Nigdy bym nie pomyślał, iż zwykły spacer po lesie może stać się tak wyjątkowym przeżyciem. To zdarzyło się zeszłej jesieni, gdy odwiedzałem babcię w jej drewnianym domu na Podlasiu.
Poszliśmy z sąsiadami na grzyby dzień był spokojny, powietrze pachniało mchem i opadłymi liśćmi. Towarzyszyła nam pani Halina starsza, ale pełna energii kobieta z wiklinowym koszem niemal większym od niej oraz Kamil, student z Warszawy, który przyjechał na wieś odpocząć.
Szliśmy wąską ścieżką usianą złotymi liśćmi, gdy nagle Kamil zatrzymał się i zawołał:
Patrzcie! Coś tam jest w rowie!
Najpierw myślałem, iż to zwalone drzewo albo stara szmata. Gdy jednak podeszliśmy bliżej, serce zamarło mi w piersi. W głębokim rowie leżał koń. Wychudzony, zabłocony, z grzywą pełną rzepów, ledwo oddychał. W jego oczach nie było gniewu, tylko strach i cicha prośba
Na szyi miał zniszczony, skórzany pas. Więc nie był dzikim zwierzęciem. Może uciekł? A może ktoś go porzucił, gdy przestał być przydatny?
Nie mogliśmy go tam zostawić. Zadzwoniłem do gospodarza Andrzeja miał ciągnik i mocne liny. Przez trzy godziny cała wieś próbowała wyciągnąć konia. Pracowaliśmy w ciszy, po pas w błocie, jakbyśmy ratowali członka rodziny.
W końcu udało się go wyciągnąć na drogę, ale nie wstał. Leżał, ciężko dysząc. Ktoś przyniósł wiadro wody, ktoś worek owsa. Usiadłem przy nim i położyłem dłoń na jego szyi. Drgnął, ale nie odskoczył.
I wtedy, powoli, z ogromnym wysiłkiem, koń podniósł się na nogi. Najpierw chwiejnie, potem już pewniej. Wiatr musnął jego grzywę, i w tej chwili wydał mi się najpiękniejszym zwierzęciem, jakie widziałem.
Tydzień później przygarnęła go pani Halina. Nazwała go Nadzieja. Teraz Nadzieja pasie się na zielonej łące za wsią i zawsze podchodzi do każdego, kto się zbliży. Mówią, iż teraz pomaga w terapii dzieci z niepełnosprawnościami.
Pewnego dnia, gdy już prawie zapomniałem o tej historii, Nadzieja sama podeszła do mnie cicho, delikatnie, jakby chciała powiedzieć: dziękuję. W jej oczach zobaczyłem nie tylko wdzięczność, ale całe życie pełne nadziei i ufności.
Ten gest poruszył mnie do głębi. Wtedy zrozumiałem, iż prawdziwa siła tkwi w dobroci w umiejętności dostrzeżenia cierpienia drugiej istoty i pomocy bez oczekiwania czegokolwiek w zamian.
Dziś, gdy wędruję po tych lasach, zawsze nasłuchuję może gdzieś znów ktoś potrzebuje pomocy. Bo czasem jeden mały, dobry uczynek może zmienić czyjeś życie na zawsze.
I niech ta historia przypomina nam wszystkim: nigdy nie bądźmy obojętni to właśnie wtedy dzieją się prawdziwe cuda.