Złamana szklarnia i kobieca przebiegłość: jak jedna intryga prawie zniszczyła dwie rodziny

5 dni temu

Zniszczona szklarnia i kobieca przebiegłość: jak jeden podstęp prawie zrujnował dwie rodziny

Od samego rana do podwórka Małgorzaty wbiegła sąsiadka – zapłakana, roztrzęsiona, z drżącymi rękami. To była Krystyna.

— Wszystko przepadło! — szlochała. — Cała szklarnia, moje warzywa – ktoś w nocy wszystko połamał! Tyle nadziei miała w te ogórki i pomidory. Dla dzieci, dla siebie, trochę chciałam sprzedać… A teraz nic, całkiem na marne!

— Nie załamuj się tak, Krystyno — pocieszała ją Małgorzata. — To nie koniec świata. Wszystko naprawimy. Marek pomoże, on u mnie ma złote ręce!

— Jaki Marek — wykrztusiła Krystyna — mój mąż od trzech dni tylko pije, bez przerwy. Wszystko na mojej głowie. A teraz jeszcze i ostatnia szansa na sezon przepadła…

Małgorzata zamyśliła się. Chciała pomóc, ale coś w zachowaniu sąsiadki ją zaniepokoiło. Ta ostatnio zbyt często kręciła przy ich domu. Raz po sól, raz po sadzonki, czasem tylko tak – pogadać. I zawsze wystrojona, jakby nie do ogrodu, a na randkę szła.

Prawda była taka, iż Krystyna od dawna knuła plan. Po zdradach męża i ciągłych kłótniach zwróciła uwagę na cudzego męża – spokojnego, zaradnego, trzeźwego Marka. Czym Małgorzata lepsza? Ona, Krystyna, ładniejsza, sprytniejsza, lepiej gospodarna. Tylko iż z taką kobietą jak Małgorzata nie wygrasz otwartą walką – trzeba podstępu.

Postanowiła zagrać va banque. Namówiła miejscowego obiboka Darka, żeby w nocy zniszczył jej szklarnię. Zapłaciła hojnie – nie skąpiła pieniędzy. Szkoda plonów? Pewnie. Ale jeżeli to ma dać szczęście, czemu nie?

Rankiem rozegrała scenę – płacz, wizyta u Małgorzaty, skargi i niedomówienia. Wszystko po to, żeby Marek przyszedł i pomógł, żeby był blisko.

Ale Marek, choć dobry, nie był głupi. Od razu zrozumiał, iż Krystyna coś knuje. Odmówić – urazić, iść – dać jej nadzieję. Więc wybrał nietypowe rozwiązanie.

Poszedł do męża Krystyny, do Andrzeja, i powiedział mu wprost:

— Słuchaj, trzymaj żonę na oku — rzucił. — Miejscowy brygadzista Roman zbyt często się przy niej kręci. Pieniądze daje, wyjazdy proponuje. A ona odmawia – bo na ciebie czeka. Wiesz, iż cię kocha, nie chce burzyć rodziny…

Andrzejowi jakby łuski spadły z oczu. Tak, pił, awanturował się, zaniedbywał dom. A żona? Piękna, wierna, cierpliwa… A on co? Sam wszystko rujnuje. I rzeczywiście – lada dzień ktoś ją zabierze, a wtedy będzie za późno.

Następnego ranka Andrzej sam zabrał się za naprawę szklarnii. Potem wyciągnął oszczędności z tajnego konta i oddał je Krystynie. Ta tylko otworzyła usta – nie spodziewała się tego.

— Jedziemy nad morze — powiedział. — Odpoczniemy, jak dawniej. Tyle lat razem, a zupełnie się oddaliliśmy.

Krystyna ożyła. Pobiegła po sklepach, narobiła zakupów, wszystkim koleżankom się chwaliła. Wpadła też do Małgorzaty – pochwalić się nowym życiem.

A Małgorzata tylko się uśmiechnęła. Wszystko zrozumiała. Ale milczała. Jej Marka nikt nie zabierze. Ani za podarunki, ani za łzy, ani za podstępy.

Po prostu zamknęła drzwi za Krystyną i poszła do męża – przytulić, podziękować i, szczerze mówiąc, trochę się nim pochwalić. Za męża, za rodzinę. I za to, iż – w przeciwieństwie do innych – nigdy nie budowała szczęścia na cudzym nieszczęściu.

Idź do oryginalnego materiału