego. Uważali, iż powinien oddać je na mięso dostałby pieniądze, mógłby odnowić sprzęt. Nie musiałby tyle wydawać na paszę. Zaoszczędziłby z plonów, a może może jakaś kobieta zwróciłaby wreszcie na niego uwagę. Bo taki dziad? Kto go zechce?

On się nie martwił. Zawsze się uśmiechał i odpowiadał:
Nie mogę. To moja rodzina.

W gospodzie, gdzie w weekendy zbierali się rolnicy, żeby się spotkać i wypić po kieliszku, te słowa traktowano jak żart. Ludzie popijali, grali w bilard i tańczyli. Była tam choćby kapela, która grała stare, dobre country. I rolnicy, rolniczki, kelnerki i cała reszta wirowała w takt. O, jak to wyglądało! Ale nasz rolnik nigdy nie tańczył.

Nie miał choćby porządnych butów. Gdzie mu tam kupić nowe, skórzane, prawdziwe kowbojskie. Żeby tak jak inni.

A jedna kelnerka wciąż na niego spoglądała. Takiego spokojnego, miłego faceta z dobrymi, uśmiechniętymi oczami. Kilka razy próbowała go wyciągnąć do tańca, ale Rolnik robił się czerwony jak burak, chował swoje stare, zniszczone buty pod stół i mamrotał:
Przepraszam, panienko Dziś za dużo wypiłem, kręci mi się w głowie.

Co on tu plecie? irytowała się kelnerka. Przecież ledwo jeden kieliszek łyknął!

Więc jeden z rolników wyjaśnił jej sprawę:
Trzyma w domu kupę zwierzaków, ledwo je wykarmia. Od lat mu powtarzamy sprzedaj je, będzie lżej.

A on? spytała kelnerka.

A głupi odparł rolnik. To, mówi, moja rodzina.

Wtedy inny rolnik wybuchnął śmiechem, próbując objąć kelnerkę i pocałować. A w Polsce, moi drodzy, kelnerki bywają bardzo stanowcze.

Jednym prostym ciosem w szczękę rolnik wylądował na podłodze. Pub oszalał z zachwytu. Tak.

A kelnerka patrzyła teraz na rolnika zupełnie inaczej. Podkładała mu darmowe burgery. On czerwienił się, jąkał i odmawiał. Krótko mówiąc Bóg wie, o co tu chodzi. Czy to nieodwzajemniona miłość? A może wręcz przeciwnie?

Żyli w miłości, ale on czuł się ciężarem. Biedny rolnik, ledwo wiążący koniec z końcem. Niby nic wielkiego. Tak.

A tymczasem nadeszła pora siewów. Więc jego zwierzęta szły za ciągnikiem i dodawały mu otuchy. A Dżesię czasem zabierał do karczmy, chował pod stołem i karmił darmowymi burgerami. Sam nie jadł wolał ją.

Kelnerka patrzyła na to i nie wiedziała, jak zareagować. Czy splunąć i szukać kogoś lepszego? Czy może rozpłakać się? A potem usiąść mu na kolana, objąć, pocałować i spytać wprost:
Dlaczego nie spojrzysz na mnie? Dżesię karmisz, a mnie nie pocałujesz?

I na tę myśl jej oczy robiły się wilgotne, a ona wzdychała cicho.

Nie wiadomo, jak by się to skończyło, gdyby pewnego wieczoru, gdy rolnik siadł na ławeczce w podwórku, a wszystkie zwierzęta zebrały się wokół nie zrobiło mu się słabo. Naprawdę słabo. Serce. Ciężko samemu wszystko dźwigać.

Westchnął, złapał się za pierś i upadł.

Zwierzęta natychmiast zbiegły się wokół niego. Zaczęły piszczeć, skrzeczeć, beczeć, gdakać Tylko Dżesię nasłuchiwała bicia serca swojego pana.

Cicho! zaszczekała. Cicho! Źle. Słabnie.

Potrzebuje pomocy. Wiem, gdzie biec powiedziała Dżesię. To ta karczma. Biegnę po pomoc, a wy zostańcie przy nim.

I pognała co sił w łapach do znajomego baru, gdzie częstowano ją burgerami. Takie to sprawy.

Bieg nie był długi, ale jednak pół godziny.

Gdy wpadła do środka, kapela grała pełną parą, a goście, podgrzani whisky lub domową bimberką, odtańczyli już niejednego. Dżesię próbowała zwrócić na siebie uwagę, szczekała rozpaczliwie, ale nikt nie słyszał. Wszyscy tupali butami, kręcili się, hałas był nieziemski.

Aż nagle drzwi baru wraz z stA wtedy wszystkie zwierzęta wbiegły do środka, przewracając pół gospody, i zerwały taki harmider, iż w końcu ktoś zrozumiał trzeba ratować rolnika, i zerwali się wszyscy, by jechać mu na pomoc, a kelnerka pierwsza wskoczyła do auta, trzymając Dżesię na kolanach, i tak to się skończyło, bo czasami największą moc ma to, co wydaje się najsłabsze.

Idź do oryginalnego materiału