01. 01. 25 / branimir

publixo.com 1 dzień temu
01. 25
Taki spacer, bo wolny dzień, a właśnie zaczął się nowy rok. Puste ulice miasto wyłączone. Nie ma przechodniów. Nie ma samochodów, a jeżeli je słychać jadące to na sąsiednich ulicach. Chłód, jest koło zera. I wieje chłodny, wyrazisty wiatr. Idąc przez osiedla wciąż jednak słyszę odgłos butelek wrzucanych do pojemników w śmietnikach – to taki charakterystyczny odgłos, niosący się w tym chłodnym powietrzu. Przy chodnikach walają się szczątki fajerwerków. Sylwestrowy wieczór jeszcze skleja powieki, przygniata kołdrami. Wypiłbym piwo – zimne, żeby nie doznać szoku termicznego – bo zimno, ale jedna, druga, trzecia „Żaba” są nieczynne. Czwarta otwarta, więc…
Uch, po piwie jakoś lepiej. Docieram do dworca kolejowego w Kielcach, patrzę w lewo, w prawo. To nie może być koniec spaceru, brak koncepcji jego dalszego ciągu, więc niech decyduje los. Rzucam monetą: los decyduje – jedź nad zalew. Jadę.
Taki pomysł: dojść wzdłuż Dąbrówki do centrum miasta pijąc kolejne piwo, dolinami ( to jeden z takich kieleckich polderów zalewowych). Ludzie! Ktoś jedzie rowerem, ktoś biegnie niespiesznie, ktoś prowadzi psa. Ale jest tu jakieś życie. Idę wschodnim brzegiem rzeki. Pod stopami mam alejkę, a adekwatnie jej resztki. Od strony osiedla Sady drobne, albo ciut większe, strumyki sączą wciąż wodę cieknącą ku Dąbrówce. Asfalt alejki wypłukany tymi ciekami wodnymi tu i tam zanika. Te drobniejsze są pokryte lodem, te żwawsze sączą się wśród lodu. Ku rzece.
Samotny spacer, bo wszyscy potencjalni uczestnicy – poza mną – nie odbierali telefonów. Domniemam, iż ich sylwestrowy wieczór był nad wyraz udany. Idę więc dolinami ku centrum miasta, patrzę na zegarek i odbijam na wschód. Bo idąc prosto zbyt gwałtownie dotarłbym do punktu startowego. Więc skręcam z dolin na Nowy Świat ku centrum. Idę sam, więc koncentruje się na detalach otoczenia, a nie na rozmowie ze współspacerowiczami. Zwracam uwagę na te resztki fajerwerków i na chusteczki, w które ktoś wycierał ciemnobrunatną substancję, porzucone na chodnikach. W centrum moją uwagę przyciąga wywieszka na drzwiach ksero na Dużej: „ po otwarciu drzwi prosimy o wejście do środka ( nie zadawanie pytań przy otwartych drzwiach)”. Przy kieleckiej katedrze panowie odpalają sobie samochody z przewodów łączących jeden z drugim. W tej okolicy więcej ludzi, chyba tych zmotywowanych tym, by dotrzeć na mszę. Przy tym chłodzie to też niezły pomysł na zwalczenie kaca, taka msza w południe… No i dla mnie widok ludzi wyprowadzających dzieci na spacer – pewnie z oporami ze strony tych ostatnich – bo jest pretekst.
Przechodzę na mroczną stronę miasta – Czarnów. Ale nie tym tunelem, tylko tym bocznym, przy SHL –ce. Jakieś nowe grafitti? Bo tu nie ma monitoringu. Owszem, tak, są. Gówniarskie mazaje. Ten jest cwel, a tamten cipa. I swastyki. W tunelu to z pewnością nie są symbole słońca, to tylko gówniarskie fascynacje faszyzmem. Grafitti umiera – tak myślę patrząc na te napisy.
Idę ku ostatniej „żabce”, ku ostatniemu piwu. Dopalam papierosa, chcąc kiepa wyrzucić do kosza. Akurat wypada to przy siedzibie 10 ŚBOT. Nie ma tam żadnego kosza. Na chodniku. Cofam się, by zobaczyć, czy może przed wejściem do budynku jest jakiś. Nie ma. Boją się bomby pułapki w koszu czy może to takie praktyki surwiwalowe: ukrywaj swoje śmieci? Obok jest teren po Prestalu, gdzie w czasie jakiś zajęć parkowali swe furki terytorialsi. No i parking od Mielczarskiego, też zapchany w czasie tych zajęć. A na ogrodzeniu Prestalu ogłoszenie: zakaz parkowania na całej długości działki – rusza budowa. Podpisane: komendant ochrony 10 ŚBOT.
Ostatnie piwo, pite już przed blokiem. Patrzę na te sąsiednie bloki i myślę. Tylu ludzi je zamieszkuje. Tyle kontaktów mam w telefonie. I nie ma z kim wyjść na noworoczny spacer z piciem piwa. Ze mną jest coś nie tak czy z nimi? A może z nami wszystkimi?
Dobra, wygórowane mam oczekiwania w stosunku do otoczenia.


Idź do oryginalnego materiału