Zepsuta szklarnia i kobiece knowania: jak jedna intryga niemal rozbiła dwie rodziny
Od świtu na podwórko Weroniki weszła sąsiadka – zapłakana, roztrzepana, z drżącymi dłoniami. To była Kinga.
— Wszystko przepadło! — szlochała, ledwie łapiąc oddech. — Cała szklarnia, cały mój plon… ktoś w nocy wszystko połamał! Tyle nadziei włożyłam w te ogórki i pomidory. Dzieciom, sobie, trochę chciałam sprzedać… A teraz wszystko poszło na marne!
— Nie przejmuj się tak, Kinga — próbowała ją pocieszyć Weronika. — To jeszcze nie koniec świata. Wszystko naprawimy. Marek pomoże, on ma złote ręce!
— Jaki Marek — wybuchnęła Kinga. — Mój mąż od trzech dni leży w chałupie, pije bez opamiętania. Wszystko na mojej głowie. A teraz jeszcze ostatnia szansa na sezon przepadła…
Weronika zamyśliła się. Chciała pomóc, ale coś w zachowaniu sąsiadki ją zaniepokoiło. Ta ostatnio zbyt często kręciła się koło ich domu. Raz po sól, raz po rozsadę, a czasem tak po prostu – pogadać. I zawsze wystrojona jak na randkę, nie do ogródka.
W rzeczywistości Kinga od dawna knuła podstęp. Po zdradach męża i ciągłych awanturach zwróciła wzrok na cudzego męża – spokojnego, gospodarnego, trzeźwego Marka. Czym Weronika jest lepsza? Ona, Kinga, przecież ładniejsza, zaradniejsza, lepsza gospodyni. Tylko iż Weronika nie ustąpi tak łatwo – trzeba było sięgnąć po chytrość.
Postanowiła zagrać va banque. Podpuściła miejscowego leńka Leszka, by ten nocą zniszczył jej szklarnię. Zapłaciła hojnie – Kinga nie skąpiła, jeżeli chodzi o pieniądze. Szkoda plonów? Oczywiście. Ale jeżeli to otworzy drogę do osobistego szczęścia, czemu nie?
I oto rano – scena ze łzami, wizyta u Weroniki, skargi i niedomówienia. Wszystko po to, by Marek przyszedł i pomógł, by znalazł się blisko.
Ale Marek, choć dobry, nie był głupcem. Doskonale zrozumiał, iż Kinga coś knuje. Odrzucić prośbę – urazić, pomóc – dać jej pretekst. Więc postanowił zagrać nieoczekiwanie.
Poszedł do męża Kingi, do Dariusza, i otwarcie z nim porozmawiał:
— Słuchaj, stary, lepiej pilnuj swojej — powiedział. — Miejscowy brygadzista Krzysztof wyraźnie się do niej pali. Pieniądze podsuwa, wyjazdy proponuje. A ona, między nami mówiąc, odmawia – bo na ciebie czeka. Jesteś jej drogi, nie chce rozbijać rodziny…
Dariuszowi jakby łuska spadła z oczu. Tak, pił, wrzeszczał, zaniedbywał dom. A żona – piękna, wierna, znosiła to wszystko… A on co? Sam niszczy, co ma. A tu jeszcze, jak nic, ktoś ją zabierze, a będzie za późno…
Następnego ranka Dariusz sam zabrał się za naprawę szklarni. Potem wyciągnął oszczędności z tajnej karty i oddał je Kindze. Ta tylko usta otwarła – nie spodziewała się tego.
— Jedźmy nad morze — powiedział. — Odpoczniemy, jak dawniej. Tyle lat razem, a zupełnie się od siebie oddaliliśmy.
Kinga ożyła. Pobiegła po sklepach, nakupiła sukienek, chwaliła się wszystkim koleżankom. Wpadła i do Weroniki – pochwalić się nowym życiem.
A Weronika tylko się uśmiechnęła. Wszystko zrozumiała. Ale milczała. Jej Marka nikt nie zabierze. Ani za podarki, ani za łzy, ani za podstępy.
Po prostu zamknęła drzwi za Kingą i poszła do męża – przytulić go, podziękować i, szczerze mówiąc, trochę się pochlubić. Za męża, za rodzinę. I za to, iż w przeciwieństwie do innych, nigdy nie budowała szczęścia na czyjejś krzywdzie.