Są miejsca w nadprośniańskiej puszczy, do których człowiek od wieków nie ma przystępu. Nie dojrzysz tam drzewa powalonego ludzką ręką, udeptanej obutą stopą ścieżyny, która snuje się wśród kniei w tę i we w tę niby nitki w pajęczynie, ani też smugi dymu leniwie wydobywającej się z komina chałupy, gdzie gospodyni warzy strawę dla męża i dziatek. Nie usłyszysz tam nawoływań tychże dziatek, które podjadłszy do syta pyrów z okrasą, pobiegły do boru za grzybem, jagodą tudzież dla zabawki. Narobiły przy tym tyle hałasu, ile czarcie ucho udźwignąć nie zdoła, choćby i zatkać je pszczelim woskiem. Nie zakłóci tam ciszy ani ryk bydląt gonionych o zachodzie słońca do zagrody, gdzie czeka już gospodyni z cebrzykiem na mleko, ani rzępolenie skrzypek dobiegające z karczmy, w której gospodarze raczą się tym i owym, potem zaś pokrzykują: „u hu, hu, hu”, aż się trzęsą ściany, aż się próchno sypie z powały, ani też dźwięk kościelnych dzwonów przyzywający na jutrznię. Czart Olbina znał w kniei takie miejsca i nie raz nie dwa odwiedzał je, by nieco odpocząć od monotonii życia na bagnach tudzież od zgiełku, który czynią ludzie.
Szczególnie upodobał sobie dużą polanę pośrodku puszczy. Ocieniona baldachimem koron starodrzewu, raz - iż latem skutecznie chroniła przed spiekotą, zimą zaś przed lodowatym powiewem północnego wiatru, dwa – iż nocą stawała się swego rodzaju areną dla wilków, które w owym czasie zwano leśnymi psami. Nasz diablik, czy to przez wzgląd na stare dzieje, kiedy wilki żyły z czartami pospołu jak brat z bratem, jedne wspierając drugich w niełatwej sztuce zwodzenia na manowce, czy to z nudów, często gościł na owej polanie, biorąc udział w wilczych naradach tudzież przyglądając się gonitwom młodzików. A było na co popatrzeć!
Statystyki: autor: Alicja Jonasz — 02 gru 2024, 08:35