Słony wiatr igrał z włosami Marianny, gdy z przymrużonymi oczami, w blasku słońca, nakładała kolejną warstwę farby na płótno.
Niebieski łagodnie wtapiał się w indygo, tworząc ten wyjątkowy odcień morza o zmierzchu bliski, a jednak nieuchwytny, jakby światło próbowało wymknąć się z dłoni.
Miała już dwadzieścia lat, ale morze wciąż pozostawało dla niej zagadką tajemnicą, która wzywała i inspirowała.
Katarzyna podeszła cicho, jak cień, i oparła brodę na ramieniu córki, wdychając znajomy zapach farby zmieszany z morską bryzą. Pachniało dojrzałymi brzoskwiniami i ciepłem rodzinnego domu.
Za ciemne powiedziała łagodnie, bez wyrzutu, tylko z czułą troską. Morze dziś jest spokojne.
Marianna uśmiechnęła się lekko, nie odrywając wzroku od płótna.
Nie maluję morza. Maluję dźwięk, który pamiętam.
Katarzyna pogładziła ją po włosach. Minęło piętnaście lat od dnia, gdy wraz z Wojciechem znaleźli dziewczynkę na plaży przemokniętą, przerażoną, z oczami jak odbicie burzowego nieba. Dziewczynkę, która nie pamiętała ani swojego imienia, ani przeszłości, ani tego, jak się tam znalazła, wyrzucona przez fale jak kawałek rozbitej łodzi.
Nazwali ją Marianna. To nazwisko zapuściło korzenie. Stało się częścią jej duszy.
Czekali. Tydzień, miesiąc, rok. Rozlepiali ogłoszenia, powiadomili policję, pytali wszystkich. Ale nikt nie szukał dziewczynki o jasnych włosach i oczach jak huragan.
To było tak, jakby morze o niej zapomniało.
Twój ojciec znowu dobrze dziś złowił powiedziała Katarzyna, wskazując na dom. Mówi, iż flądry same wskakiwały w sieci.
Wojciech krzątał się już przy grillu, jego głośny śmiech rozbrzmiewał w podwórku. Kochał Mariannę nie tylko jak córkę, ale jak dar, który morze mu zwróciło, zabierając kiedyś jego dziecięce marzenia.
Ich życie płynęło spokojnie, jak strumyk wśród nadmorskich skał. Lato oznaczało ogrodnictwo, kolacje na werandzie przy dźwiękach cykad. Zima naprawianie sieci, ogrzewanie się przy kominku, słuchanie, jak Marianna czyta na głos, zabierając ich w dalekie światy.
Były też kłótnie o zapomniane kwiaty, o młodego lekarza ze szpitala, o różne wizje przyszłości. Wojciech marzył, by została blisko, Katarzyna potajemnie odkładała pieniądze na szkołę sztuk pięknych. Wiedziała, iż talent Marianny nie powinien być uwięziony w małej wiosce.
Ale wszystkie spory topniały, gdy tylko znów zasiadali razem do stołu.
Marianna odłożyła pędzel i odwróciła się do matki.
Mamo nigdy nie żałowałaś?
Katarzyna spojrzała na nią długo, z czułością. W jej oczach wciąż było widać strach z tamtych pierwszych dni i bezgraniczną miłość.
Ani przez chwilę, kochanie. Ani przez jedną.
Przytuliła ją mocno, wdychając zapach farby olejnej i soli morskiej. W tej chwili miała wrażenie, iż cały ich świat dom, ogród, ta córka był kruchy jak obraz. I była gotowa bronić go przed każdą burzą.
Pomysł na konkurs Talenty naszego regionu podsunął Wojciech. Uderzył palcem w ogłoszenie w gazecie:
No, Marianna. To twoja szansa. Pokaż im, co potrafisz.
Na początku odmawiała. Wystawianie swoich uczuć na widok publiczny było jak rozbieranie się przed wszystkimi. Ale Katarzyna spojrzała na nią z iskrą nadziei w oczach.
Spróbuj. Dla nas.
I Marianna uległa.
Nie wychodziła z pracowni przez cały tydzień. Aż pewnej nocy przyszło natchnienie.
Nie namaluje tego, co widzi. Namaluje to, co czuje.
Dwie pary dłoni. Zrogowaciałe dłonie Wojciecha, delikatnie trzymające małą musz