„Zostawiła Cię? Po zwolnieniu znalazłam psa na ulicy i poszłam z nim na przygodę…”

6 godzin temu

Czy już wstajesz, bezrobotny? szeptała Bogna do własnego odbicia w szklanym lustrze kuchennym.

Odbicie milczało, nie zmieniając nic w wyrazie twarzy.

W kuchni panowała pustka, a w głowie równie głośna cisza. Lodówka mruczała, jakby chciała wypełnić niewypowiedziane dźwięki. Kawy nie było, pasty do zębów już nie pozostało. Jedynymi zabawkami wśród niezbędników były stara, podniszczona kołdra, zniszczony parasol i przeczucie, iż życie zaczęło się rozpadać nie wczoraj, ale znacznie wcześniej. Wczoraj stało się jedynie formalnością.

Bez łez. Wstajemy i coś wymyślamy. Może wyjedźmy choć na chwilę.

Wyciągnęła z szafy podniszczoną torbę, tę samą, w której kiedyś jeździła w podróże służbowe: podarty róg, rozciągnięty suwak, aromat hoteli z dywanem. Dziwnym razem to dodało jej trochę spokoju.

Trzy dni. Gdzieś, gdzie nikt nie będzie zadawał pytań.

Na dworzec kolejowy przybyła w południe, kiedy miasto zdawało się wstrzymać na przerwie obiadowej: słońce padało w twarz, ludzie szli naprzeciw, a myśli krążyły w nieznane. Pociąg miał odjechać za godzinę. Torba wydawała się cięższa niż w domu.

Tam zobaczyła go.

Siedział przy ławce, jakby był pasażerem bez biletu. Szary, kudłaty, z oczami przygasłymi niczym wyblakłe prześcieradło po deszczu. Obok leżała bawełniana torba, porzucona i nigdy nie wrócona.

Bogna podeszła. Pies nie ruszył się, tylko spojrzał w jej stronę. Na obroży wisiała poobijana, ale czytelna zawieszka:

Jeśli to czytasz pomóż mi wrócić do domu.

Żart? zapytała. Czy naprawdę?

Odpowiedź nie nadeszła, jedynie spokojny oddech i spojrzenie, które zdawało się wiedzieć, iż i tak wróci.

Bogna odszedła, kupiła bilet i usiadła nieco dalej na ławce. On patrzył na mijających, nie wybierając nikogo.

Na co czekasz? Masz wbudowany nawigator?

Brak reakcji. Jedynie spojrzenie pełne cichej nadziei.

Gdy podjechał pociąg, Bogna wstała. Pies nie podążył za nią, ale machnął uchem i tego wystarczyło.

Dobra, nie wiem dokąd zmierzasz, ale jedź ze mną na trzy dni. Do wioski, tam uporządkujemy sprawy.

Wstał i podążył za nią, bez smyczy, bez pośpiechu, jakby od dawna wiedział, iż ich drogi są już splecione.

W wagonie konduktorka zapytała:

Z psem?

Tak.

Dokumenty?

On? Raczej nie. Ja mam paszport.

No dobrze, tylko nie hałasuj.

On jest cichy.

Pies rozłożył się pod ławką, nie przeszkadzając, nie szukając zamieszania.

Jesteś dobrze wychowany mruknęła Bogna. Ale nie przyzwyczajaj się. Mam tylko trzy dni i zero iluzji.

Po godzinie zasnęła, a po dwóch obudziła się od tego, iż pies położył głowę na jej kolanie. Spał spokojnie, a po raz pierwszy od kilku dni Bogna poczuła, iż nie jest już sama.

Noc spędzili w wynajętym mieszkaniu, które Bogna znalazła przez znajomych. Dwa pokoje: jeden z oknem, drugi bez. Wybrała ten drugi, pies nie miał nic przeciwko.

Jak masz na imię? spytała.

On milczał, ale patrzył prosto w oczy.

W porządku, będziesz Pył. Szary, cichy, wścibski. Ale to nie na długo, nie daj się zwieść.

Następnego dnia autobus do wsi odjechał wcześniej niż planowano. Bogna postanowiła iść pieszo. Pył szedł przed nią, czasem zatrzymując się, by sprawdzić, czy ona podąża.

Po drodze rosły drzewa, rzadkie samochody mijały ich w prędkości. Bogna zauważyła, iż nie szła od dawna bez celu i rozkładu jazdy.

W pewnym momencie Pył zawrócił.

Nie tam, powiedziała Bogna, ale on nie odwrócił się.

Po kilku minutach wrócił i stanął obok, jakby mówił: Dobrze, idźmy twoją drogą.

Weszli do przydrożnej knajpki: zupka z kubka, herbata w szklance z wycinkami lodu, chleb pachnący lodówką. Pył jadł jedynie po jej zachęcie i robił to niezwykle starannie.

Skąd się nauczyłeś takiego zachowania?

Nie odpowiedział, tylko napinał się, gdy do środka wszedł mężczyzna w czerwonej kurtce.

Wieczorem wrócili do mieszkania. Pył położył się przy drzwiach, Bogna na kanapie w ciemności.

Jesteś dziwny, spokojny. Jakby to już się zdarzyło.

Pies westchnął ciężko, jakby miał własne wspomnienia, ale słów nie znalazł.

