Dzisiaj zrozumiałam, iż moje szczęście nie ma granic. Postanowiłam spędzić weekend w rodzinnej wsi, odwiedzając starzejącą się matkę i siostrę. Mieszkam i pracuję jako kardiolog w wojewódzkim szpitalu, więc rzadko udaje mi się wyrwać w rodzinne strony.
Mam czterdzieści pięć lat, jestem atrakcyjną kobietą, dawno temu byłam zamężna i urodziłam córkę. Dziewczyna skończyła studia, wyszła za mąż za kolegę z roku i wyjechała do jego rodzinnego miasta. Z mężem byliśmy razem siedem lat, ale okazaliśmy się zbyt różni. Rozstaliśmy się za wspólną zgodą.
— Dobrze, iż mam trzy dni wolnego — cieszyłam się w duchu. — Muszę wstąpić do supermarketu i kupić coś dla mamy i siostry.
Pochodzę ze wsi, od dziecka marzyłam, by zostać lekarzem i jak najszybciej wyjechać. Szczerze mówiąc, życie na wsi zawsze wydawało mi się nudne, mimo iż moja wieś nazywa się „Radosna”. Choć w tej wsi nie było nic radosnego, od lat popadała w ruinę. „Radosni” mieszkańcy rozjechali się za pracą, młodzież uciekała do miasta.
Jesienią i zimą w wiosce robi się szczególnie smutno. Trochę lepiej przychodzi wiosna, gdy zaczynają się prace polowe. Wszędzie zieleń, słońce, i wtedy „Radosna” naprawdę staje się choć trochę radośniejsza.
Teraz jest połowa czerwca. Jadąc autobusem z miasta, wpatrywałam się w okno, podziwiając mijaną zieleń i kwitnące pola. Na sercu było lekko, prawie dwa miesiące nie widziałam rodziny, praca…
— Mama niedomaga, ale dobrze, iż Alina mieszka z nią w domu. To prawdziwe szczęście, bo inaczej musiałabym tu częściej przyjeżdżać, a droga nie jest krótka — trzy godziny autobusem — myślałam, wpatrując się w krajobraz za oknem.
Moja młodsza siostra Alina nigdy nie wyjechała ze wsi. Wyszła za miejscowego chłopaka i tak już została. Ojciec zmarł wcześnie, więc Alina z mężem zamieszkali z matką. Jakub okazał się złotą rączką – wyremontował dom, dobudował część dla swojej rodziny z osobnym wejściem, by nie przeszkadzać teściowej. Alina urodziła bliźniaków, którzy też już wyjechali i studiują w technikum.
— W przeciwieństwie do mnie, Alinka zawsze chciała tu mieszkać, a ja za to marzyłam, by uciec z tej „radości” — zwierzałam się przyjaciółce Weronice, którą kiedyś choćby przywiozłam do wsi. Była zachwycona świeżym powietrzem i pięknem okolicy.
— Rozumiem, Nika, dla ciebie, miejskiej dziewczyny, to pierwszy raz na wsi, więc wszystko cię zachwyca. Ale gdybyś tu mieszkała jesienią, w deszczu, błocie, albo wiosną, gdy wszystko się rozjeżdża… No nie wiem, czy wtedy też byś tak się zachwycała — śmiałam się.
Tym razem droga minęła niepostrzeżenie, bo zasnęłam. Ocknęłam się, gdy autobus mijał już dużą osadę. niedługo w oddali pojawiła się wieś, na znaku wielkimi literami napisane „Radosna”. Kierowca skręcił z głównej drogi i ruszyliśmy polną ścieżką, która miejscami mocno trzęsła.
Wysiadając, rozejrzałam się.
— Nic się nie zmienia — uśmiechnęłam się i ruszyłam w stronę domu.
Słońce przyjemnie grzało, powietrze było rześkie, śpiewały ptaki. Byłam w świetnym nastroju, w końcu rodzinne strony.
— Witaj, Rysiu — usłyszałam starszy głos i podniosłam wzrok. Stała przede mną babcia Lucyna, sąsiadka mojej matki. — Przyjechałaś do mamy?
— Dzień dobry, babciu Lusiu. Tak, odwiedzić, stęskniłam się.
— Dobrze robisz, mama ostatnio cię wspominała, czeka… No to idź, a ja do sklepu, coś drobnego kupić, emeryturę przynieśli.
— Babciu, a jak zdrowie?
— Jak u starej, kochanie, jak u starej — odparła i ruszyła dalej.
Weszłam w bramę rodzinnego domu. Na podwórku nikogo nie było. Gdy otworzyłam drzwi, na progu powitał mnie kot Mruczek, ocierając się o nogi.
— Cześć, ty mój kocurku — pogłaskałam go, a on już głośno mruczał.
— No tak, kocurku… — zaśmiała się Alina, wyglądając z kuchni. — Pyszczek ledwo do miseczki mieści, prawdziwa beczka. Cześć, siostrzyczko! — przytuliłyśmy się. — Witaj, nasza podróżniczko. Czekałyśmy z mamą, zjesz coś?
— Oczywiście, jestem po drodze.
— W domu czy na dworze?
— Na dworze! Słońce, ciepło, pięknie… Gdzie indziej tak zjem?
— No właśnie, też lubię na powietrzu, zaraz nakryjemy.
— A gdzie mama?
— W ogrodzie. O, idzie, choćby jagody dla ciebie zebrała, trochę poziomek. Musi przecież rozpieszczać córkę — zaśmiała się Alina.
— Cześć, mamusiu — podbiegłam, biorąc miseczkę z jagodami. — Jak się masz, tęskniłam — przytuliłam ją.
— Witaj, Ryśka, witaj, córeczko — matka była szczęśliwa, obie córki przy niej. — Obiad w altance? No to siadajcie.
Przy stole dowiedziałam się wszystkich wiejskich nowin, radosnych i smutnych. Wioska wyludnia się, starsi odchodzą jeden po drugim.
— A gdzie twój Jakub?
— Na zmianie. Teraz tak zarabia. Tu pracy nie ma. Wyjechał dwa tygodnie temu, miesiąc tam, miesiąc w domu. Dobre pieniądze przywozi, widzisz, choćby auto kupiliśmy — machnęła ręką.
— Brawo, Jakub. Dba o rodzinę, tobie się udało, nie tak jak mnie — uśmiechnęłam się.
— Bo nie tam szukałaś. Trzeba było miejscowego, tak jak ja. A ty chciałaś z miasta — śmiała się Alina, a mama kiwała głową, zgadzając się z nią.
Gdy tak siedziałyśmy, na podwórko weszła listonoszka Marianna z awizem do Aliny.
— Alina, znowu coś zamówiłaś? Odbiór na poczcie, masz awizo.
— Dzięki, Marianna, wpadnę, jak czas będzie. Siadaj z nami, herbatę naleję…
— Nie, nie mogę, dużo roboty — odmówiła.
— Marianna, a mogłabym odebrać za Alinę? Z jej dowodem — zaproponowałam.
— Hmm… no dobrze, zadzwonię do Teresy, iż ty przyjdziesz, wyda ci. Ciebie tam wszyscy znają — uśmiechnęła się.
— Ryśka, a czemu chZanim zdążyłam odpowiedzieć, Alina już wręczyła mi swój dowód z uśmiechem, jakby przeczuwała, iż ta wycieczka na pocztę zmieni moje życie na zawsze.