W mieście śnieg już prawie stopniał, a na chodnikach piasek wżarł się w lód. Ale na cmentarzu wciąż leżał, choć osiadły od deszczów. Ania długo błądziła między ośnieżonymi alejkami, zanim odnalazła grób rodziców. Spoczywali razem, mimo iż ojciec zginął w wypadku, kiedy Ania była w trzeciej klasie liceum.
Ogrodzenie postawiono na obie mogiły. Mama odeszła trzy lata temu. Ania wybrała takie zdjęcie na jej nagrobek, żeby oboje wyglądali jak wtedy, gdy ojciec jeszcze żył.
Ania przeszła na emeryturę, mieszkanie w Warszawie zostawiła rodzinie syna, a sama wróciła do rodzinnego miasta dwa dni temu. Posprzątała w domu, a dziś rano pojechała na cmentarz.
— Przepraszam cię, mamo, iż wtedy uciekłam do Warszawy. Nie mogłam inaczej. Dzięki, iż zrozumiałaś, nie zatrzymywałaś mnie. — Strzepnęła z nagrobka zbity śnieg.
Postała jeszcze chwilę, pożegnała się z rodzicami i ruszyła z powrotem tą samą ścieżką. Wyszła na główną alejkę i, patrząc pod nogi, skierowała się ku bramie.
— Ania?! — Usłyszała za sobą głos. Zatrzymała się i obejrzała.
— Do mnie pan mówi? — Przyjrzała się nieznajomemu mężczyźnie w średnim wieku.
— Nie poznajesz mnie? To ja, Sławek Kowalski. — Uśmiechnął się, i wtedy Ania go rozpoznała.
— Nie poznałam. Zmieniłeś się — odparła, też się uśmiechając.
— A ja ciebie od razu, choć nie widziałem… — zawahał się, licząc w pamięci lata, — trzydzieści. — Podszedł bliżej.
— Trzydzieści dwa — poprawiła.
— W ogóle się nie zmieniłaś. Do rodziców przyszłaś? — Skinął w stronę grobów.
— Tak. A ty?
— Do Oli. — Sławek spuścił wzrok.
— Ola… zmarła? Dawno? — Ania zdziwiła się.
Nie chowała już do niej urazy. Żal dawno minął. Czuła tylko smutek i współczucie.
— Pół roku temu. Cierpiała strasznie. Rak. Zostałem sam — powiedział cicho.
Ania spojrzała na niego ukradkiem. Wydawało jej się, iż łkał. Ale nie, tylko ciężko westchnął. Twarz spokojna, skupiona.
— Dzieci nie mieliśmy. Takie życie. A ty sama przyjechałaś, czy z mężem? — spytał.
— Sama. Na emeryturze, mieszkanie w Warszawie zostawiłam synowi, a sama wróciłam. — Celowo nie wspomniała o mężu.
Doszli do bramy.
— Oj, pewnie cię zatrzymałam, a ty szedłeś… — zawstydziła się Ania.
— Szedłem już od grobu Oli. Mamę odwiedzę innym razem. Bo jeszcze znowu znikniesz? — zaśmiał się cicho Sławek.
— No i proszę, odjechał — westchnęła, widząc autobus odjeżdżający z przystanku.
— Ja samochodem, podwiozę. — Wskazał na rząd aut zaparkowanych przy ogrodzeniu.
Nie miała ochoty jechać z nim, rozmawiać, ale stać i czekać na następny autobus też nie. Wsiadła do wychłodzonego samochodu. Sławek przekręcił kluczyk, włączył ogrzewanie. Mijali cmentarne ogrodzenie, puste zaśnieżone pole, które kiedyś będzie nowym miejscem pochówków, drewniane domy. Ania zawsze dziwiła się, jak ludzie mogą mieszkać tak blisko wielkiego miejskiego cmentarza?
— Tyle lat minęło, a ja wciąż nie rozumiem, co się wtedy stało. Kiedy wyjechałaś, nie mogłem sobie znaleźć miejsca. Dlaczego? — przerwał milczenie Sławek.
Ania spojrzała na niego zdziwiona.
— Ola powiedziała, iż jest w ciąży. Dopiero później dowiedziałem się, iż kłamała, nie mogła przecież mieć dzieci. Wtedy uwierzyłem, ożeniłem się. A potem… było już za późno. Ola, wiesz, jak wściekła się, gdy dowiedziała się, iż wyjechałaś z jej narzeczonym? Pojechała do Warszawy, żeby się na was zemścić. Dlaczego uciekłaś, Aniu?
— Ty naprawdę do dziś nie zrozumiałeś? Wtedy było mi wszystko jedno, z kim i dokąd, byle stąd uciec.
— Jak to? — Sławek odwrócił głowę, a auto zjechało na mokrej drodze.
I Ania, nie oszczędzając ani siebie, ani tym bardziej Sławka, zaczęła opowiadać.
***
Mówią, iż w przyjaźni zawsze jeden korzysta bardziej niż drugi. Tak było z Anią i Olą. Ania przyszła do nowej szkoły w trakcie roku. Wzorowa uczennica, od razu wzbudziła niechęć klasy.
Najładniejsza dziewczyna, Ola, wzięła ją pod swoją opiekę. Na przerwach chodziły razem po korytarzach, wracały do domu we dwójkę. Ania pomagała Oli w lekcjach, podpowiadała na klasówkach.
Dzięki Oli Ania została zaakceptowana. Za Olą biegał niezdarny, odstający uszami Sławek Kowalski. A ona śmiała się z niego, traktując z wyższością.
— Po co tak? On naprawdę jest miły. Dorośnie, zobaczysz, będzie przystojniakiem — broniła go Ania.
— Jak będzie, to się zastanowię — odpowiadała lekkomyślna Ola.
Dzieliły się planami na przyszłość.
— Nie zamierzam gnić w tej dziurze. Wyjadę do Warszawy. Jedziesz ze mną? — namawiała Ola.
Kusiło, ale Ania odmówiła.
— Nie. Studiować można i tutaj. Jak mam zostawić samą?
— Jak chcesz. — Ola wzruszyła ramionami. — jeżeli ci się podoba marnować życie jak twoja ukochana mama, to twoja sprawa. Ja wyjdę za bogacza albo milionera — powiedziała, przewracając oczami.
— Tylko na ciebie czekają ci milionerzy — burknęła Ania, ale w głębi wierzyła, iż tak właśnie będzie.
Naturalna blondynka z brązowymi oczami i śniadą cerą, Ola była wyjątkowo piękna. Figura — nie jedna aktorka by się zawstydziła. A mężczyźni, jak wiadomo, kochają oczami.
Na studia Ola oczywiście się nie dostała. Poszła do szkoły fryzjerskiej. Ojciec postawił warunek — nie pozwoli jej zostać w Warszawie, jeżeli nie będzie się uczyć.
— Aniu, przyjedź do mnie. Nie mam choćby z kim pogadać. Same rywalki, jedna pod drugą kopie dołki — narzekała Ola.
— Lepiej wróć sama.
— O, nigdy!
Mama wychowywała Anię surowo. choćby w szkole nie pozwalała się malować. Przed dyskotekami Ania wpadała do Oli i lekko podkreślała rzęsy. Ważne, żeby zdążyć zmyć przed powrotem.Zamknęła drzwi za sobą, nie oglądając się za siebie, bo wiedziała, iż najważniejsze wspomnienia zostaną w jej sercu, a nowy rozdział życia właśnie się zaczynał.