Leżąc pod kołdrą, Bogna pomyślała, kiedy ostatni raz ktoś po prostu szedł i milczał, nie żądając niczego. Zasnęła, a sen nie przyniósł żadnych gości.

Rano Pył siedział przy drzwiach, gotowy do drogi. Bogna włożyła kurtkę i zdała sobie sprawę, iż nie myśli już o powrocie do miasta. Po prostu podążała za nim. I to wystarczyło.

Gdy dotarli do wioski, miejsce wydawało się czekać na nich od wieków. Ścieżka znała ich kroki, a stare ogrodzenia prostowały się nie bez powodu, jakby ktoś w końcu miał przejść.

Dom babci stał pośród cichej przedmieść, z wypadającą farbą na furtce, poobijanym skrzynką pocztową, dachem gotowym pęknąć przy pierwszym wietrze i zniszczonym stołkiem przy drzwiach. Bogna włożyła klucz w zamek, wciągnęła zapach kurzu, drewna i dawnych lat, i ogarnęło ją dziwne uczucie jakby wróciła do dawnej siebie, dawno zagubionej.

Pył nie wszedł do domu. Zatrzymał się przy bramie, rzucił na nią wzrok i nagle odwrócił się w stronę rozwalonego płotu i wysokiej trawy.

Hej, dokąd? zawołała Bogna.

Pies nie odwrócił się.

Naprawdę? Trzy dni wędrowaliśmy, a teraz do zobaczenia? Nie.

Poszła za nim. Szła pewnym krokiem, jakby znał każdy zakręt, każdą dziurę w drodze i pochyłe pola.

Wysiedli pod mały dom, ledwo widoczny, z pochyloną kominą, drewnianymi okiennicami i tabliczką: ul. Jeziorna 3. Na płocie wisiała wyblakła, ale wciąż czytelna notatka:

Właściciel nie żyje. Dom zamknięty. Pytania do Marii Kowalskiej, piąty dom w lewo.

Bogna spojrzała na Pyła.

To tu? Szukałeś właśnie tego?

Pies po prostu usiadł, nie wydając dźwięku, jakby czekał, aż wszystko zrozumie sama.

Zeszli do Marii Kowalskiej. Była kobietą w siedemdziesiąt lat, w wyblakanej fartuchu, z szybkim ruchem i miękkim, ale stanowczym głosem.

Ach, Paweł Niech mu będzie dobrze w niebie powiedziała. To był dobry człowiek. Małomówny, ale z psem, jak z rodziny. Ten pies? Spotkanie jak z innego świata. Myślałam, iż zniknął.

On przyszedł sam odpowiedziała Bogna. Na obroży napis: pomóż mi wrócić do domu.

Starsza pani zmrużyła oczy.

Przed śmiercią poprosił mnie, żebym zrobić mu zawieszkę. Mówił: Mąż, czuję, iż pójdzie szukać. Zrobiłam ją. Następnego dnia Paweł umarł.

Okazało się, iż pies zniknął po pogrzebie. Maria otarła łzy brzegiem fartucha i powiedziała cicho:

Ten pies jest wyjątkowy. Gdy był smutny, milczał. A gdy się cieszył, wyglądał, jakby znał ciszę szczęścia.

Wieczorem Bogna otworzyła dom babci, rozłożyła kołdrę, zaparzyła herbatę w starym imbryku. Pył położył się przy drzwiach.

Wiedziałeś, dokąd zmierzamy, prawda? zapytała.

W domu pachniało drewnem, ziemią i czymś znajomym. Bogna zapaliła lampę, wyciągnęła stary album i przypomniała słowa babci: Kto jest sam, potrzebuje zwierzęcia, by z kimś milczeć. Zrozumiała nie chce wracać do poprzedniego życia.

Nocą Pył zniknął. Powrócił po godzinie, mokry, brudny, z podniszczonym albumem w zębach. Bogna otworzyła go na pierwszej stronie mężczyzna w pięćdziesiąt lat z tym samym psem u stóp. Na zdjęciu dom i tabliczka: Nie dotykaj nas. Byliśmy wszędzie. Kolejne zdjęcia ich życia, a jedno z obrożą: jeżeli to czytasz pomóż mi wrócić do domu. Podpis: jeżeli mnie nie będzie idź, zanim ktoś usłyszy.

Kolejnego dnia Bogna kupiła w wiosce młotek, farbę, karmę i zaczęła remontować dom. Pył przyjął krzesło przy oknie, czasem wyłaził i wracał z trofeami. Pewnego razu przyniósł zardzewiałą tabliczkę z przystanku. Bogna zaśmiała się:

Archiwista, to twoje imię.

Po kilku tygodniach przyjechał weterynarz, zbadał psa: osiem lat, mocny, lekko złamany kość. Powiedział, iż będzie żył jeszcze długo. Pył potem długo siedział przy drzwiach, jakby strzegł.

Miesiąc później Bogna napisała list do samej siebie, zmęczonej miasta: Dobra robisz, iż odjechałaś. jeżeli chcesz wrócić zapytaj po co. Tu oddycham inaczej. Tu jest Pył. I ja. Żywi. Spaliła list na podwórzu, a pies położył pyska na jej butach.

Nie wiedziała jeszcze, czy zostanie na zawsze, ale szła dalej, już nie czując zagubienia.

Idź do oryginalnego materiału