Złamana szklarnia i kobieca przebiegłość: jak jedna intryga omal nie zniszczyła dwóch rodzin
Od samego rana na podwórko do Marii weszła sąsiadka – zapłakana, roztrzęsiona, z drżącymi dłoniami. To była Jolanta.
— Wszystko przepadło! — mamrotała przez łzy. — Cała szklarnia, cały mój plon… Ktoś w nocy wszystko połamał! Tak liczyłam na te ogórki i pomidory. Dla dzieci, dla siebie, trochę chciałam sprzedać… A teraz wszystko na nic!
— Nie martw się tak, Jolanto — próbowała ją pocieszyć Maria. — To nie koniec świata. Wszystko naprawimy. Krzysztof pomoże, on ma złote ręce!
— Jaki Krzysztof — wyrwało się Jolancie. — Mój mąż od trzech dni szaleje, pije bez opamiętania. Wszystko na mojej głowie. A teraz jeszcze ostatnia szansa na sezon przepadła…
Maria zamyśliła się. Chciała pomóc, ale coś w zachowaniu sąsiadki ją zaniepokoiło. Ta zbyt często kręciła się wokół ich domu ostatnimi czasy. Raz po sól, raz po sadzonki, raz tak po prostu – pogadać. I zawsze wystrojona jak na randkę, a nie do ogródka.
W rzeczywistości Jolanta od dawna knuła podstęp. Po zdradach męża i ciągłych kłótniach zwróciła wzrok na obcego męża – na spokojnego, zaradnego, trzeźwego Krzysztofa. Czym Maria jest lepsza? Ona, Jolanta, jest przecież ładniejsza, sprytniejsza, lepsza w gospodarstwie. Tylko iż takiej jak Maria nie odsunie się ot tak – trzeba użyć przebiegłości.
Postanowiła zagrać va banque. Namówiła miejscowego wałkonia Darka, żeby w nocy zniszczył jej szklarnię. Zapłaciła hojnie – skąpa na pieniądze nie była. Szkoda plonów? Pewnie. Ale jeżeli to otworzy drogę do szczęścia, dlaczego nie?
I oto rano – scena z płaczem, wizyta u Marii, skargi i niedomówienia. Wszystko po to, żeby Krzysztof przyszedł i pomógł, żeby był blisko.
Ale Krzysztof, choć dobry, nie był głupi. Doskonale zrozumiał, iż Jolanta coś knuje. Odmówić – obrazić, pójść – dać jej pretekst. Więc postanowił zagrać niestandardowo.
Poszedł do męża Jolanty, do Jacka, i rozpoczął z nim szczerą rozmowę:
— Słuchaj, bracie, pilnuj swojej — powiedział. — Miejscowy brygadzista Wiesław wyraźnie się do niej pali. Pieniądze daje, wycieczki proponuje. A ona, między nami mówiąc, odmawia – na ciebie czeka. Ty jej jesteś drogi, nie chce rozbijać rodziny…
Jackowi jakby łuski spadły z oczu. Tak, pije, krzyczy, nie dba o rodzinę. A przecież żona – piękna, wierna, znosi wszystko, kocha… A on co? Sam to psuje. A rzeczywiście, zabiorą ją, i będzie za późno…
Następnego ranka Jacek sam wyszedł naprawiać szklarnię. Potem wyjął oszczędności z tajnej karty i oddał je Jolancie. Ta tylko usta otwarła – nie spodziewała się tego.
— Pojedziemy nad morze — powiedział. — Odpoczniemy, jak dawniej. Tyle lat razem, a obcy sobie jesteśmy.
Jolanta ożyła. Pobiegła po sklepach, nakupiła sukienek, pochwaliła się wszystkim koleżankom. Wpadła też do Marii – o swojej nowej życiowej szansie.
A Maria tylko się uśmiechnęła. Wszystko zrozumiała. Ale milczała. Jej Krzysztofa nNikt go nie zabierze — bo ich miłość, choć cicha, była jak dąb, którego korzenie splotły się z ziemią tak mocno, iż żaden wicher nie był w stanie go wyrwać.